O, Kanada: Windsor (i nieco o Detroit)

Windsor, Ontario

Po co w ogóle ludzie jeżdżą do Windsor, Ontario? Albo tam mieszkają, albo robią sobie w mieście przystanek w drodze do Stanów, albo idą do kasyna, albo dostali się na University of Windsor i tym samym zostaną tam parę lat, albo... jadą zobaczyć sobie panoramę Detroit. Mieszkam w Krakowie, wizy do USA nie mam, kasyna mnie nie interesują, studia skończyłem parę lat temu, więc... Ok, to było tak, że przed wyjazdem przeczytałem książkę "Detroit. Sekcja zwłok Ameryki" dziennikarza Charliego LeDuff'a i uznałem, że skoro będę w okolicy to właściwie czemu by nie spojrzeć na to upadłe miasto i przy okazji zobaczyć trochę więcej Kanady. Zapisałem połączenia między Toronto i Windsor i wrzuciłem to do planu jako opcję do zweryfikowania i podjęcia decyzji na miejscu... no, chociaż tak naprawdę po prostu potrzebowałem sam siebie jeszcze przekonać. 

Stacja Windsor Główny

W dużym skrócie; Windsor to średniej wielkości miasto graniczne, którego historia sięga ponad 250 lat wstecz. Od Toronto dzieli je około 330 km. i pokonamy je albo autobusem firmy Greyhound albo pociągiem. Mimo, że Kanada ma dobrze rozwiniętą sieć kolejową, to jednak na rynku został już chyba tylko jeden przewoźnik oferujący regularne przewozy pasażerskie - VIA Rail Canada. Co więcej rozkłady z roku na rok są coraz to bardziej pocięte i jak tak dalej pójdzie, to wkrótce podróż koleją po Kanadzie będzie tylko dla koneserów i szczęściarzy, którzy odpowiednio wcześnie kupili bilet. Już teraz miałem problem z kupnem swojego na wybraną godzinę. Osobno należy jeszcze zaznaczyć, że jazda koleją po naszym klonowym kraju to droga zabawa. Mój bilet Toronto-Windsor i z powrotem kosztował bowiem 102$ i nie uwierzycie jak bardzo się wahałem czy w ogóle warto. Ale to przecież dylemat stary jak świat - szarpnąć się i się przekonać, czy oszczędzić i potem żałować? Tak między nami to za wiele razy wybierałem to drugie. Ceny może i są zaporowe, ale jak już się zdecydujemy, to w nagrodę czeka na nas układ foteli jak w samolotowej klasie biznes. I tak szczerze, to nigdy wcześniej nie było mi tak wygodnie w pociągu. Swoją drogą ciekawe jak się musi jechać w prawdziwej klasie business - bo jest!

Na skutek cięć z roku 2012 do Windsor kursują zaledwie cztery pociągi dziennie (w soboty trzy tam i cztery z powrotem). Mój startował o 6:45, więc wcześnie zerwałem się z łóżka, co przy jetlagu jakoś bardzo trudne nie jest, i poleciałem na metro. 

Detroit widziane z Windsor

Podróż z Toronto trwa niewiele ponad cztery godziny. Dla porównania jazda autobusem to już przeszło sześć godzin, a bilety wcale nie są tańsze. Stacja kolejowa została niedawno zbudowana na nowo, gdyż na starą, jeszcze z lat 60', podobno nie dało się już patrzeć. Znajduje się tuż przy byłych już zakładach Hiram Walker & Sons Limited produkujących przede wszystkim kanadyjską whiskey. W czasach prohibicji bliskość tej rozlewni była dla Amerykanów zbawieniem i głównym źródełkiem nielegalnego alkoholu dla północnych Stanów. Zakłady dalej istnieją, ale leją już wódę pod francuskim butem. Po ich minięciu do pokonania zostaje nam już tylko prosta droga idąca wzdłuż rzeki, za którą za chwilę ujrzymy Detroit. No i pierwsze domy w Windsor. Dla nielubiących spacerów w mieście działa komunikacja miejska, jednak sytuacja z przystankami ma się tam gorzej niż w Toronto, gdyż w Windsor przystankiem jest dosłownie zwykły słup. Jak ktoś jest zorientowany to sobie poradzi, lecz turysta może mieć już problemy. No ale... turyści przyjeżdżają tam przede wszystkim dla właściwie tylko jednej atrakcji: jednego z największych kasyn w Kanadzie - Caesars Windsor Hotel and Casino - i są to głównie motoryzowani Amerykanie z drugiej strony rzeki Detroit. Mimo wszystko ja żałowałem, gdyż autobus oszczędziłby mi sporo czasu.

Panorama Detroit z Windsor

Panorama miasta Detroit prezentuje się okazale, a pierwsze co ujrzymy to ciemne, zasłaniające wszystko wieżowce The Renaissance Center, czyli HQ General Motors, zwane też siedzibą zła, które zarżnęło komunikację tramwajową w USA sukcesywnie wykupując spółki transportowe, a następnie je likwidując. Nie będę tutaj wchodzić w szczegóły tego bolesnego tematu, ale zainteresowanych odsyłam do świetnego artykułu na stronie transport-publiczny -> tu.

Panoramę oglądamy idąc dość fajnie zrobionymi bulwarami, chociaż gdzie nie gdzie ma się wrażenie, że trochę jednak o nich już zapomnieli. Służą one głównie biegaczom, turystom i gęsiom, które rządzą i tutaj. Tymczasem po naszej prawej stronie, z każdym następnym krokiem, zza siedziby zła, zaczynają wyłaniać się perełki amerykańskiej architektury lat 20' XX wieku - Book Tower, Penobscot Building, Fisher Building, Detroit Building, Westin Book Cadillac Hotel, Wayne County Building i przede wszystkim - Michigan Central Station. Nie będę przynudzać i pisać o każdym z nich - w końcu widziałem je z odległości kilkuset metrów będąc w innym kraju, jednak chciałbym dodać kilka słów o opuszczonym budynku byłego dworca kolejowego. Fascynował mnie od zawsze, a wchłonięta wcześniej książka LeDuff'a dodatkowo rozbudziła we mnie chęć tej pielgrzymki. Bardzo chciałem go zobaczyć, nawet z tak daleka. No i przeszedłem kawał drogi, by tylko na niego spojrzeć.

Michigan Central Station

Powstał w roku 1913 nakładem 15 mln USD, chociaż natenczas aż tak duży dworzec nie był w Detroit potrzebny. Działające w mieście firmy motoryzacyjne, choć już rozpędzone, jeszcze nie produkowały tylu samochodów, by projektanci dworca zatroszczyli się o parking. Uważano - i to już sto lat temu - że na pociąg pasażerowie będą dojeżdżać wygodną komunikacją miejską. Spora odległość od centrum miasta także jakoś nie spędzała architektom snu z powiek. Historia  pokazała, że jednak powinna. Dworzec zbudowano i otwarto nawet przed jego zupełnym ukończeniem. Niestety wkrótce zaczęły się pierwsze problemy; podczas wielkiego kryzysu ludzie przestali mieć pieniądze na podróże, nawet te po mieście, i dworzec opustoszał. Dopiero II Wojna Światowa spowodowała, że w dworcowych halach zaczęło się coś dziać, jednak byli to głównie żołnierze jadący na front, więc co to za pasażerowie. Niemniej było ich jakieś 4 tys. dziennie i ktoś to musiał ogarniać, więc zatrudniono brygadę urzędników do ich obsługi. Dworzec żył, a ludzie się cieszyli. Po wojnie było już jednak tylko gorzej i gorzej. W latach 50' właściciel chciał sprzedać budynek za marne pięć baniek $, ale nie znalazł kupca. Potem znów i znów aż w 1967 się poddał. Z początkiem lat 70' dworzec przeszedł w ręce spółki kolejowej Amtrak i kiedy nowi właściciele tam weszli i zobaczyli te wszystkie pozamykane kasy, sklepy i restauracje, to uznali, że tak dalej być nie może i przystąpili do gruntownego remontu, który kosztował ich krocie. Na próżno - liczba pasażerów wciąż malała i w końcu zapadła ostateczna decyzja o zakończeniu życia budynku jako dworca kolejowego. Ostatni pociąg z pasażerami odjechał 6. stycznia 1988 roku. Kilka lat później, w roku 1994, Amtrak otworzył swoją stację kolejową na północy miasta. Późniejsze losy naszego dworca nieco widać na zdjęciu powyżej - w latach 90' tambylcy doprowadzili całość do żałosnej ruiny, którą w roku 2009, na fali oczyszczania miasta z ruin, chciano nawet wyburzyć. Sąd nie pozwolił na taką stratę, gdyż na szczęście budynek znajduje się na liście National Register of Historic Places. Ostatnie lata niosą nadzieję, że może jednak coś uda się tam do środka włożyć. Na razie wymieniono wszystkie okna (>1000!) i parę propozycji co by tam mogło być - kasyno, Policja miejska, Policja stanowa, centrum targowo-wystawowe? Z tego co wyczytałem Policja nie ma jednak zamiaru tam się wprowadzać. Niegdyś najwyższy dworzec kolejowy świata - 18 pięter! - musi poczekać na lepsze czasy.

The Ambassador Bridge

Wycieczkę po bulwarach wieńczy The Ambassador Bridge - most łączący Kanadę z USA, który tak na marginesie należy do tych samych właścicieli co opisany wyżej dworzec. O nim także sporo się dowiemy z książki LeDuff'a. Nim sam do niego doszedłem to musiałem już zawracać. Zbliżała się bowiem godzina odjazdu mojego pociągu do Toronto, a przecież prawie w ogóle nie zobaczyłem Windsoru. W drodze powrotnej odbiłem więc bardziej w miasto i znalazłem coś na kształt głównej ulicy - Wyandotte Rd. - tam mamy wszelakie sklepy, bary, knajpy i restauracje, a także całkiem spory ruch uliczny, który odejmuje jej masę punktów od uroku.

pub na rogu Wyandotte Rd. i Kildare Rd.

Ciekawsze są prostopadle odchodzące od niej uliczki pełne małych domków, najczęściej pokrytych sidingiem. Siding to zło tego świata (zaraz za GM), ale tam jakoś to nawet wyglądało. Inną kwestią jest, że kwartał, który akurat zwiedzamy, z przyjemnego i zadbanego, może nagle zmienić się w miejsce naprawdę mało atrakcyjne i choć to nie USA, to wolałem takich miejsc dalej nie zgłębiać. Uczciwość każe tutaj dodać, że Windsor jest jednym z najbezpieczniejszych miast w całej Kanadzie. Parę lat temu bili nawet rekord ilości miesięcy bez morderstwa - doszli do 27. A tak serio; Kanada naprawdę jest bardzo bezpiecznym krajem i tylko w Japonii czułem się bezpieczniej. Ciekawostką związaną jeszcze z układem ulic jest to, że w Windsor kwartały są podłużne, gdyż powstawały na dawnych farmach pierwszych osadników. Jedna z najstarszych części miasta nosi nazwę Sandwich i znajduje się w zachodniej części miasta. Tam, gdzie nie dotarłem.

Windsor

Czy było warto? Taak... właściwie tak. Zobaczyłem to co chciałem zobaczyć najbardziej - Detroit. Miasto Forda, Eminema, Malcolma X i znamiennych w najnowszej historii USA zamieszek z 1967. Miasto mitu amerykańskiego snu i w końcu bankruta, który dziś potrzebuje RoboCopa jak nigdy wcześniej. No i Windsor, które być może gdzieś zachwyca, lecz przeznaczyłem na nie zbyt mało czasu, by te miejsca odkryć i zobaczyć. Na przykład wspomnianą zachodnią część miasta. Podsumowując krótko i na tyle ile mogę sobie pozwolić - Windsor sprawia wrażenie spokojnego miasta, w którym tak właśnie musi toczyć się życie - powoli i spokojnie, ale jeśli jednak nie ma się w nim interesu do załatwienia, to niekoniecznie trzeba je odwiedzić.

Polecam za to wielokrotnie przywołaną tutaj książkę LeDuff'a. Kawał naprawdę dobrego reportażu.

Galeria zdjęć z linków znajduje się -> tu oraz oczywiście na Facebooku -> tu.

Komentarze

  1. Trochę z innej beczki, czytałam też Twój wpis 'O mnie' i moją uwagę przykuło zdanie: 'Jeżdżę gdzie tylko mogę i na ile pozwala mi budżet z rozsądkiem.'
    Tak sobie pomyślałam że ja już dawno porzuciłam rozsądek i budżetowe kwestie też mnie wiele nie zajmują jeśli NAPRAWDĘ mam ochotę gdzieś pojechać :D

    Pamiętam jak w zeszłym roku zadłużyłam się u rodzinki żeby tylko jeszcze pojechać na Teneryfę na latanie na paralotni...

    Może z wiekem przyjdzie więcej rozumu? ;)

    Pozdrawiam,
    Inkszo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej mam tu na myśli miejsca, gdzie dziś jest nierozsądnie zwiedzać. Mam kilka takich na liście, które muszą poczekać na lepsze czasy.
      No a budżet to jeszcze inna sprawa.

      Usuń
  2. Super opowiadanie,milo sie czytalo. Hmm wiem cos o tym moim pragnieniem i mazeniem jest leciec ale z dziecmi na Floryde.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester