Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe


Kiedy szuka się informacji o Maderze, to prawie zawsze w końcu trafi się na ranking najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie. To dlatego, gdyż otóż to maderskie właśnie za jedno z takich uchodzi. Stanowi o tym głównie jego położenie, gdyż z którejkolwiek strony byśmy nie podchodzili do lądowania, to zawsze będziemy celować w ocean, natomiast z pozostałych stron mamy albo znów ocean, albo wzgórze. Takie radosne położenie oznacza częste zmiany wiatrów oraz zamglenia i stąd ta zła fama, aczkolwiek ostatni tragiczny wypadek zdarzył się tam ponad 40 lat temu - w grudniu roku 1977. Po tym zdarzeniu pas był wielokrotnie wydłużany, a lotnisko modernizowane. Ostatnia taka przebudowa miała miejsce na przełomie wieków, kiedy na 180 ogromnych, betonowych filarach dobudowano prawie kilometr pasa. Dziś jego długość wynosi prawie 2800 metrów i to na razie musi wystarczyć.

lotnisko Madeira

Do Funchal jest stamtąd około 13 kilometrów. By się tam dostać to do wyboru mamy albo autobusy miejskie albo tzw. aerobus. By dotrzeć do MPK, to po wyjściu trzeba kierować się cały czas na wprost, ku parkingowi. Jeśli nie zbłądzimy to znajdziemy tam schody, którymi można dojść do przystanku autobusowego. Ja jednak nie doczytałem jak to jeździ i gdzie i jak często, więc czekaliśmy na aerobusa. Taka przyjemność kosztuje 5€ w jedną stronę lub 8€ w dwie. Wybierając ten środek transportu warto wiedzieć dokąd dokładnie chciałoby się dojechać, gdyż kierowca skrupulatnie to notuje i informuje nas na jakim przystanku powinniśmy wysiąść. My wiedzieliśmy, że chcemy wysiąść przy Mercado, czyli w samym centrum Funchal.

Cristiano Ronaldo

Miałem w sumie nie wspominać, no ale nie da się... tak, jest, oczywiście, że jest. I nie trzeba nawet szukać, bo znajdziemy to dzieło zaraz przy wyjściu z lotniska. Na początku próbowałem zachować powagę, że no rzeźba jak rzeźba, nie wyszła autorowi, chociaż ten twierdzi inaczej, ale przecież masę dziw już się widziało, więc jedna spartolona robota więcej nie powinna robić aż takiej różnicy, ale kiedy patrzę na zdjęcie tego nieszczęsnego popiersia Ronaldo, to nie mogę przestać się śmiać. To naprawdę wciąga - patrzysz i się śmiejesz i nie wiesz dlaczego. Żal tylko Ronaldo, bo musiał to przyjąć na klatę, co pewnie przy tylu reporterach i świadkach łatwo mu nie przyszło, tym bardziej, że na rodzimej wyspie traktowany jest nawet nie tyle jak król, ale bardziej jak bóg. Ma swoje muzeum, wielki posąg w centrum, no i teraz lotnisko nazwane swoim imieniem. I to wszystko będąc ledwo po trzydziestce. Nie jestem fanem, piłką nożną też interesuję się co Mundial/Euro, jednak... cóż, zapracował sobie na to.

Mercado dos Lavradores

Z autobusu wysiedliśmy tak jak chcieliśmy - w pobliżu Mercado, Mercado dos Lavradores właściwiebo tak to się nazywa oficjalnie. Życie toczy się tam od wczesnych godzin rannych i wtedy też na stoły wjeżdżają absolutnie wszystkie owoce morza i ryby, w tym przede wszystkim espada, czyli pałasz czarny, którego będąc na Maderze nie tyle trzeba, co należy zjeść. No, chyba, że ktoś jest wege, wtedy nie. Tyle, że szkoda trochę. Poza tym w hali sprzedaje się wszystkie pozostałe płody rolne od nasion, przez przyprawy, do warzyw i owoców. Z tych ostatnich to do wyboru mamy wszystko to, czego nie ma u nas, głównie kilka rodzajów marakui. Internet mówi, że na samej Maderze jest ich nawet 28, ale mi zaprezentowano ledwie 4. Wybrałem cytrynową i... fajne nawet, smakuje jak cytryna, wygląda jak piłka tenisowa. Lepiej jednak komponuje się z poncha, maderskim drinkiem z rumu i soku właśnie z marakui. Może być na słodko albo na kwaśno, zależy jaką marakuję sobie tam dodamy. Ania się w nim zakochała. Ja zresztą też dałem się kupić. Inną ciekawostką jest banana-ananas. To się tak nazywa... naprawdę, roślina to Monstera deliciosa, ale owoc to banana-ananas. Wygląda trochę jak szyszka, a smakuje jak słodki banan. Niestety fatalnie się to obiera. Jest jeszcze cherimoya, taka niewielka piłka z wypustkami. Nie ma przekonującego smaku, za to dużo pestek. Podsumowując halę targową - fajnie jest się tam pokręcić, jednak trzeba pytać o ceny - bywa drogo.

Fortaleza de São Tiago

Po zostawieniu rzeczy w hotelu, swoją drogą bardzo przyjemnym i przytulnym, poszliśmy się rozejrzeć. Wszędzie było nam blisko, bo hotel mieliśmy bardzo blisko oceanu, natomiast najbliższą atrakcją był fort São Tiago z początków XVII wieku. Ciekawe w nim jest to, że pełnił swoją militarną rolę aż do roku 1992 kiedy został przekształcony w Muzeum Sztuki Współczesnej. W centrum natomiast obejrzeliśmy sobie katedrę, czyli Sé Catedral de Nossa Senhora da Assunção, oraz pobliski deptak pełen kawiarń i restauracji. Tam też, tak na na dzień dobry, daliśmy się orżnąć na 3€, które kelner miał nam wydać, ale najwidoczniej uznał, że to napiwek i już nie wrócił. Ah... czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku?

Józef Piłsudski w Funchal

Dodatkową ciekawostką w centrum Funchal są polskie akcenty. Jednym z nich jest sporawy pomnik Jana Pawła II, który spogląda na wchodzących i wychodzących z katedry, natomiast drugim jest popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego, które znajdziemy jakieś 50 metrów dalej idąc ku oceanowi. Ma on też w Funchal rondo nazwane swoim imieniem, natomiast na domu, w którym pomieszkiwał do dziś wisi tablica pamiątkowa. Super, no ale moment... Na Maderze? Co?

To było tak. Na przełomie roku 1930 i 1931 Piłsudski spędził na wyspie swój najdłuższy urlop w życiu, który w papierach i rzeczywistości był wyjazdem ku poprawie zdrowotności. Mało przy okazji politykował, a czas spędzał głównie na wypoczywaniu na tarasie, piciu herbaty, układaniu pasjansa i rozwalaniu przeciwników w szachy. Co by nie było, w kraju właśnie rozprawił się z opozycją, a to zmęczyłoby przecież prawie każdego sześćdziesięciokilkulatka. Heh, prawie. Zresztą wcześniej wodzu także przecież nie próżnował. No i wszystko ułożyłoby się w logiczną całość, gdyby nie to, że marszałek zabrał na wycieczkę swoją osobistą lekarkę, młodszą o trzydzieści lat Eugenię Lewicką. Niestety ta nie dotrzymała mu towarzystwa do końca urlopu i wróciła do kraju wcześniej, gdzie czekała ją rozmowa z ówczesną żoną naszego wąsatego polityka. Tego o czym panie dyskutowały nie dowiemy się już nigdy, ale wciąż ciekawym pozostaje fakt, że kilka miesięcy później młoda lekarka została znaleziona martwa. Natomiast urlop Piłsudskiego trwał tylko trzy miesiące, czyli znacznie krócej, niż życzyłaby sobie tego opozycja. Rzecz jasna rzekomy romans także został wykryty i odpowiednio skomentowany. Zatem... cóż, śmieszkowanie z wizyt polskich polityków na Maderze, zwłaszcza w towarzystwie młodszych blondynek, to nie taka nowa sprawa.

Kościół Nossa Senhora do Monte

Trudno ocenić, czy wyjazd Piłsudskiemu bardziej pomógł czy zaszkodził, bo w końcu zmarł zaledwie cztery lata później, są jednak dowody na to, że pobyt na Maderze nie każdemu wyszedł na zdrowie. Niecałą dekadę wcześniej, na omawianej wyspie, swojego żywota dokonał bowiem ostatni cesarz Austro-Węgier Karol I Habsburg. On też tam został wysłany na rehabilitację, ale nie do końca zdrowotną. Wręcz przeciwnie - przebywanie w wilgotnym i nieprzyjaznym dla pozbawionego władzy i bogactw młodego cesarza klimacie, okazało się być zabójcze i na zapalenie płuc biedak był zszedł. Pochowano go w kościele Nossa Senhora do Monte, gdzie upamiętniono go także i pomnikiem. I tu koło się zamyka; dzięki Piłsudskiemu Polska nie była już w (częściowym) władaniu Karola I, ale mimo wszystko Jan Paweł II i tak tego drugiego beatyfikował. Wiki zresztą podaje, że to właśnie po nim 'nasz' papież nosił imię.

Ale zejdźmy już z tej historii.

Widok na Funchal

Do kościoła, w którym pochowany jest Karol I, można dojechać kolejką linową lub dojść piechotą. Są też autobusy, ale przyznaję, że nie mam pojęcia jakie. My wybraliśmy tę drugą opcję i raczej bym ją odradzał. Widoki są oczywiście przepiękne, ale trasa idzie po części wzdłuż wąskiej, krętej i dość ruchliwej drogi, więc istnieje szansa, że na którymś zakręcie zostaniemy zawinięci przez autobus. A te wolno nie jeżdżą. Później patrząc na tę drogę z kolejki linowej, a dzień później dodatkowo jadąc nią samochodem, nie chciało nam się wierzyć, że zdecydowaliśmy się na spacery po tej drodze. Chodnika, czy choćby pobocza, oczywiście tam nie ma. Niemniej warto odwiedzić tę część miasta, czyli Monte, choćby dla samego kościółka, ale też dla chyba głównej atrakcji Funchal, czyli dla dwukilometrowego zjazdu w wiklinowym koszu. W listopadzie owa atrakcja najprawdopodobniej już nie działa, bo nie widzieliśmy nikogo na takich sankach, ale same sanki już tak. Żadnych carreiros, czyli kierowców owych sanek, także niestety nie przyuważyliśmy. Akcji więc nie widzieliśmy, ale postudiowaliśmy cennik - i tak; jedna osoba pojedzie za 25€, dwie za 30€, a trzy za 45€. Niestety, ale w temacie atrakcji Madera nie jest super tania. Dla przykładu wjazd kolejką linową to 11€, w dwie strony 16€... cóż, wydaliśmy te 11€, bo naprawdę bardzo nie chciało nam się już stamtąd schodzić.

Carreiros do Monte

Wydatek rekompensowały nam jednak przepiękne widoki na ocean, zwłaszcza przy zachodzie słońca. Widoki na ląd również są zachwycające, lecz poniekąd także i smutne, gdyż ukazują wiele blizn, jakie różne kataklizmy pozostawiły po sobie w tej części wyspy. Największy z nich przyszedł niemal równo 8 lat temu, 20. lutego 2010 roku, kiedy podczas powodzi i związanych z nią lawin błotnych zginęło ponad 40 osób, a kilka wciąż uznaje się za zaginione. Ogromna część Funchal została zalana błotem, wiele domów zniszczonych, a koryto rzeki płynącej wzdłuż Alei 31. stycznia nieco się przesunęło. Plus z tego taki, że przy okazji odkryto pozostałości starego fortu. Przed powodzią w tym miejscu znajdował się plac z fontanną, co jeszcze widać na StreetView. Na szczęście dziś rzeka jest spokojna i płynie sobie leniwie kanałem, dzięki czemu jest bezpiecznym domem dla kaczek, które zresztą w mieście robią niemałą furorę.
Pozostałe blizny to skutki pożarów z sierpnia 2016 roku, kiedy ucierpiała znaczna część południowej części wyspy. Do dziś część roślinności jeszcze się nie podniosła, przy drogach stoją spalone kikuty drzew, natomiast to tu, to tam widać skorupy wypalonych domów.

Można się spotkać z opiniami, że Madera to idealne miejsce do zamieszkania - zawsze jest ciepło, nigdy nie ma śniegu, pluchy i pizgawicy, ale i upały to także rzadkość, są za to i góry i ocean. Nic tylko się przeprowadzać - co zresztą robi masa Niemców, którzy powoli tę wyspę wykupują. Mają nawet swoją wioskę. Ale to na marginesie. Ostatnie lata pokazały jednak, że życie w niemal idealnym klimacie ma także swoją cenę.

Wynajem samochodu
Puntorri

Na Funchal nie braliśmy samochodu. W centrum jest wąsko i nie bardzo jest gdzie parkować, szkoda też psuć krajobrazu samochodem, no i poza tym i tak byśmy go nie używali za dużo. Przed wyjazdem parę tygodni zabrało mi wybranie tej odpowiedniej i jedynej słusznej wypożyczalni, gdzie samochód będzie najlepszy, a cena najniższa. Wyszło jak wyszło w sensie całkiem nieźle, ale prawda jest taka, że niezależnie gdzie samochód wypożyczymy to i tak zapłacimy podobnie. Jak zaoszczędzimy na wynajmie, to nas skasują za ubezpieczenie. I na odwrót. Różnice oczywiście będą, ale nie będzie to 20€, a max kilka. My za 4 dni zapłaciliśmy około 100€ + paliwo w Keddy (Europcar), ale też nie wygraliśmy na loterii, bo dostaliśmy trzyletnie Punto. Dawało radę, ale jednak liczyłem na coś nowszego i... sam nie wiem, fajniejszego. Przy okazji czytania o wynajmie samochodu na Maderze szukałem też info, czy w ogóle warto. Bo przecież jest transport publiczny i w ogóle wszędzie da się nim dojechać, może nie jakoś mega rozbudowany, ale jest i nawet nie tak zaporowy cenowo, no ale...

autobus w Funchal

I tak szperając bo blogach przeczytałem gdzieś, że na Maderze można się spokojnie obyć bez samochodu, bo parafrazując 'jeździliśmy autobusami, sporo stopem i raz wypożyczyliśmy samochód'. Także ten. Ja proponuję się nie wygłupiać, nie kombinować i zainwestować w wypożyczalnię, zwłaszcza, jak czasu ma się mało, a chciałby się zobaczyć dużo. Może nasza wycieczka nie wyjdzie taniej, ale za to na pewno lepiej, bo do wielu miejsc jednak autobusami nie dojedziemy. Nie mówiąc już o elastyczności i oszczędności czasu jakie samochód nam daje. Jest jednak haczyk - jeśli na co dzień jeździsz tylko po mieście, ew. z miasta do miasta, to jednak może odpuść, bo Madera jest trudna i podstępna. Zwłaszcza w interiorze. Ja prawo jazdy mam, ale jestem sierota i nawet nie próbowałem tam jeździć, ale za to moja Ania nabyła wioskowo-górskie doświadczenie w Passeratti i wielkim Defenderze, także żadne zakręty czy wzniesienia jej już nie wzruszają. Nawet w trzyletnim Punto 1.4. Aczkolwiek następnym razem może szarpniemy się na jakąś lepszą klasę, bo choć Punto wszędzie dało radę, to bywało, że trzeba było je trochę przydusić.

W skrócie jak to wygląda;
* trzeba poczytać o ubezpieczeniach - na Maderze łatwo o ryskę, że o spadających kamieniach nie wspomnę, sugeruję więc wziąć pełen pakiet,
* klasa A w zupełności wystarczy, ale coś z napędem 4x4 będzie po prostu przyjemniejsze w jeździe,
* jak nie umiesz w kręte, strome i wąskie drogi, to weź autobus. Serio.

Mniej więcej tyle. Więcej w temacie wiedzieć nie trzeba. A, to może jeszcze parkowanie. Na Maderze parkować wolno tylko w miejscach do tego wyznaczonych. Koło większych atrakcji bywa z tym różnie, ale na ogół wystarczy nie być chujem i trzymać się zasad;
* miejsca dla autobusów są dla autobusów. Jak nie ma ruchu, a my 'tylko na chwilkę' to nie powinno być źle, ale może być też tak, że kierowcy zadzwonią po policję, a ci ponoć są tam szybcy,
* na chodnikach parkować nie wolno, ale tych też nie ma wiele, co o tyle upraszcza sprawę,
* miejsca zaznaczone białą farbą - można parkować bezpłatnie i cieszyć się okolicą,
* miejsca zaznaczone żółtą farbą - podobnie, tyle, że one są prywatne i należą do np. sklepów albo restauracji. Jeśli się nie jest klientem to akcja może rozwinąć się jak pkt. 1,
* miejsca zaznaczone niebieską farbą - parking płatny. Fajnie o tym wiedzieć przed mandatem niż po, chociaż myślałem, że pan nam zasadzi jakieś 20€, a nie tylko 4,40€. Bo otóż parkingi płatne są na Maderze bajecznie tanie, więc na szczęście i mandaty również. Jakieś kilkadziesiąt centów za godzinę idzie udźwignąć, a z mandatami jest tylko problem. Można je jednak szybko zapłacić albo w automacie/parkomacie albo na poczcie, tyle, że wtedy mamy ok 1,40€ więcej do rachunku. Lepiej też o tym nie zapomnieć, bo wypożyczalnie kochają takich zapominalskich.

Cabo Girão

Tutaj de facto zaczyna się nasza przygoda z Puntorri. Naszym pierwszym przystankiem na trasie było Cabo Girão, czyli klif, który można podziwiać przez przeszklony taras widokowy. Znajduje się on kilka kilometrów na zachód od Funchal i to tam z parkowaniem jest właśnie nędza, ale jak nie ma autobusów to można ryzykować, chociaż wcześniej lepiej spytać, czy nie będzie problemu. Sam taras oferuje nam śliczny widok na ocean, stolicę i okolicę, no i oczywiście na to, co pod nami. My nie mieliśmy problemu z wejściem na szkło, ale ponoć są i tacy, z którymi trzeba to negocjować. Jednak naprawdę świetnie to wygląda, zwłaszcza, kiedy ma się świadomość, że pod sobą ma się prawie 600 m do ziemi. Wstęp jest bezpłatny, więc miło.

Ponta do Pargo

Nie licząc małego przystanku na kawę w pobliżu Ponta do Sol oraz Lombo Do Doutor, gdzie chcieliśmy sprawdzić jak wygląda obserwowanie wielorybów i dostaliśmy mandat, następny przystanek mieliśmy dopiero w Ponta do Pargo - najbardziej wysuniętym na zachód miejscu Madery. Poza sezonem jest tam cicho i spokojnie i nie licząc kilku osób byliśmy tam sami. Ludzie jednak szybko się rozeszli i zostaliśmy tylko my, ocean i kot. Bo akurat był jeden. No i latarnia morska z 1922 roku. To miejsce nie daje tylu możliwości co Cabo da Roca, o którym pisałem -> tu, gdzie można sobie pochodzić po terenie i nawet zejść nad sam ocean, ale i tak jest przepięknie. Przyznaję, że całe życie mieszkam w mieście, niskich blokach do tego, i najbliższy punkt, na którym zatrzymuje się mój wzrok mam 50 metrów dalej, więc stojąc tam wtedy nad krawędzią i patrząc w ocean, tym bardziej wydawało mi się nieprawdopodobne to, że najbliższym lądem jest dopiero wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Wow!

Następnie pojechaliśmy na północ ku Porto Moniz, które stało się naszą bazą wypadową na najbliższe trzy dni. Ale o tym już w następnej notce o północy oraz interiorze wyspy. Może już nie będzie tego tak dużo.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

  1. Szedłem tą samą trasą na nogach :D Tylko mi się udało spotkać te sanie i uważam je za lekko niebezpieczne. W odróżnieniu od autobusu jadącego z góry, takich sań prawie nie słychać, a wylatują zza zakrętu jak szalona.
    https://flic.kr/p/qFcXht

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewien czy to ta sama droga. Te zakręty, gdzie mijalismy się z autobusami, były niżej, tj. wcześniej.

      Usuń
  2. Czy na Maderę można się dostać z Lizbony?

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam już, parę stów na osobę - 600, 700 zł może.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jesteśmy w Polsce - Tarnów

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth