Lwów - lutowa wycieczka


Temat radomskiego lotniska mamy już omówiony. Po odczekaniu swojego wsiadłem do wiekowego Saaba 340a należącego do linii SprintAir, którym tego dnia do Lwowa poleciało jedenaście osób: ośmioro pasażerów, piloci i nieco znudzona stewardessa, która po starcie wręczyła wszystkim po Princessie i wodzie do picia. Samolot może i był już nieco stary, rocznik 1989 w końcu, ale w stanie nadającym się do pokazania. Tak, w środku również. Bo tak naprawdę to nie wiek stanowi o stanie samolotu, a dla przykładu taki Air Force One jest niewiele młodszy. Wspomnienia z lotu ze SprintAir będę miał więc całkiem dobre - wszystko miło, szybko, sprawnie i o czasie. Perfekt. Po jakichś trzech kwadransach od startu oglądałem już Lwów z lotu ptaka.

Lwowskie lotnisko dostało nowy terminal z okazji Euro2012. Tyle dobrego. Jest wielki, zupełnie nijaki i jak na na razie dosyć pustawy, chociaż może pochwalić się kilkoma już prestiżowymi kierunkami jak Monachium, Wiedeń czy Stambuł i ponad 730 tysiącami obsłużonymi pasażerami w roku 2016. Ale to się pewnie wkrótce zmieni, gdyż już za moment, choć dość nieśmiało, do Lwowa wraca WizzAir, natomiast na jesieni uderzy Ryanair i to z aż siedmioma kierunkami (w tym Kraków i Wrocław) i dopiero wtedy zacznie się coś dziać. Trochę szkoda, że stary terminal - typowo sowiecka architektura - odszedł w cień. Ukraina próbuje otwierać się na zachodniego turystę i między innymi takim terminalem mogłaby się pochwalić. Dla większości zachodnich turystów to by było w końcu coś nowego, a nie ciągle tej plastik, szkło i aluminium. Gdyby ktoś chciał go obejrzeć to musi wyjść z nowego terminalu i kierować się na lewo.

Marszrutka do centrum

Natomiast do centrum można dostać się na parę sposobów. Pierwszy to taxi - jak ktoś się spieszy to można brać. Ceny na polskie złote są wciąż dobre. Ponoć tamtejsza mafia taksówkowa życzy sobie 100 Hrywien (15-16zł), ale można utargować zniżkę. Ale wiadomo - z taksiarzami na lotnisku zawsze trzeba uważać. Druga opcja to marszrutka linii 48 w cenie 4 Hrywien, i tym cudem dojedziemy do samego centrum pod operę. No i trzecia to trolejbus też za jakieś grosze. Gdzieś na jakimś blogu znalazłem info, że by do niego dojść trzeba znaleźć ten stary terminal, ale to już nieaktualne. Dziś sieć trolejbusowa dociągnięta jest pod samo wyjście z nowego terminalu. Ja wybrałem marszrutkę, gdyż potrzebowałem dostać się na Prospekt Swobody, bo tam właśnie miałem zarezerwowany hotel.

Bilet kupuje się u kierowcy, a w zasadzie po prostu rzuca się cztery papierki na pulpit, bo żadnego biletu nie ma. Ja rzuciłem całe 5UAH, którym kierowca zainteresował się dopiero po dwóch przystankach. Także nie ma co się stresować. Zresztą byłem już na Ukrainie, co więcej wtedy także leciałem, więc mniej więcej wiedziałem czego można się spodziewać na lotnisku. I tym samym przypomniał mi się też Bukareszt, gdzie na tamtejszym lotnisku także skorzystałem z regularnego transportu miejskiego, a że nie miałem żadnych niskich nominałów lokalnych pieniędzy, to kierowca przyjął w zamian 1€. I też było dobrze, chociaż trochę się stresowałem po drodze. Natomiast lwowskie marszrutki trochę skaczą, trochę skrzypią, ale zawsze dowiozą nas do celu. Chociaż czasem patrząc na ich wygląd można mieć co do tego pewne obawy. Ich minusem jest brak jakichkolwiek rzetelnych rozkładów jazdy czy choćby map z trasami. Jak ktoś wie gdzie dany busik jedzie to może śmiało wskakiwać, jeśli nie to pozostają albo tramwaje albo wspomniane już trolejbusy. Nie ma tego złego - wycieczka tramwajem jest dwa razy tańsza i przygodą samą w sobie.

Lwowski tramwaj

Większość taboru stanowią dość leciwe i obite Tatry KT4, a torowiska są w stanie agonalnym, jednak wszystko hula jak należy. Za pulpitami tych tramwajów często siedzą panie po 60, które może i nijak kojarzą się z zawodem motorniczego, ale kiedy przyjdzie co do czego to takiej nie przegadasz. Taka scenka - jadę sobie tramwajem numer 7, przez okno oglądam lwowski, lutowy i przyjemnie słoneczny poniedziałek kiedy nagle lecę do przodu, bo hamulec, dzwonek i jeb... taksówka. Tak znikąd, no jak to taksówka. Wstaję z siedzenia i idę do drzwi, bo pewnie wysiadka. Ale nie, bo wysiadła tylko pani, wydarła się na pana, pan wydarł się na panią, zaraz pojawiła się policja, policjant wysłuchał obojga po czym wydarł się na pana, a tramwaj odjechał. Przerwa w podróży trwała może ze trzy minuty, strat w tramwaju żadnych, a taxi do remontu. Zresztą nie takie cuda robią z tymi wagonami. Dzień później oglądałem pod dworcem scenę jak motorniczy wycofał po łuku z taką prędkością, jaką po Krakowie tramwaje nie jeżdżą do przodu.

Wypadałoby mi tutaj sięgnąć do historii i napisać coś więcej, ale może jednak dość o tramwajach. Może tylko dodam, że po Lwowie jeździ również kilka nowoczesnych i niskopodłogowych wagonów rodzimej marki Ełektron. Na razie jest ich dosłownie kilka, chyba nawet mniej niż dziesięć, ale w przyszłości pewnie będą zastępować te stare Tatry. Tyle, że takiego już szkoda obić.

Noclegi.
We Lwowie można przebierać w tanich hotelach i prawie zawsze dobrze trafimy. Mój też nie był najgorszy, a nazywał się Plazma i był przy samym Prospekcie Swobody. Rezerwował go kolega Piotr, który miał ze mną jechać, ale akurat musiał kuć ściany w nowo nabytym mieszkaniu. Po zameldowaniu się i zostawieniu betów wyszedłem na miasto. Po sąsiedzku miałem ulicę Krzywa Lipa, a tam całą gamę knajp do wyboru. Wszedłem do Fun Bar Banka, które to miejsce wyróżnia się tym, że podają wszystko w słoikach. Barszcz w słoiku, zapiekanka z ziemniakami, boczkiem i cebulą w słoiku, piwo? nie inaczej - w słoiku. Może fajne i oryginalnie, ale trochę niewygodne. Tylko drinki, a mają ich z tysiąc, pijemy z kieliszków. Ciekawe miejsce, a ceny jeszcze lepsze.
Wieczorem chodziłem po centrum - zszedłem cały Prospekt Swobody od Opery po pomnik Mickiewicza, poszedłem na Rynek i dalej w stronę ulicy Virmeńskiej (Вірменська). Zatoczyłem koło i wróciłem do hotelu. Miałem wciąż całe 24 godziny na zwiedzanie.

Lwów to coś więcej niż tylko cmentarze, jednak pomyślałem, że będąc tam pierwszy raz głupio będzie je pominąć. Leży tam kawał naszej historii w końcu. Chciałem zobaczyć dwa; Łyczakowski i Janowski. Oba znajdują się na trasie tramwaju nr 7 tyle, że przy dwóch różnych pętlach. A'propos - Google pokazuje, że na Łyczakowski bez problemu dojedziemy tramwajem i nawet wysiądziemy zaraz przy wejściu. Otóż nie - w tamtym miejscu już od jakiegoś czasu trwa remont torowiska, więc wysiąść trzeba na przystanku Shevchenkivskyi Hay (Шевченківський Гай), a następnie kierować się na południe do wejścia. Trochę mi to zburzyło plany, bo z pętli, która znajduje się za cmentarzem, chciałem dojechać do centrum co zaoszczędziłoby mi masę czasu, no ale ta od paru lat jest w remoncie. Cóż.

Orlęta Lwowskie

Cmentarz Janowski jest hmm... no jest. W niektórych miejscach jest nawet ładny, ale jednak bardzo zaniedbany. Podobnie jak na Łyczakowskim i tutaj są groby żołnierzy poległych w latach 1918-1920, ale prezentują się znacznie biedniej. Zrobiłem kółko, wszedłem w błoto i wróciłem łapać tramwaj na drugą pętlę i cmentarz. O cmentarz Łyczakowski już dbają, no ale nie dziwne skoro wstęp jest tutaj płatny (20UAH). Daruję sobie i Wam i nie będę opisywał kto tu jest pochowany i jak piękne są niektóre nagrobki, ale zaznaczę tylko, że żałowałbym odpuszczając sobie tę wycieczkę, gdyż nekropolia ta jest rzeczywiście piękna. Oczywiste wrażenie robi część z Orlętami Lwowskimi. Już nawet nie ze względu na położenie czy plan, ale z powodu tych wszystkich nazwisk i dat przy nich wyrytych. 17 lat, 18 lat, 21 lat. Młode chłopaki. Teraz mam prawie 34, dość komfortowe życie i możliwość podróżowania po całym świecie, a będąc w ich wieku moim największym zmartwieniem były oceny z fizyki w dzienniku. Pozostaje tylko westchnąć.

Jedna z maskotek w zaułku

Ja wiem, przynudzam w tym temacie, ale...naprawdę najlepszą formą zwiedzania Lwowa jest tramwaj. Bilet kupujemy u prowadzącego i kosztuje nas 2 Hrywny - 30 groszy, tyle co nic, a zwiedzimy w ten sposób kawał miasta. Dojedziemy na przykład do Placu Stary Rynek (пл. Старий Ринок). Jest co prawda mniej okazały od Rynku właściwego, ale również uroczy. No, może nie trawnik, bo po bezpańskich psach nie ma kto zbierać kup. Warto stamtąd odejść w stronę ulicy Kniazia Lwa (Князя Лева) - może nie jest najpiękniej, ale jak ma się szczęście to można wejść na któreś podwórko. Mnie się udało na jedno pełne suszącego się prania. Ale to żaden wyczyn był i nie musiałem się nawet starać, bo było otwarte i ogólnodostępne. Inne podwórko, już zupełnie odkryte, pełne jest zabawek i maskotek. Na starych szafkach i kredensach ktoś ułożył dziesiątki różnej wielkości pluszowych misiów, zajączków i innych zwierzaków. Jego nazwa to ponoć Podwórze Porzuconych Zabawek. Rozumiem przez to, że można tam zostawić swojego najmniej lubianego misia.

Widok z wieży ratuszowej

Popołudniu szlajałem się po Starym Mieście rzucając okiem na katedrę Ormiańską oraz kościół Bożego Ciała i klasztor Dominikanów, bo jak ktoś lubi oglądać budynki sakralne to naprawdę warto. Jeśli ktoś jednak woli bardziej przyziemne atrakcje to w pobliżu katedry, między ulicami Lesi Ukrainky, a Nyzkyi Zamok znajduje się pchli targ, który tak naprawdę jest obecnie placem z pamiątkami. Na szczęście tych z Chin jest tam stosunkowo niewiele, prawie w ogóle nawet, za to królują głównie chusty, obrusy i różne ręcznie robione zabawki. No i koszulki z antyputinowskimi napisami. Jest też trochę numizmatyków i bukinistów, ale niewielu. Tych ostatnich można znaleźć raczej za kościołem Bożego Ciała gdzie siedzą do mniej więcej godziny 18. Sam czasem lubię pogrzebać w takich miejscach, ale z moją znajomością cyrylicy mógłbym co najwyżej przeczytać ulotkę. Natomiast bardziej interesują mnie monety, ale akurat sowieckich Kopiejek mam w domu mnóstwo, a tam akurat mieli głównie to. Późnym popołudniem wróciłem na Rynek, by wdrapać się na wieżę ratuszową. Gdzieś bowiem przeczytałem, że najlepsze widoki są tylko przed zachodem słońca. I ja się z tym absolutnie teraz zgadzam - jeśli ktoś może poczekać do późnego popołudnia to polecam wycieczkę na wieżę właśnie wtedy. Lwów w kolorach zachodzącego słońca prezentuje się najpiękniej. Ale zresztą nie tylko z góry. Bilet to jakieś 20 czy 25UAH (3-3,7zł), więc warto się pofatygować, chociaż wchodzenia jest całkiem sporo.

archikatedralny sobór św. Jura

Autobus Leo Express odjeżdżał dopiero o 23:40 i do tego czasu musiałem sobie jakoś zorganizować czas. Myślałem, że do dworca podjadę tramwajem, ale te kończą swoje kursy około 22:30 - przynajmniej według tego co na rozkładzie, bo widziałem jeszcze pojedyncze sztuki jadące pod dworzec już po godzinie 23. Mimo wszystko nie skorzystałem i poszedłem piechotą - nie jest daleko, a po drodze jest do zobaczenia jeszcze archikatedralny sobór św. Jura (Архикатедральний собор Святого Юра) z XVIII wieku. W roku 1998 razem ze Starym Miastem, Wysokim Zamkiem i Podzamczem został wpisany na listę UNESCO. Chciałem go zwiedzić w środku, ale akurat trwało nabożeństwo, więc wyszedłem jak tylko zaczęły się czołobitne pokłony. Z zewnątrz natomiast świątynia prezentuje się przepięknie, zwłaszcza wieczorem, kiedy całość jest podświetlona. I taka ciekawostka - jeszcze niedawno plac przed głównym wejściem był po części jezdnią, a po części parkingiem, a dziś stoi tam wielki posąg Andrzeja Szeptyckiego, znanego we Lwowie jako metropolita Andrej (Митрополит Андрей). Każda taka zmiana jest dobra.

Lwowski dworzec kolejowy

Stamtąd do dworca miałem już tylko kawałek. Minąłem kościół św. Olgi i św. Elżbiety i byłem już prawie na placu dworcowym. Prowadzi do niego ulica Chernivetska, która po wybudowaniu na pewno była piękną i reprezentacyjną aleją, którą pewnie byłaby i dziś, gdyby tylko od czasu do czasu ktoś się nią zajął. Na przykład wyremontował chodniki, torowisko tramwajowe wzdłuż, no i nieco ogarnął zieleń, ale z drugiej strony czego można spodziewać się w lutym? Ulica kończy się wspomnianym placem dworcowym, do którego przylega regionalny dworzec autobusowy - zatrzymują się tam autobusy dalekobieżne, marszrutki i mniejsze autobusy do pobliskich miejscowości jak Mościska, Truskawiec czy Sambor.
Marszrutki na dworcu autobusowym

I tu już nie ma czepiania się - tam jest po prostu tragicznie, a ja jestem pełen podziwu dla kierowców tych wielkich autobusów rejsowych, którzy muszą tamtędy lawirować oraz starać się nie rozwalić zupełnie na tamtejszych dziurach i wybojach. Część chyba jednak miała dosyć, bo zabiera pasażerów z dworca/parkingu po przeciwległej stronie placu, natomiast Leo Express zatrzymuje się jeszcze w innym miejscu, bo zaraz przy wejściu na dworzec kolejowy. Także można się trochę pogubić. Akurat autobusy Leo są dość charakterystyczne i łatwo je zauważyć, ale jeśli ktoś jedzie z jakimś Mirkiem to lepiej, by rozglądał się na lewo i prawo, bo nigdy do końca nie wiadomo gdzie ten się zatrzyma.
W odróżnieniu od tego pierdolnika dworzec kolejowy jest naprawdę piękny, a jak go podświetlą to już w ogóle. Zbudowano go w pierwszych latach XX wieku, a otwarto niemal równo 113 lat temu, 26. marca 1904 roku.

Leo Express z Lwowa do Wiednia przed lwowskim dworcem

I powrót. Leo był punktualnie i zabrał mnie w długą i żmudną podróż do Krakowa. Byłaby krótsza i bardziej znośna, gdyby nie trzygodzinny postój na granicy. Najpierw stoimy nie wiadomo po co i za czym, potem paszporty raz, paszporty dwa, wszyscy out, sprawdzanie bagażu, paszporty trzy, 'tylko jeden dzień we Lwowie? Ja nigdy nie byłem, podobno fajne i tanie hotele mają'. Taaaak! No mają, ale puść pan nas już. Rozumiem, taka praca, nie zazdroszczę i trochę podziwiam, zwłaszcza obecnie, ale trzy godziny? Plus z tego taki, że to środek nocy, więc i tak nic lepszego do roboty nie miałem.

Krótko; jaki jest Lwów? Świetny. Tak po prostu. Naprawdę dziwię się sobie, że tak późno zdecydowałem się odwiedzić to miasto. Pomijając już nawet wątki historyczne Lwów wręcz należy zobaczyć. Opcja minimum to jeden dzień i zobaczone, ale myślę, że optymalne będą dwa, a nawet trzy pełne dni. Lwów muzeami stoi, więc i na to trzeba dodatkowego czasu. Co więcej wycieczka na Ukrainę nie spustoszy nam teraz portfela. Duży na to wpływ ma niestabilna sytuacja polityczna i gospodarcza tego kraju. Dla przykładu - sześć lat temu kupowałem Hrywny po 50 groszy za sztukę, a dziś po zaledwie 15 groszy. Dla nas dobrze, wydatki nie bolą, ale dla Ukraińców już nieco gorzej. Nie dziwne więc, że obecnie w praktycznie każdym krakowskim tramwaju i niejednej restauracji usłyszymy język ukraiński (bądź rosyjski). Mnie to specjalnie nie przeszkadza. Właściwie wręcz przeciwnie.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester