Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Wyjście z domu było najtrudniejsze. Zarezerwowałem kurs PolskiegoBusa do Wrocławia na 0:30 i zastanawiałem się jaka będzie frekwencja. Jeśli mała, to się rozłożę i wyśpię.  Tak, to by było dobre, ale otóż nie tym razem. W tamtą sobotę bowiem w Krakowie grał Green Day i kto przyjechał z Wrocławia to chciał do niego wrócić kursem o 0:30. A wcześniej pierwszym nocnym tramwajem ku dworcowi, przez co ledwo udało mi się wsiąść. U celu ludzi tłum, a PolskiBus do Warszawy właśnie odjechał załadowany po dach, natomiast kolejka na ten do Rzeszowa robiła się coraz to większa i nie inaczej przy stanowisku, skąd ma odjechać ten na Wrocław przez Katowice. A ja myślałem, że będzie spokojnie i kameralnie. Ponad dwanaście lat wcześniej przesuwałem termin egzaminu, by móc zobaczyć Green Day w Katowicach, a teraz nie chciało mi się nawet pofatygować ten kilometr, bo jakoś tyle od domu mam Arenę. Cóż. Żałuję.

Po trzydziestu minutach oczekiwania w końcu podjechał jeden autobus, a zaraz potem dołączył do niego drugi, bo taka frekwencja. Spóźnienie było mi na rękę, gdyż im później przyjadę, tym krócej będę czekał na transport na wrocławskie lotnisko. Tam miałem do wyboru niepewny nocny 206 lub bardziej pewny dzienny 106, ale ten jechał dopiero kilka minut po piątej, co w styczniu nie jest na rękę. Te dylematy się rozwiały we Wrocławiu, gdyż mój autobus przyjechał punktualnie. Zostało mi więc albo marznąć w okolicach przystanku lub być odpowiedzialnym dorosłym i wsiąść jak człowiek do taksówki. Jasne, że to koszt niewspółmiernie większy do wycieczki z wrocławskim MPK, ale zarówno loty jak i noclegi kosztowały mnie tak mało, że bez wyrzutów sumienia wsiadłem do taksy pana Andrzeja, który przez całą drogę opowiadał mi jak to się teraz buduje i jakich cudów musi czasem dokonać majster, by się nie podpisać pod jakimś bublem, który mu inwestor do postawienia zapodał. Bo pan Andrzej to głównie taki majster właśnie, a ludzi wozi po nocach. Nie omieszkał też rzucić parę kurew na Ubera.

Wrocławskie lotnisko jest bardzo wygodne. Przynajmniej takie sprawia wrażenie po piątej rano. Przy oknach z widokiem na płytę postojową znajdują się megawygodne wyprofilowane fotele, gdzie na jednym udało mi się przysnąć aż do momentu otwarcia bramek. W pierwszej chwili po ocknięciu się pomyślałem nawet, że już po ptakach. Przeżyłem mikrozawał, rozejrzałem się wokół stwierdzając, że głupi ma szczęście i powlokłem się do odprawy paszportowej gdzie prawie od razu wszedłem do rękawa, a stamtąd na lodowatą płytę wrocławskiego lotniska, bo jak wiadomo Ryanair rękawów nie uznaje. Rany, jak było zimno. Następnie pamiętam odladzanie samolotu, przez które dorobiliśmy się półgodzinnego spóźnienia, a potem już lądowanie w Newcastle upon Tyne. O dziwo czułem się wyspany.

Zamek Warkworth
 
Wycieczka do północnej Anglii chodziła za mną już od dłuższego czasu. Duży wpływ na to miała informacja, że Blackpool to jedno z trzech miast na świecie, gdzie jeżdżą piętrowe tramwaje. Ale nie tylko. Chciałem też zobaczyć Liverpool i Manchester. Skąd więc to leżące po drugiej stronie Newcastle? Bo bilety kosztowały 29 zł. Poza tym i to miasto ma się czym pochwalić - przede wszystkim pozostałościami Wału Hadriana. Może nie w samym mieście, ale w najbliższych okolicach. Przed wylotem przewróciłem Internet do góry nogami w poszukiwaniu dogodnych połączeń i nawet udało mi się kilka znaleźć, z tym, że wszystkie tylko w sezonie letnim. Ewentualnie mogłem dostać się do Hexham, ale tam niewiele jest do zobaczenia. Tak naprawdę odkryć Wał Hadriana pozwala linia AD122, która jeździ z Newcastle między kwietniem, a październikiem. Ale mieliśmy styczeń, do tego niedzielę, a to nie ułatwiało sprawy. Najciekawszą opcją jaką znalazłem i którą najpoważniej brałem pod uwagę był kurs autobusu 685 do miejscowości Bardon Mill. Stamtąd czekałby mnie jeszcze około godzinny spacer do ruin muru zwanych Winshields Wall i to trochę zniechęcało, ale przecież nie takie wyzwania się podejmowało. I już prawie miałem to wpisane w swój plan kiedy coś kazało mi poczytać o innych atrakcjach - zamkach.

W okolicach Newcastle i w całym hrabstwie Northumberland jest ich bowiem sporo. Ten w Newcastle w ogóle nie jest wart uwagi, więc dobrze sobie zorganizować jakiś inny. Pierwszy jaki wpadł mi pod palce to Alnwick. Ogromny, piękny, w świetnym stanie zamek, trochę ponad 50 kilometrów północ od Newcastle. Fani Harrego Pottera powinni go kojarzyć, bo robił za Hogwart. Co więcej bardzo łatwo można do niego dojechać (np. autobusem X18 w weekend lub X20 w tygodniu), jednak w sezonie zimowym nie bardzo jest po co... wtedy zamek jest wyłączony ze zwiedzania, gdyż robi za zimową rezydencję lorda Percy'ego, 12. hrabiego Northumberland. Ok, trudno, to nie jedyny zamek w okolicy. No to może Bamburgh... jeszcze dalej na północ od Alnwick. Wielki i piękny, ale tylko do samego Alnwick jedzie się dwie godziny, a Bamburgh leży kolejne 20 parę kilometrów w linii prostej dalej na północ. Według rozkładu będę tam jechał 188 minut (!!). Odpada. No to może Dunstanburgh, fajne ruinki na wybrzeżu, ale w środku niczego. Nie dojadę. Szukam dalej. Mam! Lindisfarne Castle - perfect, co prawda leży jeszcze dalej niż Bambrugh, ale w pięknym położeniu na wyspie (Holy Island), a to czyni go idealnym. Obecnie w remoncie, ale to nic... oglądać z zewnątrz można. Cztery godziny w jedną stronę..., eh, no ale jakie położenie! Szukam połączeń. Na wyspę prowadzi mierzeja, którą cyklicznie zalewa woda, ale w Internecie można znaleźć 'rozkład' przypływów. Super, wychodzi, że niedziela od południa do wieczora jest bezpieczna. Znalazłem też przewoźnika... no i ten jeździ od czasu do czasu i w tę niedzielę akurat nie. No ja p... Dobra, i tak był daleko. Co tu jeszcze? O, Warkworth. W miarę blisko, w dobrym stanie, można zwiedzać w weekend, zresztą poza sezonem tylko wtedy, i łatwo się do niego dostać (wciąż linia X18). Postanowione.
 
Krótko podsumowując: jeśli jesteśmy w Newcastle na krótko i jesteśmy głodni atrakcji, a tych jak widać jest sporo, to tak naprawdę poza sezonem zostaje nam tylko wypożyczyć samochód. Zresztą nie oszukujmy się - w sezonie również. Tylko tak będziemy mogli sensownie zobaczyć zarówno pozostałości Wału Hadriana jak i zamki północnej Anglii. Są autobusy i nawet jest ich sporo, do tego większość jeździ raz na godzinę, jednak zahaczają o każdą najmniejszą miejscowość co powoduje, że co prawda można do nich dojechać, ale tym samym podróż koszmarnie się wydłuża.

Metro w Newcastle
 
Wyszedłem z lotniska. Kupiłem dzienny bilet za 5£ i pojechałem metrem do stacji Haymarket - tam jest dworzec autobusowy. Na wcześniejszy autobus do Warkworth spóźniłem się o minutę, więc wzruszyłem tylko ramionami i poszedłem rozejrzeć się wokół. Miałem przecież cały dzień i nie było co się spieszyć na siłę. Niedzielny poranek w Newcastle był dość senny, a miasto prawie puste. Spokojnym krokiem zszedłem deptak Northumberland Street, wypiłem kawę i zjadłem kanapkę w Pret A Manger (tak bardzo tęskniłem) i wróciłem na dworzec. Bilet na tam i z powrotem kupiłem u kierowcy (7,10£) po czym pojechałem na północ.

Warkworth
 
Wioska Warkworth jest malutka i niezmiernie urocza, a szczęście znalazło tam zaledwie półtora tysiąca mieszkańców. By przejść całość wystarczy nam pół godziny, a styczniu nawet mniej, bo wieje koszmarnie. Jest tu całkiem ładny, XII-wieczny kościół św. Wawrzyńca oraz równie stary most służący dziś wyłącznie pieszym. Główną atrakcją jest jednak średniowieczny zamek
 
Pierwsze fortyfikacje obronne powstały tu już w VIII wieku n.e., bo Szkoci rozrabiali i trzeba było coś z tym zrobić. Zresztą spora część zamków w okolicy włącznie z Wałem Hadriana powstały właśnie jako fortyfikacje obronne przeciwko najazdom kaledońskich sąsiadów. Obecna konstrukcja pochodzi z połowy XII wieku i przypisuje się ją któremuś z Henryków; Szkockiemu lub II Plantagenetowi, ale dla nas nie ma to jednak większego znaczenia. Zamek po części jest odrestaurowany i można go swobodnie zwiedzać za cenę 5,80£, lecz jeśli ma się w planie więcej zamków na swojej trasie to może niekoniecznie trzeba tu wydawać swoją wypłatę, bo pewnie są atrakcyjniejsze miejsca, jednak jeśli ma się te wolne 6 Funtów i trochę więcej czasu to mimo wszystko warto. Sam obszedłem całość wokół dwa razy, zrobiłem mnóstwo zdjęć i wróciłem na przystanek łapać autobus do Newcastle. Dzień był już w pełni, a ja chciałem zobaczyć tak dużo jak się da i najlepiej kiedy będzie jeszcze jasno.

Segedunum, tu był rzymski fort
 
Wróciłem na Haymarket i wsiadłem w kolejkę do Wallsend. Administracyjnie to jest już inne miasto, ale dojedziemy tam na tym samym dziennym bilecie za 5 funtów. A ja pofatygowałem się tam, by zobaczyć pozostałości rzymskich fortyfikacji Segedunum. Fort ten był wschodnim końcem Wału Hadriana, co zresztą sugeruje nazwa miejscowości, w której się znajduje. Gdzieś w roku 409 n.e. Rzymianie opuścili na dobre tę wietrzną krainę i o fort nie miał już kto dbać. Przez wieki wiele się tu działo, nawet wyrosły na nim jakieś zabudowania mieszkalne, które w końcu w latach 70' XX wieku zburzono. Potem uznano, że te rzymskie pozostałości mogą być nawet cenne, więc zaczęto je odsłaniać i bardziej eksponować zakładając muzeum. Plac po forcie wygląda trochę jak plansza do gry i sam nie wiem, czy wydałbym funta na to muzeum i wieżę widokową. Całość można obejść, chociaż okolica średnio do tego zachęca.

Rzymskie łaźnie, Wallsend
 
Od strony ulicy jest dość znośnie, ale od strony rzeki mamy mocno zdewastowane, byłe zabudowania portowe i okolica jest gorzej niż zaniedbana, gdzie psie miny ścielą się gęsto. Jednak jak się chce dojść do pozostałości rzymskiej łaźni to trzeba te krzaczory z kupami pokonać. Miejsce gdzie znajduje się zrekonstruowana łaźnia wygląda na opuszczone i może trochę tłumaczy to fakt, że łaźnie zostały odkryte zaledwie przed dwoma laty, więc być może nie zdążyli jeszcze tego wokół ogarnąć. Na razie to jakaś rozpacz. Szkoda więc, że rekonstrukcja łaźni nie odbiega bardzo od tej fortu i wciąż mamy wrażenie, że ktoś tu za dużo bawił się klockami w dzieciństwie. Ciekawostką jest, że już od dłuższego czasu szukano tej łaźni i znaleziono ją pod... byłą knajpą o wdzięcznej nazwie Ship in the Hole. Dodatkowo w pobliżu znajdują się fragmenty muru, są za siatką z dostępem tylko z biletem z muzeum, ale nie ma co się przejmować - zza ogrodzenia też wszystko widać.
Na marginesie - w Wallsend urodził się Sting.

wejście do Chinatown, St James' Park w tle
 
Ze wschodu pojechałem na zachód; do Chinatown. I tu taka ciekawostka - w Anglii jest pięć miast, w których znajdziemy chińską dzielnicę: oczywiście mają ją w Londynie, poza tym w Liverpoolu, Birmingham, Manchesterze i właśnie w Newcastle, gdzie znajdziemy je przy stacji St. James. Po wyjściu na powierzchnię po jednej stronie będziemy mieli stadion St James' Park, gdzie swoje skrzydła rozwija Newcastle F.C., a po drugiej wielką chińską bramę wiodącą do chińskiej dzielnicy. Ale tak serio? Można ją spokojnie ominąć. Fajnie się przejść, odhaczyć, że się było i widziało, bo sama brama robi nawet wrażenie, ale jak się ma mało czasu to Newcastle ma ciekawsze miejsca. Choćby w centrum czy nad rzeką, do której doszedłem dopiero wieczorem. Na ten moment padałem już na twarz i chciałem się pokazać w hostelu (Euro Hostel Newcastle), że jestem i zostaję na noc. Mogę go szczerze polecić - jedynka z łazienką jest już za niecałe 130 zł. Może nie jest to półdarmo, ale kiedy łóżko w pokoju wieloosobowym zaczyna się od 80 zł to nie ma co się zastanawiać. Poza tym mają spoko pomidorową w barze na dole.

The Castle, Newcastle
 
Po zaczerpnięciu drugiego oddechu poszedłem zobaczyć zamek i mosty, z których Newcastle ponoć słynie. Sam zamek z zewnątrz nie jest ciekawy, co innego jego historia. Pierwsze fortyfikacje były tu rzymskie, ale wiadomo one dotrwać do naszych czasów nie mogły, bo miejsce było zbyt atrakcyjne. W XII wieku kamienną konstrukcję postawił tutaj Robert II Krótkoudy, rzecz jasna przeciwko Szkotom, natomiast rozbudowy podjął się wspomniany już Henryk II Plantagenet. Jak macie chwilę to polecam poczytać o królach i książętach niegdysiejszej Anglii i Szkocji - świetne mieli przydomki. Łokietek się chowa, ale to tak poza protokołem. Okolice zamku zwiedzałem już dość późno i nie wiem jak wygląda wejście do środka i ile nas to może kosztować. Myślę jednak, że nie więcej niż 6gbp.

Tyne Bridge i Swing Bridge, Newcastle
 
Zdecydowanie lepsze są mosty. Newcastle zresztą lubi się nimi chwalić, a Tyne Bridge znajduje się na każdej pocztówce. Tyne Bridge może robi wrażenie, ale najpiękniejszy jest High Level Bridge z 1850 roku. Posiada jedną wąską jezdnię dostępną tylko dla autobusów i taksówek oraz chodniki po obu jej stronach. Natomiast powyżej przebiegają tory kolejowe. Pięknie prezentuje się widziany z Tyne Bridge właśnie. Pomiędzy wspomnianymi mamy jeszcze jeden - Swing Bridge, widoczny zresztą na pierwszym planie na zdjęciu wyżej. Ten jest już znacznie bliżej lustra wody i do tego jest obrotowy. Jego konstrukcja pochodzi z 1876 roku i natenczas jego mechanizm obrotowy to było naprawdę coś. Dziś wciąż jest w użyciu, ale sterowany jest już elektronicznie. No i ostatni - The Gateshead Millennium Bridge. Z początku myślałem, że to jakieś cudo Santiago Calatravy, bo to mniej więcej ten styl, ale potem doczytałem, że postawili go lokalni architekci z biura WilkinsonEyre. Przejrzałem ich portfolio i ... wow! Tym bardziej żałuję, że nie podszedłem bliżej nabrzeżem Quayside, ale już tak naprawdę nie miałem siły. Jeszcze przeszło mi przez myśl, by podejść tam rano, akurat na wschód słońca, jednak, no cóż, poddałem się.

Z ciekawostek; Trochę Newcastle można zobaczyć w filmie "Ja, Daniel Blake", który zdobył zeszłoroczną Złotą Palmę w Cannes. Dla przykładu; scena, w której Daniel pisze po budynku swój protest była kręcona przecznicę od mojego Euro Hostel. Film zdecydowanie warto zobaczyć i to nie tylko ze względu miejsce kręcenia.

Rano wsiadłem w Megabusa do Sheffield i to miała być moja jedyna przygoda z tym przewoźnikiem. Nie przyglądałem się ich kondycji na brytyjskim rynku, ale nie może być bardzo kolorowa, skoro prawie nigdzie z nimi nie da się dojechać. Nawet połączenia między Liverpoolem i Manchesterem są w tak marnych godzinach, że zastanawiam się kto w ogóle z tego korzysta. Jeszcze chwila, a National Express wyprze ich zupełnie z brytyjskiego rynku. Można sobie zadać pytanie co nas to obchodzi, bo to przecież nie nasze podwórko, ale kiedy Megabus się poskłada, wtedy i dni PolskiegoBusa będą policzone. A tego byśmy nie chcieli.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesteśmy w Polsce - Tarnów

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe