Posty

Ameryka Południowa: cz.4 - Peru

Obraz
O godzinie 6:30 Chiclayo jest puste i ciche. Na ulicy można spotkać pojedyncze jednostki, gdzieś przejedzie taksówka, ale w temacie życia miasta to by było na tyle. Swoją droga jak już pojawi się jakiś samochód to prawie zawsze jest to żółte Deawoo Tico . Na pikniki organizowane przez fanów konkretnego modelu nie pojawia się tyle samochodów co w tym jednym mieście jest żółtych samochodów tej marki. Wszystkie są taksówkami, są wszędzie i są śmiesznie tanie. Koreański koncern musiał zrobić tam interes życia. Nasz terminal, który tym razem był nawet całym dworcem, znajdował się kilka przecznic od hostelu, także nie potrzebowaliśmy podwózki. Na miejscu znaleźliśmy budkę naszego przewoźnika gdzie oddaliśmy nasze bagaże w nadziei, że je jeszcze kiedyś zobaczymy. Pan z miejsca zaznaczył, że o 7 nigdzie nie pojedziemy, ale jest szansa na 7:20 po czym odesłał nas na płytę z, nazwijmy to szumnie, peronami. Tam autobusów w ciul, jedne po prostu stały, inne przyjeżdżały, pozostałe

Ameryka Południowa: cz.3 - Peru

Obraz
Chan-Chan Obudziłem się w mało ergonomicznej pozycji, a gdy odwróciłem głowę ku oknu oczom mym ukazała się ruina. Chyba dojeżdżamy pomyślałem, choć była dopiero godzina ósma, a według planu w Trujillo mieliśmy być przed dziesiątą. Widocznie na Panamericanie nie było korków. Tą ruiną okazał się być nasz terminal autobusowy, więc pozbieraliśmy co nasze i wyszliśmy odkryć gdzie jesteśmy. Nie zdążyliśmy odebrać bagaży kiedy mieliśmy na głowie taksówkarza, który za wszelką cenę chciał n as wozić. Umówiliśmy się z nim na kilka soli i kazaliśmy zawieźć się na ulicę Colon gdzie miał znajdować się znaleziony przez Internet hostel. No i był razem z ciszą w środku, co nasz taksiarz od razu zauważył i zaczął opowiadać jakie to on świetne miejsce zna i tylko 20 soli za osobę, i blisko centrum, i spodoba się i chodźcie, wsiadajcie… W zasadzie wiele do stracenia nie mieliśmy więc podjechaliśmy z nim te kilka przecznic. Właśnie; kilka przecznic. Z tą bliskością centrum to się nieco

Ameryka Południowa: cz.2 - Peru

Obraz
Plaza Mayor, Lima   Gdy kładliśmy się mój zegarek wskazywał na w pół do szóstej rano czasu polskiego. Sześć godzin różnicy to spora zmiana czasu, a po dwóch dniach podróży w tym nocy na lotnisku potrafi być męcząca. Nie potrafiliśmy odmówić sobie tych kilku piwek wieczorem, ale dzięki temu nie poszliśmy spać zaraz po przylocie, przez co obudzilibyśmy się w nocy i nie wiedzieli co z sobą zrobić. A tak pięknie zrobieni spaliśmy jak dzieci do godziny ósmej. Nasz hostel był breakfast included co bardzo mnie cieszyło, bo lubię takie dodatki. Swój omlet dostałem jako ostatni, więc gdy Jagoda z Markiem zjedli poszli na Internet, a ja zostałem z telewizorem i wiadomościami, w których głównym tematem był Smoleńsk. Myślałem, że na chwilę uciekłem od narodowej paranoi, ale jak widać to nie takie proste. Koleś z recepcji zamówił nam taksówkę, która zawiozła nas przez całe miasto aż do granicy Miraflores z San Isidro. Jechaliśmy tam około czterdziestu minut bez zatrzymywania się w korkach.

Ameryka Południowa: cz.1 - Peru

Obraz
B777 KLM na lotnisku w Limie - For you, sir? - Ein Bier, bitte. - Bitte schön. W samolocie z Frankfurtu do Londynu wziąłem piwo, by przepędzić nagromadzone wcześniej stresy. Nasz wcześniejszy lot z Katowic do Frankfurtu był opóźniony o około godzinę, przez co ja oraz moi towarzysze podróży, Jagoda i Marek, nie byliśmy do końca pewni czy na pewno zdążymy na właściwy do Londynu. Przed lądowaniem stewardessa zaczęła podawać opcje połączeń dla pasażerów lecących z przesiadką, ale o Londynie nie wspomniała, także uznaliśmy, że będziemy na czas i nie spodziewaliśmy się problemów. I rzeczywiście; problemów z naszym następnym lotem być nie mogło, bo w ogóle nie był uwzględniony w rozkładzie. Trochę spanikowaliśmy, bo żadne z nas jeszcze z przesiadką nie leciało i nie wiedziało co się robi w takich sytuacjach, więc ustawiliśmy się w gigantycznej kolejce do punktu obsługi klienta Lufthansy. Tam straciliśmy mnóstwo czasu, ale dowiedzieliśmy się, że nasz lot to następny kurs

Tuluza

Obraz
Pont neuf Nad kupnem biletów do Tuluzy nie musiałem długo się zastanawiać. Powód do wyjazdu powstał sam kiedy koleżanka wybrała to miasto na spędzenie swojego Erasmusa. Najpierw wszedłem na stronę EasyJet , następnie na AirFrance i z małą pomocą koleżanki z fabryki szybko kupiłem bilety. W całości planu pojawił się tylko jeden mały mankament w połączeniach - noc na lotnisku de Gaulle'a. Jako, że miałem się z tym zmierzyć dopiero pod koniec całego wyjazdu, to uznałem, że nie będę się tym przejmował tak od razu, tylko jak nadejdzie odpowiednia pora. Na dobrą sprawę nieco dogodniejsze połączenie akurat nie wchodziło w grę kiedy go potrzebowałem, poza tym i tak wtedy musiałbym tłuc się do Warszawy. Do piątku w Krakowie była bardzo ładna pogoda, więc nie zdziwiłem się bardzo kiedy w niedzielę podczas startu padało. Miałem tylko nadzieję, że w Paryżu prognozy będą bardziej optymistyczne i rzeczywiście były, ale dla grzybiarzy pod koniec lata. W oczekiwaniu na samolot do Tuluzy m