Lecco, Varenna i Mediolan, a więc znów Włochy jesienią


Pewnie powtarzam się po raz n-ty, ale z tymi korpo to często jest tak, że jak się zostawi kilka dni wolnych na koniec roku, to wcześniej czy później dostanie się e-mail z treścią ‘weź to jakoś rozplanuj, czy coś’. Bo takie są oczekiwania HaeRów. Nawet nie mam nic przeciwko - słuszna koncepcja przecież - po to ma się ten urlop, by go brać i wypoczywać. Tylko ten listopad... ok, wciąż fajny miesiąc, ale ani Seszele, ani żadne inne ciepłe kierunki nie wchodziły akurat w grę, a do tego z calutkiego wolnego tygodnia na wyjazd mogłem rozplanować sobie max. 3 dni. I to też pod warunkiem, że pierwszego wylecę popołudniu, a tego trzeciego wrócę wcześniej niż później. Wszystko na ostatnią chwilę. Jasne, że mogłem zostać na miejscu, tutaj zrobić co muszę, a wolny czas jakoś rozplanować na powiedzmy Bytom, Czeladź czy Kielce, lecz prognoza pogody na koniec listopada nie zachęcała do takich krajoznawczych wycieczek. No i jeszcze mecz Polska – Argentyna w połowie tygodnia, na szczęście wieczorem. Kibic ze mnie mierny, ale jak nasi kopią to zobaczę, poza tym to dobry pretekst na towarzyskie spotkanie. Akurat od niedawna mam fajną knajpę na dzielni. Spędziłem więc dwa czy trzy wieczory na klejeniu tego wszystkiego, ale udało się… niech już będą te Włochy. Gdzie by nie wylądować tam w najgorszym wypadku będzie po prostu okej.
 
Bergamo

Chwilę poklikałem i wyszło mi, że najlepiej będzie jak wylecę we wtorek o jakieś chorej, porannej porze do Bergamo, a wrócę sobie na spokojnie następnego dnia z głównego mediolańskiego lotniska – Malpensa. I fajnie, tylko nie spojrzałem gdzie ono leży i jak długo się doń jedzie. Ale i tak dobrze, że sprawdziłem to wcześniej, bo w ogóle myślałem, że wylot mam z lotniska Linate, które jest znacznie bliżej nie tyle centrum Mediolanu, co Mediolanu w ogóle.

---

W samym Bergamo chciałem tylko postawić stopę i może napić się kawy w tej fajnej kawiarence pod arkadami przy Piazza Pontida gdzie rok wcześniej byliśmy z Kasią i Piotrkiem. Oraz, a nawet przede wszystkim, zobaczyć tamtejszy tramwaj. Bo mi jakoś umykał ciągle.
 
AnsaldoBreda Sirio na końcówce Bergamo FS

To tak naprawdę kolejka miejska o trasie długości 12,5 kilometra łącząca Bergamo z górskim miasteczkiem Albino. Linię tę otwarto w roku 2009 po ponad czterdziestu latach przerwy – lata 60’ to był smutny czas dla wszelkiego rodzaju transportu szynowego. Poszczęściło mi się, bo na peronie stał właśnie skład czekający na pasażerów do Albino. I kiedy tak dreptałem po peronie patrząc to na tory, to na tramwaj, to na rozkład usłyszałem z tyłu ‘ej, pssst’. Patrzę, a to ten chłopak co siedział na ławce wgapiony w telefon. Wysoki, czarny i zupełnie nieanglojęzyczny. Ale pytał o mój aparat, czy dobry, czy polecam, ile taki kosztuje i czy zrobię mu zdjęcie. Zrobiłem, pokazałem, coś jeszcze chciał zagadać, ale bariera językowa była już nie do przejścia. I już nawet te dwa miesiące na duolingo tu nie pomogły. Może chciał zagadać, bo myślał, że trafił na prawdziwego fotografa, co go odkryje i chociaż uchyli drzwi do wielkiej kariery i wybiegów, a może zwyczajnie i po prostu chciał zwinąć sprzęt i dać mi po ryju. Tego już się nie dowiemy, lecz po pozie, jaką przybrał do zdjęcia strzelam śmiało, że jednak to pierwsze. No cóż, źle trafił i przynajmniej na razie na okładkach się nie znajdzie. Ale tego mu życzę.
 
Na kawę czasu już nie starczyło - ta kawiarenka okazała się być dalej niż to zapamiętałem. To może następnym razem, jak będę jechał do tego Albino na przykład. Zrobiłem więc tylko szybką rundkę po otwierającym się właśnie jarmarku świątecznym i wróciłem na dworzec. Za chwilę miał odjeżdżać mój pociąg do Lecco nad jeziorem Como.

---

Nie jest to duże miasto, ale rozległe. Mieszka tam trochę ponad 48 tysięcy mieszkańców, czyli mniej więcej tyle co w Starachowicach. Tyle, że do Starachowic nikt sobie ot tak nie przyjeżdża, natomiast do Lecco już tak i to nawet kilkaset tysięcy turystów rocznie. Magnesem jest oczywiście jego piękne i atrakcyjne położenie - wśród gór i nad najpopularniejszym jeziorem w kraju. I to wystarcza, bo w samym miasteczku na dobrą sprawę wiele do zobaczenia nie ma. Można zrobić sobie spacer po całkiem długiej i ładnej promenadzie wzdłuż brzegu jeziora, przejść się po starszej części miasteczka, tam gdzie Piazza XX Septembre i jego XIX-wieczna zabudowa lub wejść na Ołówek – 96-metrową dzwonnicę św. Mikołaja.
 
Bazylika św. Mikołaja i Ołówek, Lecco

Wejście na taras widokowy jest podobno darmowe, ale by tam wejść, trzeba się specjalnie umówić z przewodnikiem, bo swobodnego dostępu do tej atrakcji niestety nie ma. Próbowałem, ale stoi tam jakaś siatka jak na budowie, a wokół żywej duszy. Na stronie, gdzie swoją drogą można zarezerwować sobie wizytę -> tutaj wyczytałem, że obecnie w środku wymieniane jest oświetlenie i wszelkie wizyty są zawieszone do odwołania. Trudno.

Lecco i bulwary nad brzegiem jeziora

W Lecco jest jednak inna architektoniczna ciekawostka, na którą wstęp jest już bezproblemowy – bo to most. I to bardzo stary most. Ponte Azzone Visconti zbudowano w latach 1336-1338 i wciąż jest używany, chociaż obecna jego forma nieco różni się od oryginalnej. W ostatnich latach przechodził prace konserwacyjne i między innymi dodano mu barierki, które bardzo skutecznie psują jego odbiór. Podobno to tymczasowe, czyli równie dobrze mogą tam zostać na całe dekady.

Ponte Azzone Visconti, Lecco

Z moich odkryć w mieście Lecco to tyle. Ale… z racji na to swoje cudne położenie Lecco jest świetnym punktem startowym nad jezioro Como i okoliczne górki. By dostać się na jedną z nich, Pizzo d’Erna, należy wsiąść w autobus linii 5 i podjechać nim do dolnej stacji kolejki linowej, która następnie zabierze nas na płaskowyż Piani d’Erna. Widoki z góry są podobno obłędne. Podobno, bo o tym dowiem się jak się tam kiedyś znajdę. W listopadzie 2022 kolejka była bowiem w remoncie i tyle było z mojej wycieczki w góry. Takie to już moje szczęście, ale może to i lepiej, bo przez chmury i tak wiele bym nie zobaczył, a o jakichś dłuższych spacerach w ogóle nie byłoby mowy.

Wskoczyłem więc w inną kolejkę, już tradycyjną, jadącą w stronę już tak naprawdę górskiego, znajdującego się bowiem tuż przy granicy ze Szwajcarią, miasta Tirano. Aczkolwiek ja aż tak daleko nie jechałem i wysiadłem znacznie wcześniej, bo w opisywanej w dosłownie dziesiątkach wpisów jakie znajdziemy w Internecie o jeziorze Como, malutkiej Varennie. O tym więc może za chwilę, bo na kilka zdań zasługuje sama linia kolejowa Lecco-Sondrio-Tirano
 
wyjazd pociągu ze stacji Varenna-Ensino

Otwarto ją prawie 130 lat temu (!), lecz pierwotnie kolej dojeżdżała tylko do miejscowości Sondrio, ale już w roku 1902 dociągnięto tory do Tirano. I w takiej postaci trwa do dziś, a pociągi jeżdżą tam w ciągu dnia co godzinę – mniej więcej. Ponadto w Tirano można przesiąść się na słynny Bernina Express do szwajcarskiego miasta Chur – pociąg z panoramicznymi wagonami jadący po ultra malowniczej trasie wijącej się pośród alpejskich szczytów, przez wąwozy, tunele i po wiaduktach, w tym i również po Landwasserviadukt, który znajdziemy na prawie każdej pocztówce z pociągiem ze Szwajcarii. Kolej Lecco-Sondrio-Tirano może i w wielu aspektach ustępuje tej szwajcarskiej, lecz również jest ładnie usytuowana i również pokonuje tunele na swojej trasie. Na przykład moja stacja docelowa, Varenna-Ensino, znajduje się pomiędzy dwoma.

W ogóle myślałem, że to taka kolej trochę pod turystów. Taka, by bogaci Włosi, Niemcy i Brytyjczycy pojeździli sobie po miasteczkach wzdłuż jeziora Como, a w zimie mieli jak dojechać pod alpejskie stoki. A tu nie… kolej jest tam bardzo popularna wśród miejscowych, zwłaszcza młodzieży szkolnej i to na tyle, że jadąc do Varenny nie miałem gdzie usiąść. Bo takie są właśnie efekty regularnych i częstych kursów. Dopóki w PKP tego nie odkryją, dopóty rewolucji na polskich torach się nie spodziewajmy.

Stacja Varenna-Ensino jest położona nieco wyżej niż miasteczko, ale wystarczy podążać krętą drogą w dół i już jesteśmy na miejscu. Bo to naprawdę niewielka mieścina, taka do zejścia w półtorej godziny z przystankami na zdjęcia i zachwyty. Bo te wszystkie blogi nie myliły się – tam jest naprawdę uroczo. 
 
Varenna
 
Latem, gdy ogrzewa nas słońce, nad głowami mamy błękitne niebo, a okna domów toną w kwiatach jest pewnie jeszcze ładniej, ale i ja na listopadową aurę nie mogłem narzekać – było nawet ciepło, słońce zdecydowało się na chwilę wyjrzeć zza chmur, kolorów nie brakowało, za to ludzi było jak na lekarstwo. Co było też pewnym minusem jednak, gdyż jesienią Varenna zamienia się w miasto na wpół wymarłe. Nie dziwne - na stałe mieszka tam zaledwie 725 osób. 
 
Nie udało mi się na przykład zobaczyć jednego z tamtejszych must-see, czyli Villi Monastero oraz otaczającego ją fantastycznego ogrodu, gdyż w listopadzie ta atrakcja dostępna była tylko weekendy. No a był wtorek. Tuż obok stoi równie sławna i stara Villa Cipressi, gdzie poza częścią hotelową w cenach, że ranyboskie, także znajduje się ogólnodostępny ogród, i tam też się nie udało, gdyż całość od października do kwietnia 2023 jest w ogóle zamknięta. Swoją drogą sprawdziłem sobie tamtejsze ceny na wiosnę 2023 i tak – jedna noc w dwuosobowym pokoju z widokiem na ulicę zaczyna się od 369€. Jeśli chcemy z widokiem na jezioro to będzie nas kosztowało ponad 100€ więcej. I to też pod warunkiem, że przyjedziemy w poniedziałek. W weekend jest oczywiście drożej. Obstawiam, że jesień wygląda tam podobnie, no ale było zamknięte. I dlatego spałem gdzie indziej, nie inaczej. A tak serio to w każdym z tych wpisów, na które natrafiłem gdzieś było wspomniane, że Varenna jest co prawda śliczna, urocza i zapierająca dech w piersiach, to również i droga.
 
 
Przy Piazza San Giorgio, Varenna

Jak wspomniałem Varenna jest maleńka, więc większość czasu spędziłem na bulwarze nad jeziorem, ale pochodziłem też nieco po centrum miasteczka, czyli głównie wokół Piazza San Giorgio z górującym nad nim kościółkiem z roku 1300, również San Giorgio. I tam też spotkałem nieco więcej zagubionych jak ja turystów. 
 
Wnętrze kościoła św. Jana Chrzciciela z XII wieku, Varenna
 
Po drugiej stronie tego niewielkiego placu znajduje się inna świątynia, równie ciekawa i do tego jeszcze starsza, bo datowana na rok 1143. Jest to kościół św. Jana Chrzciciela - Chiesa di San Giovanni Battista. Można wejść, gdyż zawsze mają otwarte. W całej tej instytucji cokolwiek jeszcze warte są właśnie te ich stare budynki.

---

Listopad to często piękna jesień, ale też i krótkie dni, więc z Varenny pojechałem już bezpośrednio do Mediolanu. Na dworcu za całe 7€ zaopatrzyłem się w bilet dobowy na miejscowe MPK i ruszyłem zwiedzać - czasu mało, plany konkretne, a hotel nie do końca w centrum. Bo w ogóle bardzo długo trwałem w niesłusznym przeświadczeniu, że w tym mieście tak naprawdę poza Duomo to niewiele jest. Katedra jest piękna i unikatowa - jasne, każdy kto był, to widział, ale Mediolan ma także kilka innych perełek. Takim cudem wartym wspomnienia jest zbudowany z końcem lat 50' XX wieku, w rzadkim jak na Włochy stylu brutalistycznym, wieżowiec Torre Velasca.
 
Torre Velasca, Mediolan

Od początku był to kontrowersyjny projekt, ale przez te sześćdziesiąt parę lat zdążył okrzepnąć i wpisać się w miejską panoramę. Budynek ma 106 metrów wysokości do dachu i łącznie 28 kondygnacji, z czego dwie podziemne. Między parterem, a piętrem siedemnastym znajdują się sklepy oraz biura, piętro osiemnaste jest poziomem technicznym, natomiast w tej szerszej części, czyli pomiędzy piętrem dziewiętnastym, a dwudziestym piątym, znajdują się mieszkania. Łącznie są ich tam 72, z czego zaledwie sześć na ostatnim piętrze. Gdy je oddawano szczęśliwym nabywcom, a byli to głównie ludzie znani i bogaci, były już w pełni wyposażone w meble, a nawet AGD. Obecnie wieża przechodzi jakiś większy remont, gdyż całość jest odgrodzona płotem, a w środku prują ściany. Chwilę pokręciłem się po tej budowie aż uznałem, że nic tam po mnie i spacerowym tempem poszedłem pod Duomo... cóż, jest to piękny kawał kościoła, co tu kryć.
 
Klasyczek - Duomo, Mediolan

Hotel natomiast miałem w części miasta zwanej Garegnano. Na pewnym odcinku prowadzi do niej długa na prawie dwa kilometry, szeroka aleja Corso Sempione, po której co chwila kursują tramwaje, w tym te najstarsze, Typ 1500 z końca lat 20' XX wieku.
 
ATM Typ 1500 z 1929 roku, Mediolan
 
I takim właśnie egzemplarzem tłukłem się przez pół miasta. Metro byłoby szybsze, wiadomo, ale jednak taka wycieczka też ma wiele zalet. Nie wiadomo ile te najstarsze wagony jeszcze pojeżdżą, do tego więcej się zobaczy z okien, a ja mogłem na spokojnie poszukać w telefonie restauracji, w której w końcu mógłbym coś zjeść. To miał być mój jedyny posiłek we Włoszech, więc nie mogłem iść byle gdzie. Padło na pizzerię La Pietra Blu, a tam - dość ciekawa, bo trójkątna margherita, do tego lekko musujące, mocno schłodzone, białe wino domu, a na ekranie telewizora rozpoczynający się właśnie mecz USA - Iran. Perfect.

Nie spodziewałem się tylko, że tego wieczoru przyjdzie mi raz jeszcze wyskoczyć z tramwaju. Jak tylko dojrzałem ten pięknie oświetlony budynek z okien, to musiałem bliżej mu się przyjrzeć. 
 
dawna stacja paliw Agip z lat 50', Mediolan

Nie od razu znalazłem co to, ale teraz już wiem - jest to przebudowana stacja benzynowa z lat 50' - La Stazione di servizio AGIP di Piazzale Accursio. Oryginalnie, poza tankowaniem, można było tam w pełni obsłużyć swojego Fiata albo Lancie, a nawet zamieszkać na piętrze, lecz z biegiem lat wszystkie usługi się wyniosły, a budynek zaczął niszczeć. Historia jakich niestety tysiące. Wyremontowano go dopiero kilka lat temu i obecnie znajduje się tam coś na kształt restauracji czy coctail baru, którego wystrój pozwala nam cofnąć się do lat 50'. Kiedyś neonowe, a dziś pewnie LEDowe podświetlenie dachu jest fenomenalne - zresztą zdjęcie mówi samo za siebie. Jeśli o coś mogę prosić na nowy rok to o więcej takich niespodziewanych atrakcji, proszę.

---

Na środę plan był już prosty – śniadanie, najlepiej duże, bo lot do domu dopiero po godz. 15, akurat zdążę na meczyk o 20:00, tramwaj do centrum, tam jakaś kawka oraz jedyna atrakcja tego dnia – Bosco Verticale, czyli dwie wieże mieszkalne o wysokości 110 jedna i 76 metrów druga. 
 
Bosco Verticale, Mediolan

Mieszkań jest tam czterysta, z których każde warte jest niewielką fortunę, gdyż w momencie pierwotnej sprzedaży ceny wahały się tam od 10000 do 18000€... za metr kwadratowy. Cóż, ciekawy i oryginalny projekt to jedno, ale za atrakcyjną lokalizację zawsze płaci się najwięcej. Budynki stoją bowiem w samym serduszku Mediolanu - w części miasta zwanej Isola, czyli w bezpośrednim sąsiedztwie dworca kolejowego Milano Porta Garibaldi oraz Porta Nuova, fragmentu miasta, gdzie od kilku lat rozbudowuje się potężne centrum biznesowe przez co Porta Nuova znajduje się w czołówce najbogatszych europejskich dzielnic. Bardzo blisko Bosco Verticale stoi na przykład najwyższy biurowiec we Włoszech – Torre UniCredit. Pomimo tego, idąc zupełnie innym trendem niż taka Warszawa, nie mówiąc już o Krakowie, w tej biznesowej dzielnicy spory kawał przestrzeni przeznaczono na park, który nazwano Biblioteką z drzewami - Biblioteca degli Alberi di Milano. Nie ma ich tam znowuż tak wiele, ale dajmy temu projektowi czas. I tak wróciliśmy do drzew – Bosco Verticale oznacza bowiem Pionowy Las. Nazwa wzięła się stąd, gdyż balkony i parapety obu wież obsadzono niewielkimi drzewami, których zielone liście wiosną i latem niemalże przesłaniają całą konstrukcję.
 
Bosco Verticale i fragment parku Biblioteka Drzew, Mediolan

No właśnie, wiosną i latem. Jesienią natomiast, zwłaszcza tą późną, jak na przykład w ostatni dzień listopada, efekt jest już nieco mniej spektakularny. Jednak warto było rzucić okiem, bo to nie tylko po prostu ciekawy projekt, ale przede wszystkim fantastyczna koncepcja urbanistyczna. Kosztowna - owszem, wymagająca - oj tak, ale bez zieleni w miastach, zwłaszcza tych dużych, my po prostu zginiemy.


Zachodnia strona dworca Milano Centrale i tramwaj AnsaldoBreda Sirio, Mediolan

Czasu do odjazdu autobusu na lotnisko zostało mi już naprawdę bardzo niewiele, więc szybkim krokiem ruszyłem w stronę dworca Milano Centrale. Przystanek dla autobusów odjeżdżających na Malpensę znajduje się co prawda po jego zachodniej stronie, lecz wcześniej, chcąc nie-chcąc, musiałem pozwiedzać dworcowy interior. Korzysta zeń 320 tysięcy ludzi dziennie, jest więc ogromny, wręcz monumentalny i chociaż stary, to po niedawnej renowacji powiedziałbym nawet, że i piękny, ale ileż ja się tam naszukałem sracza to moje i nadal w głowie mi się nie mieści, że lud, któremu przypisuje się wynalezienie kanalizacji, dwadzieścia wieków później ma problem z czymś tak oczywistym jak zorganizowanie publicznych toalet.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester