Sueno Con Mexico - cz.1: Ciudad de México

Siedziałem na przodzie autobusu i patrząc na przesuwające się za oknem samochody zastanawiałem się ile my w ogóle tego Stambułu w tym deszczu zobaczymy. Na razie i tak staliśmy w prze-o-gro-mnym korku, którego zresztą wszyscy o tej porze się spodziewali. Cóż, pozostałą alternatywą na zabicie czasu między lotami było spędzenie go na wielkim, nowiutkim porcie lotniczym İstanbul Yeni Havalimanı. No to może nie. Poza tym wycieczkę tę mieliśmy darmową, bo takie bonusy przysługują pasażerom Turkisha przesiadającym się na stambulskim lotnisku. Przy zapisie wystarczy jedynie pokazać bilet.

Hagia Sophia, Stambuł

Z czasem aura nieco się zlitowała, lecz wciąż było bardziej morko niż nie, więc po zobaczeniu Meczetu Sułtana Ahmeda, szerzej znanego jako Błękitny Meczet, oddzieliliśmy się z Anią od grupy, by przysiąść w jakimś przytulnym lokalu z kawą i koniecznie miejscową herbatą. Taki znaleźliśmy w wąskiej, hiper turystycznej uliczce İncili Çavuş, pełnej restauracji i lokali, jakich właśnie szukaliśmy. Czas był ograniczony, ale nie potrzebowaliśmy go wiele - tylko dla tej herbaty, by przeschnąć trochę i pogłaskać parę kotków. Poza tym powrót z Meksyku również mieliśmy przez Stambuł i wtedy już z noclegiem, tak że nie musieliśmy robić niczego na siłę. Stambuł jest jednak fascynujący i ma ogromną siłę przyciągania, zatem jak się nieco odkujemy to pewnie tam wrócimy na dłużej. Lecz to myśl na teraz. Wtedy, w tamten marcowy wieczór, myśleliśmy już tylko o tym co nas czeka w Meksyku - najpierw stolicy, a potem na półwyspie Jukatan. Może i zmokliśmy, może i czekał nas ponad trzynastogodzinny lot, może i dwójka z nas już w Meksyku była, lecz nikt nawet nie próbował kryć ekscytacji.

--- 

rozbudzony wulkan, Meksyk

Lot na trasie Stambuł - Meksyk faktycznie trwa ponad trzynaście godzin, więc już w samolocie z Krakowa obadałem turkishowe propozycje rozrywkowe i nawet coś tam sobie wybrałem, lecz po całym dniu nawet na to nie miałem już siły i wkrótce po głównym posiłku założyłem opaskę na oczy, do uszu wcisnąłem stopery, a cały zawinąłem się w kocyk i taki złożony i przytulony do ścianki zniknąłem z tego świata na ponad dziewięć godzin. I sam sobie zazdrościłem, bo nawet w domu rzadko kiedy się to udaje. W rezultacie po wylądowaniu nawet nie byłem tak strasznie zmięty. Pozostali... no, tu już różnie. Przed sobą mieliśmy calutki dzień, lecz jeszcze musieliśmy się wydostać z tego lotniska i dojechać do miejsca, gdzie czekały na nas nasze tymczasowe łóżeczka.

Na większe odległości niezastąpione jest metro i nie inaczej jest w mieście Meksyk. Na stacji przy lotnisku w jednej z dziur kupiliśmy kartę wielokrotnego użytku - Tarjeta de Movilidad Integrada, którą doładowuje się w automatach. Coś jak Oyster w Londynie czy Octopus w Hongkongu. Bardzo wygodna sprawa, zwłaszcza, że wystarczyło, by tylko jedna osoba ją miała, a reszta po prostu odbijała się przy bramach podając ją sobie nawzajem. Też fajne w niej jest to, że raz kupiona nigdy nie traci ważności (w przeciwieństwie do pieniędzy, które na niej mamy niewykorzystane), no i działa w każdym środku transportu publicznego. A system transportu mają ogromny, ale nie dziwne, bo i miasto przecież niemałe, a ciekawostką z niego może niech będzie to, że metro prawie w całości korzysta z gumowych kół. Jeden przejazd kosztuje 5 Peso, co na nasze dawało wtedy jakieś 1,20PLN. Dla ułatwienia sobie życia i kontrolowania budżetu ceny dzieliliśmy więc przez 4. Obecnie, tj. w październiku 2024, dzielilibyśmy przez 5.

Metro, Meksyk

Poza tym jest to metro jak metro - duszne, nie za czyste i zatłoczone, nawet w sobotę. Nie wiem na co trafiliśmy wtedy, ale jazda do stacji Pino Suárez to była klęska humanizmu. Aczkolwiek, trochę na pocieszenie teraz, takiego ścisku doświadczyliśmy tylko wtedy. Na Pino Suárez mieliśmy się przesiąść na inną linię, lecz postanowiliśmy stamtąd uciec i przejść ten kawałek piechotą. Daleko nie było - na północ, ku Zocalo, taki Rynek Główny z katedrą i wszystkim co stare i istotne wokół, i dalej, ku naszemu hotelowi przy ulicy Luisa Gonzáleza Obregóna, meksykańskiego pisarza i historyka. Przyczółek w stolicy mieliśmy więc wyborny, bo blisko wszystkiego, ale też zadbany, czysty i bezpieczny. Na tyle, że jak Ilona raz zamknęła drzwi, to chłopaki z recepcji nie mogli wejść. Miejsce nazywa się Colmena Centro i znajduje się tutaj. Gdyby nie było tam dobrze, to bym nie polecał. Jest wszystko co potrzebne łącznie z pralnią, z której pozwolono nam skorzystać po bardzo uczciwej cenie, bo 0 Peso. Jest i śniadanie, co prawda dzień w dzień identyczne, ale jest. Dobrze jednak cokolwiek znać hiszpański, bo chłopaki nie są anglojęzyczni, ale XXI wiek im pomaga i zawsze mają ze sobą translator. Naszym był Bogumił, który z racji wykonywanego zawodu hiszpańskim włada biegle. I nie sposób tego nie docenić - w Meksyku bardzo ułatwiło nam to życie.

Dzień dopiero się rozpoczynał, było gdzieś zaraz po południu, więc nim w ogóle pozwolono nam obejrzeć pokoje, poszliśmy na pierwszy zwiad okolicy z ogarnięciem pierwszych tacos. Sześcioosobowa grupa wymaga jednak różnych typów żywienia, bo tutaj gluten nie, tam mięso nie, tutaj nic ostrego, a tam znowuż obojętne. Lecz Meksyk jest na tyle różnorodny kulinarnie, że nie stanowiło to dużego wyzwania. Placki na taco są kukurydziane, mięsna wkładka jest tylko opcją, a co do ostrości, to nie kuchnia jest pikantna, a sosy, do których używania nikt nie zmusza. Po drodze minęliśmy kilka tacerii, gdzie przed każdą piekł się ogromny walec mięsa, ale taki, że niejeden tunezyjski posiadacz kebabu w Krakowie by się speszył, więc by nie błądzić więcej bez sensu przysiedliśmy przed jedną przy Avenida Cinco De Mayo. 

zdjęcia walca mięcha nie mam, ale mam zdjęcie pana, co robi czary, Meksyk

Ten walec mięsa to Al Pastor, czyli wieprzowina marynowana w kombinacji suszonych papryczek chili i innych przypraw z dodatkiem pasty achiote, głównie dla kolorku. Podaje się to na placku taco wraz z cebulą, kolendrą i ananasem. W lokalu gdzie usiedliśmy ten się piekł razem z pastorem i było to połączenie wybitne. Tak nas tym kupili, że jeszcze wróciliśmy. Opcja wege to natomiast opuncja i to również smakuje genialnie, ale pastor... o bożu, jak wrócę jeszcze kiedyś do Meksyku, to tylko po te tacos.

W międzyczasie kątem oka podziwialiśmy okolicę i zaczynaliśmy się przyzwyczajać do nowego otoczenia. Wciąż byliśmy w Centro Historico, więc starszej i zabytkowej części miasta Meksyk. Ulice są tam szerokie, chodniki nieco mniej, ale to też dlatego, bo kwitnie na nich handel i gastronomia, ale mimo wszystko i tak jest zaskakująco czysto. 

Centro Historico, Meksyk

Po zamknięciu biznesów ich właściciele nie zwijają się od razu do domów, a szorują chodniki, które za dnia zajmują. Jeśli rano chcą się tam rozłożyć, to chyba nie mają innego wyjścia. Niestety zwijają się stosunkowo wcześnie, bo gdzieś koło godziny 18, więc na późne taco raczej nie ma szans. Zresztą nie tylko taco, ogólnie trzeba sobie gastronomii pilnować, bo to jednak nie Włochy czy Hiszpania, gdzie o godzinie 18 życie się jeszcze nie zaczęło, tylko Meksyk i po godzinie 20 można się zdziwić i być skazanym już tylko na sklep 7/Eleven.

W drodze do hotelu, przechodząc przez Zocalo w oczy rzuciły nam się... barierki. Ale nie takie, jak na koncertach, czy meczach, lecz prawdziwe zaporowe, wysokie na minimum 3 metry płoty, które chroniły między innymi Katedrę Metropolitalną, Palacio National czy stojący nieco dalej, absolutnie przepiękny Palacio de Bellas Artes. Dzień wcześniej był bowiem 8. Marca, a więc Dzień Kobiet, a ten jest obchodzony w Meksyku nieco inaczej niż w Polsce.

Katedra Metropolitalna i barierki, Meksyk

W ten dzień do stolicy zjeżdżają się dziesiątki, jak nie setki tysięcy kobiet z całego kraju, by wyrazić swój gniew na nieudolność kolejnych rządów i zaprotestować przeciwko przemocy wobec kobiet, z którą ten kraj zmaga się od dekad. Od roku 2006 Meksyk jest w stanie wojny z kartelami i trup niestety ściele się gęsto po obu stronach walczących stron. Rykoszetem dostały kobiety, bo ta wojna tylko spotęgowała istniejący już problem zabójstw kobiet, gdzie jedynym motywem jest płeć ofiar. Szacuje się, że w całym kraju każdego dnia z czyjejś ręki ginie 100 chłopców lub mężczyzn i 10 dziewczynek lub kobiet, z których aż 30% tylko dlatego, że są kobietami. A to tylko zabójstwa, bo nie zapominajmy o gwałtach, pobiciach i zaginięciach oraz tematach nikomu niezgłoszonych. 

W Meksyku od lat trwa debata jak zaradzić kobietobójstwu, ale póki co jeszcze niczego mądrego nie uradzono. A krajem rok w rok wstrząsają potężne fale protestów, przy których nasze Marsze Kobiet to piknik. Protesty te są z założenia pokojowe, lecz rząd wytacza przeciwko kobietom i wspierającym je mężczyznom działa jak na wojnę z kartelami, dowodząc tym samym, że zupełnie nie rozumie istoty problemu. Płoty, ale też mury domów oraz płyta Zocalo pełne są wypisanych tam sprayem nazwisk zamordowanych kobiet. Tuż obok wieszane są 'listy gończe' za mężczyznami winnymi przemocy wobec kobiet, którzy obecnie chodzą sobie wolno i wciąż mieszkają obok lub nierzadko wraz ze swoimi ofiarami. Jest jednak iskierka nadziei, gdyż 1. października 2024 urząd prezydenta Meksyku, po raz pierwszy w historii tego kraju, objęła kobieta - Claudia Sheinbaum Pardo.

To na marginesie, lecz jest to na tyle ważne, że hańbą byłoby o tym chociaż nie wspomnieć. Z punktu widzenia turysty odrobinę skomplikowało nam to życie i nie zobaczyliśmy na przykład murali Diego Riviery w Palacio National, gdyż ten, nawet pięć dni po Dniu Kobiet, wciąż był niedostępny dla zwiedzających. W dniu wyjazdu poszliśmy zapytać o bilety, bo według tego, co Bogumił wymailował z instytucją tego dnia miało już być otwarte, lecz na miejscu mieli niestety inne informacje. Jeśli jednak dla takiej sprawy mam coś stracić, to trudno, mogę z tym żyć.

Zocalo, Meksyk

Poza tym Zocalo pełni funkcję jak każdy inny wielki plac publiczny. Są te duże protesty, ale są i mniejsze, na przykład jacyś ludzie w namiotach, są sprzedawcy pamiątek, szamani, którzy za drobną opłatą nas okadzą i potańczą wokół, są wróżki z tarotem, obwoźni sprzedawcy owoców, restauracyjni naganiacze, taksiarze, policja no i cała masa miejscowych oraz turystów. A po zmroku fasady budynków oświetlone są zimno-niebiesko-białym światłem i wygląda to naprawdę obłędnie.

Zocalo po zmroku, Meksyk

Bliżej przyglądaliśmy się mu późnym popołudniem w drodze do wspomnianego wyżej Palacio de Bellas Artes - teatr, opera, galeria sztuki w jednym. Ukończyli go w roku 1934 po zaledwie 30 latach budowy. Mieli po drodze trochę zawieruch, więc jakoś idzie zrozumieć taki postęp prac.

Palacio de Bellas Artes, Meksyk

Pałac jest elementem szerszego założenia urbanistycznego tamtej okolicy, którego plan wykiełkował w głowie stołecznych rajców gdzieś na początku XX wieku. Wraz z jego realizacją między innymi wydłużono też Av. 5 de Mayo, czego ofiarą padł Teatr Narodowy (Gran Teatro Nacional) i kilka przyległych kamienic. Ponoć wielu długo po nim płakało i nawet obietnica, że Palacio de Bellas Artes będzie w zamian nie pomagała. Dziś pewnie by to nie przeszło.

---

To był długi dzień. Ale za to jaki! Pierwszy dzień w Meksyku! Co prawda nie było jeszcze bardzo późno, słońce bowiem dopiero co spektakularnie zaszło wzdłuż deptaka Av. Francisco I. Madero, lecz nasze zegary biologiczne wciąż wskazywały na czas gdzieś pomiędzy Europą, a Ameryką. Niespiesznie szliśmy więc tym popularnym deptakiem ku Zocalo i hotelowi, podziwiając, nie tak ukradkiem, ten gwarny i kolorowy świat, bo nieważne jaki jest dzień po Av. Francisco I. Madero zawsze płynie rzeka ludzi i to aż po horyzont. 

Nie opuszczaliśmy jeszcze miasta Meksyk i masa emocji i doznań wciąż była przed nami, bo i muzea, spotkanie z Fridą i Diego, wege knajpki, piramidy, kolorowe łódeczki... to więc dopiero początek meksykańskiej przygody. Rozglądnęliśmy się. Spodobało się. Czas odpocząć.

I parę zdjęć na koniec cz.1:

Katedra Metropolitalna, Meksyk

Centro Historico, Meksyk

Garbusiki klepali w Puebla do 2003 i trochę jeszcze ich jest, ale nie na taxi, Meksyk

Meksyk ma trolejbusy!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesteśmy w Polsce - Tarnów

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth