Jesteśmy w Polsce - Jasło

Autosan H9-35 przy jasielskim Rynku

-Moja ciotka mieszka w Tłuszczu!
-A moja w maśle...
-Chyba w Jaśle. 
To powyżej to fragment skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju, który swego czasu uważałem za najlepszy aktywny kabaret na polskiej scenie. Ten skecz powyżej to zresztą jeden z ostatnich, który niemal dosłownie doprowadzał mnie do łez, a do tego był wolny od tematów politycznych, światopoglądowych, czy poruszających kwestie wyznania. On był po prostu idiotyczny i tak się też nazywał - to idiotyczne. Równocześnie bardzo wysoko ceniłem sobie kabaret Mumio, do końca nie wiem dlaczego. Może właśnie z tego samego powodu co skecz powyżej, bo u nich akurat wszystko było absurdalne i bez sensu.

No ale o Jaśle ma być. O niedużym, ledwo 35-tysięcznym mieście leżącym w województwie podkarpackim, choć wciąż na skraju historycznej Małopolski, gdzie rzeki Ropa i Jasiołka łączą się z Wisłoką, a miejscowi kierowcy tworzą koszmarne korki w samym centrum. To bynajmniej nie jest senne miasteczko. Nie w dzień powszedni.

Składałem się kilka razy do tej wycieczki, ale zawsze pojawiało się coś lepszego, ciekawszego, bardziej interesującego lub po prostu bardziej po drodze. I tak przekładałem wyjazd, bo przecież Jasło nigdzie mi nie odjedzie. I prawda, Jasło nie, ale powód, dla którego w ogóle chciałem tam pojechać już tak. I nie o winie mowa, o tym później, a o Autosanach H9, które wciąż są tam w czynnej służbie. Co więcej Internet twierdzi, że Jasło jest obecnie jedynym miastem w Polsce, gdzie możemy spotkać te autobusy na zwykłych liniach miejskich. Konkretnie chodzi o wersję H9-35, która do takiej służby była specjalnie zaprojektowana, lecz bez obaw, nie będę wchodził w szczegóły, bo o Autosanie i moim wielkim sentymencie do tego modelu wspomniałem już chociażby w notce o Sanoku, skąd oryginalnie ten autobus pochodzi, no i o Rabce, do której przeważnie dojeżdżałem właśnie Autosanem H9. W innej wersji oczywiście, ale wciąż o tym samym, ponadczasowym designie.
 
Autosan H9 pod Urzędem Miasta Jasło

W reporterskiego obowiązku potwierdzę tylko, iż rzeczywiście na ulicach Jasła można spotkać te hałaśliwe wozy i odbyć podróż jednym z nich na trasie do powiedzmy Trzcinicy, gdzie znajdziemy drewniany kościółek z połowy XVI wieku, lub do pobliskich Niegłowic, gdzie prawdę mówiąc nie wiem czy jest cokolwiek ciekawego do zobaczenia. Chyba stara rafineria. Ale to nieważne, bo już sama jazda będzie niepowtarzalna. Coś jak skok w przeszłość.
 
I to wszystko jest super i fajne, lecz wróćmy już do XXI wieku i spójrzmy na to z perspektywy naszych czasów i porównajmy do innych miast regionu, które w ostatnich latach niemal w całości wymieniły swój tabor na nowy, a przede wszystkim niskopodłogowy. Jasielskie Autosany mają swój klimat i przypominają nam czasy, gdy transport zbiorowy może i nie był wolny od wad, ale był też powszechnie dostępny, a jego organizacja nie była traktowana przez władze jak smutną konieczność, ale niestety równocześnie są po prostu przestarzałe, niewygodne i bardzo, bardzo nie-eko. Tym samym jeśli ktoś zgłupiał jak ja to lepiej, by się zorganizował i skoczył do Jasła je jeszcze obejrzeć, a być może i odbyć podróż takim wytworem Sanockiej Fabryki Autobusów. Jest jeszcze czas, ale niedużo.
 
Miałem nie wchodzić w szczegóły, cóż, nie wyszło. No nie dało się. Niemniej byłbym faktycznie szalony, gdybym zjechał te 150km w jedną stronę tylko po to, by obejrzeć sobie jakieś stare autobusy. Bez względu już na powód. Samo miasto także zwiedziłem na tyle ile starczyło mi sił i czasu, czego nie żałuję, bo, jak już nie raz zaznaczałem, w każdym mieście, miasteczku, czy wsi jest coś wartego zobaczenia. Czasem to tylko jedna rzecz, jedno miejsce, ale zawsze jest. Jasło nie jest tu wyjątkiem.
 
Dworzec PKS w Jaśle
 
Dojazd na szczęście nie stanowił problemu. Z Krakowa do Jasła możemy podróżować bez przeszkód dość wygodnymi busami, które odjeżdżają z krakowskiego dworca nawet dwa razy na godzinę i to do późnego wieczora. Gorzej jest z powrotem, gdyż ostatni bezpośredni kurs mamy o 18:35, co już żadną niespodzianką nie jest. Bezpośrednich pociągów oczywiście nie ma, więc ewentualnie pozostaje kombinować coś przez Rzeszów, ale tam też szału nie ma. Jeśli więc nie przyjechało się do Jasła samochodem to sugeruję nie zostawać na wieczór, bo może się okazać, że tego dnia nie wrócimy do domu. Zresztą już po dworcach, zarówno autobusowym jak i kolejowym, widać, że w Jaśle transportu zbiorowego, ani ludzi, którzy z niego korzystają, nie traktuje się poważnie. Dworzec autobusowy jeszcze jakoś się broni, chociaż już ostatkiem sił, ale za to kolejowy to jest jakiś smutny i nieśmieszny żart. Zresztą ten sam co powtarzany w niezliczonych miejscach w całej Polsce. Co mnie jednak żywcem zauroczyło, to treść zawieszonej na drzwiach do kas dworca autobusowego kartki, informującej nas, iż najbliższe toalety są na dworcu kolejowym oraz, że przy przejściu podziemnym doń prowadzącym znajduje się ogólnodostępny Toi-Toi. I ten Toi-Toi, drodzy moi, jest oficjalną toaletą zapewnioną przez jasielski dworzec autobusowy. Przecież to jest, kurwa, dramat.

Zatem zejdę już z tematów około transportowych, bo wieje już nudą i przejdę do miasta właściwego.

Zadrzewiona część Rynku, Jasło

Jasielski Rynek jest ulokowany na planie prostokąta i w jednej połowie jest betonową pustynią, a w drugiej zadrzewionym, całkiem miłym miejscem do spędzania wolnego czasu. W pewnym sensie jest to ewenement w skali kraju, gdyż po wycięciu starych drzew postanowiono nie zalewać wszystkiego betonem, ani też nie wbijać na ich miejsce patyków z dwoma listkami, tylko zasadzono dorosłe już drzewa, które dziś schładzają Rynek dając mieszkańcom przyjemny cień. Wielki plus dla Jasła, unquestionably. Będąc w tej części warto też zwrócić uwagę na stojącą pomiędzy tymi drzewami wysoką kolumnę, na szczycie której znajduje się figura św. Jana Nepomucena postawiona tu w roku 1770. I jak postawili tak stoi do dziś. 
 
Po stronie wschodniej Rynku postawiono raczej średnio ciekawy budynek urzędu miasta, natomiast stronę południową okupuje rząd piętrowych kamieniczek, w których znajdują się sklepy, restauracje, kawiarnie i oczywiście kebab. Winiarni natomiast nie stwierdziłem. Północna część to przede wszystkim gmach Starostwa Powiatowego oraz kilka dodatkowych kamieniczek, natomiast zachodnia przecięta jest końcowym odcinkiem ulicy Kościuszki, która tuż za rogiem niepostrzeżenie zmienia się w Kazimierza Wielkiego.

Brak winiarni lub chociaż dobrego sklepu z winem przy Rynku dziwi i jednak trochę rozczarowuje, gdyż Jasło szczyci się mianem stolicy polskiego winiarstwa. Co więcej od piętnastu lat, w każdy ostatni weekend sierpnia, na Rynku odbywają się Międzynarodowe Dni Wina, podczas których okoliczne winnice, ale nie tylko, prezentują i sprzedają co tam sfermentowali. Niestety, ale z wiadomych względów tegoroczna impreza nie mogła się odbyć. Mnie jednak udało się być na poprzedniej edycji, tak trochę z czapy, ale akurat byliśmy z Anią w miarę w pobliżu, to zajechaliśmy razem z jej rodzicielką. Cały Rynek był wtedy zastawiony budkami i straganami wypełnionymi regionalnymi produktami od rękodzieła po artykuły spożywcze jak sery, wędliny, kiełbasy, lecz zdecydowana większość stoisk była oczywiście zarezerwowana dla okolicznych winnic. I przy każdym można było sprawdzić jakość oferowanego wina wnosząc uprzednio odpowiednią opłatę. Rzecz jasna trzeba tu uważać, bo tradycyjna degustacja raczej w grę nie wchodzi i po piątym kieliszku robi się nam już wszystko jedno co pijemy. Z teściową mniej więcej tyle win sprawdziliśmy i ostatecznie wzięliśmy po jednej butelce od trzech różnych producentów. Jedna wciąż zalega nam półce i czeka na specjalną okazję. Co prawda było co najmniej kilka takich w ostatnim roku, ale jakoś wciąż zapominamy o tym winie. A jestem jego bardzo ciekaw, gdyż degustując, a przypominam to był już mój piąty lub nawet szósty kieliszek tego dnia, smakowało mi bardziej jak koniak niż białe, półwytrawne. Nie wiem czy traktować to jako interesujący plus czy jako odpychający minus, bo na winie się nie znam, jednak bardzo mnie zaintrygowało i kierując się impulsem kupiłem z Winnicy Wiarus z Jedlicza butelkę tego wina. Bo ceny na Dniach Wina też są raczej w porządku; za kieliszek wina płaciliśmy od pięciu do bodaj ośmiu PLN, a butelkę można już mieć za 30-40zł. W dużym skrócie; świetna impreza, fajnie przygotowana, atmosfera jest lepsza niż gdziekolwiek i życzę Jasłu, by udało im się zorganizować piętnastą edycję, a następnie szesnastą, siedemnastą... i tak dalej.

Rynek w Jaśle, w Dni Wina dla gołębi nie ma tu miejsca
 
Jak wspomniałem o winie nie mam pojęcia, o polskim tym bardziej i do zeszłego roku istniała dla mnie tylko Winnica Srebrna Góra, ale też znana tylko ze słyszenia. Dziś natomiast czytam i widzę, że winiarstwo w Polsce wstaje z kolan, co jest możliwe dzięki między innymi takim festiwalom, lecz mimo to wciąż na próżno szukać tego typu lokalnych wyrobów w sklepach, a zgaduję, że i w wielkomiejskich winiarniach także, więc tym bardziej szkodą jest, że w Jaśle, mieście tak mocno związanym z winem, trudno znaleźć porządną winiarnię oferującą degustację win z okolicznych winnic.

Glorietka z 1900 roku, z której witano Franciszka Józefa orkiestrą

W tamten piątek nie zaprzątałem sobie tym głowy, gdyż raz, że było za gorąco na wino, to dwa, zdecydowanie za wcześnie. Poza tym ostatnio z alkoholami trochę mi nie po drodze. Odszedłem więc mały kawałek od Rynku kierując się w stronę miejskiego parku, by przede wszystkim odpocząć, ale także trochę go zwiedzić. Park Miejski jest bowiem atrakcją samą w sobie. Założony pod koniec XIX wieku, w roku 1896 jak głosi tablica przy wejściu, jest dziś bardzo zielonym i cichym schronieniem przed dobiegającym z ruchliwych ulic miasta hałasem. Stojąca u zbiegu kilku alejek smukła altana z 1900 roku, zwana Glorietką, w roku swojego powstania była świadkiem jak Jasło i jego mieszkańcy witali Cesarza Franciszka Józefa I, który złożył wizytę w tym natenczas prowincjonalnym, galicyjskim miasteczku z okazji odbywających się w pobliżu wielkich manewrów wojskowych. Oczywiście wtedy ani on, ani nikt inny nie mógł jeszcze wiedzieć, że piętnaście lat później te same wojska Austro-Węgier wraz z wojskami Cesarstwa Niemieckiego stoczą na pobliskich ziemiach jedną z największych bitew Wielkiej Wojny. Póki co, w roku 1900, Franc był jednak ukontentowany manewrami i zadowolony wrócił do Wiednia. Ja natomiast rozminąłem się z nim o równe 120 lat - cesarz był bowiem w Jaśle w dniach 10-16 września.

Mimo bliskości frontu I Wojny Światowej Jasło mogło wkroczyć w powojenną rzeczywistość bez większych strat. Inaczej miała się sytuacja po kolejnej wojennej zawierusze, kiedy to Jasło praktycznie zniknęło z powierzchni ziemi, bo aż 97% miasta zostało wtedy zniszczone przez wycofujące się wojska niemieckie. Bardziej niż Warszawa i co więcej zupełnie bez powodu. Po wojnie dokonano cudu i Jasło zostało odbudowane, jednak to co zostało utracone możemy oglądać już tylko na starych zdjęciach i pocztówkach. Na przykład oryginalny budynek dworca kolejowego. Chociaż ten akurat kilka lat temu pewien pasjonat zrekonstruował w skali 1:87.

Macherówka, Jasło
 
Są jednak budynki, które oparły się wojennej zawierusze i stoją w Jaśle do dziś. Ja zawiesiłem oko na kilku. Pierwszym z nich jest willa stojąca przy ulicy Kościuszki pod numerem 36. Udało mi się znaleźć informację, że powstała wtedy kiedy Park Miejski, tj. z końcem wieku XIX i potocznie nazywa się ją Macherówką, co pochodzi od nazwiska pierwszych właścicieli. Niestety dziś budynek jest w stanie co najmniej niepokojącym, a każda mijająca zima zbliża go do upadku. Stoi pusty, więc nie ma komu o niego zadbać.
 
Fragment willi na rogu ulic Kościuszki i Armii Krajowej
 
Dwa domy dalej, u zbiegu ulic Kościuszki i Armii Krajowej stoi kolejna ciekawa willa, chociaż przypominająca bardziej dwór niż willę. Internet donosi, że zbudowano ją w latach 20' XX wieku i z nią sytuacja ma się już lepiej, gdyż jest zamieszkana i wszystko wskazuje na to, że ktoś o nią dba. Zwróciła moją uwagę przede wszystkim werandą, która z racji swojego stanu raczej nie jest używana oraz bocznym wejściem, które, jak głosi wciąż widoczny obok napis, prowadziło do punktu naprawy parasolek.
 
Pojedyncze przykłady ciekawej architektury znajdziemy także w bezpośrednim sąsiedztwie Parku Miejskiego, tj. przy ulicach Staszica oraz Jana III Sobieskiego. Stan - różny.

Pałac Sroczyńskich, Jasło

W północnej części miasta, w dzielnicy Gorajowice, warto rzucić okiem i obiektywem na Pałac Sroczyńskich. Powstał on w połowie XIX wieku, chociaż Internet nie jest w tym temacie zgodny i podpowiada, że znacznie wcześniej, bo już nawet w wieku XVII, lecz właściwie dopiero kiedy właścicielem został miejscowy naftowiec Tadeusz Sroczyński, czyli po roku 1888, pałac nabrał obecnej formy, za której projekt odpowiadał krakowski architekt Tadeusz Stryjeński. Budynek źle zniósł obie wojny, jednak udało się go podnieść, nawet po zaniedbaniach z okresu PRL i dziś znajduje się w nim Medyczna Szkoła Policealna im. Rudolfa Weigla i tym samym zwiedzanie wnętrz jest dosyć utrudnione, chociaż nie niemożliwe. Ja zadowoliłem się spacerem po niewielkim parku przylegającym do pałacu i obfotografowaniu budynku z każdej możliwej strony. Jedyne co mnie raziło, i to nawet bardzo, to parkujące przed głównym wejściem samochody. Nawet nie samo to, że tam stoją, ale fakt, że zostawiane są zupełnie bez ładu i składu, wręcz gdzie popadnie, jakby ktoś je tam porzucił albo prowadził komis. Takie czasy.

Będąc w tym miejscu wypada mi też wspomnieć o innym znamienitym mieszkańcu Jasła, ojcu nafty, Ignacym Łukasiewiczu. W roku 1856 bowiem, bardzo blisko miejsca, gdzie obecnie stoi Pałac Sroczyńskich, Łukasiewicz wybudował i uruchomił pierwszą na świecie destylarnię ropy naftowej i jest o tym stosowny wpis w angielskiej Wikipedii, więc to prawdziwy i niepokłamany fakt, wręcz autentyczny. Ponadto przy drodze do pałacu, zaraz przy ulicy Lwowskiej, stoi wielki kamień z tablicą pamiątkową, która także nas o tym informuje. W Jaśle Łukasiewicz został tylko na pięć lat, lecz to wystarczyło, by nadać mu tytuł honorowego obywatela miasta.
 
---
 
Nie żałuję tej wycieczki i nawet podobało mi się w Jaśle. Może nie na tyle, by koniecznie wrócić, chyba, że na kolejne Międzynarodowe Dni Wina, lecz na tyle, by polecić komuś wizytę w tym mieście. Chociaż na chwilę, nawet przejazdem, by przejść się po Rynku, odpocząć nad fontanną w Parku Miejskim, zajść do Muzeum Regionalnego, czy od biedy przejechać się miejskim Autosanem. 
 
Fragment palisady wokół grodziska, Karpacka Troja koło Jasła
 
Bo ten może nas zabrać do na przykład wspomnianej już Trzcinicy ze swoim unikatowym drewnianym kościółkiem oraz Skansenem Archeologicznym Karpacka Troja. Kościółka nie widziałem i szczerze żałuję, ale do skansenu już zajrzałem co również bardzo, ale to bardzo polecam. Nie jest on duży i zwiedzanie zajmie nam góra godzinę, jednak staranność z jaką przygotowano ekspozycję robi duże wrażenie. Na przykład przez chłopa z pługiem miałem mikro zawał i nawet teraz nie jestem do końca przekonany, czy to aby na pewno był tylko genialnie ucharakteryzowany manekin, a nie bardzo zdolny i owłosiony mim. A więc to oraz sam fakt, że chaty stoją dokładnie w tych miejscach, w których odkopano ich ślady, świadczy o poważnym podejściu do tematu. Co więcej do każdej można wejść i porozglądać się po wewnątrz, co również jest bardzo na plus.
 
Zrekonstruowane chaty, Karpacka Troja obok Jasła
 
Bez problemu dojedziemy tam autobusem z Jasła, lecz niestety nie pod samą bramę (chociaż są ploty, że jakiś autobus tam dojeżdża i to - uwaga - aż trzy razy dziennie). Wysiąść należy na przystanku Trzcinica-Topoliny i kierować się w las, gdzie do pokonania zostaje może pięćset metrów po równym asfalcie, więc nie ma tragedii. A jeśli ktoś ma lepszy dzień na chodzenie, liczy kroki w jakieś korpo-appce, lub po prostu chce się przejść, to także nie ma problemu, bo od centrum Jasła dzieli nas około pięciu kilometrów.
 
Tyle widziałem, tyle zwiedziłem, w tyle miejsc udało mi się dojść lub dojechać i tak to wszystko widziałem. Pewnie zajrzę jeszcze do Jasła za jakiś czas po drodze w takie na przykład Bieszczady. Albo jadąc do miasta szkła, czyli Krosna, w którym niby już byłem, ale tak jakby wcale. Albo będąc z wizytą w pobliskim Brzostku, przez który niedawno nawet z Anią przejeżdżaliśmy i choć teraz nie umiem powiedzieć co w nim jest ciekawego, to wspominam, bo prawie sto lat temu urodziła się tam moja babcia. No albo do Dukli, gdzie nie byłem, a bardzo bym chciał. Tak na dobrą sprawę, to całe Podkarpacie wciąż jeszcze przede mną.

Poniżej kilka dodatkowych fotek z Jasła, na zachętę. Mam nadzieję, że nie przeciwnie.
 
Figura św. Jana Nepomucena z 1770 roku

Pałac Sroczyńskich od frontu, Jasło

Rynek w Jaśle

Kolegiata Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Jaśle z połowy XV wieku!

Miasto w Polsce bez bloków? Nie Jasło.

Wnętrze chaty, Karpacka Troja obok Jasła

I na koniec raz jeszcze powód tego całego zamieszania - Autosan H9-35

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester