Road to Prague cz. 1: Görlitz, Drezno

To było tak, że gdzieś w styczniu Piotrek rzucił 'ej, bo myślę nad Mołdawią. LOT ma tanie loty na wiosnę'. No panie, Mołdawia to marzenie na równi z Macedonią - oba odwlekane już nie od lat, a dekad. Poka co tam masz! Zdzwoniliśmy się razem z Kasią, potem dogadaliśmy szczegóły z pozostałymi i po krótkiej dyskusji kupiliśmy pięć biletów na trasie Kraków-Warszawa-Kiszyniów i z powrotem. Co prawda mieliśmy pewne obiekcje wobec kwietniowej aury i pewne uzasadnione obawy co do klimatu geopolitycznego w tamtej części Europy, ale marzenia są od tego, by je spełniać i kiedy, jak nie teraz? I wtedy nadszedł dzień 24 lutego, a dwa tygodnie później, siedząc w poczekalni dworca kolejowego w Elblągu, odczytałem e-maila od narodowego przewoźnika z info, że nasz lot do Kiszyniowa został anulowany. Zabolało w człowieku, ale powód był przecież oczywisty i choć jeszcze myśleliśmy o zmianie terminu, to w końcu zdecydowaliśmy o zwrocie. Nie ta pora. Tym samym pytanie 'kiedy, jak nie teraz?' pozostaje otwarte. 

Bandycka napaść Rosji na Ukrainę pokrzyżowała nam plany. Nie, że nam, bo 'o nie, nie lecimy', ale nam wszystkim. Plany na przyszłość. Na normalne życie we względnym pokoju, bez strachu i lęku o to, co za rok czy dwa, bez zastanawiania się nad tym czy w zaawansowanym już XXI wieku, w cywilizowanej, choć wciąż poszarpanej i poklejonej historią Europie, jeden kraj nie rozpocznie przypadkiem konwencjonalnej, brutalnej wojny przeciwko drugiemu tylko dlatego, że ma obłąkanego szaleńca za wodza. Może to i mało poważne, ale jebać putina to obecnie nasze dzień dobry. I czasem do widzenia.

---

Zostaliśmy więc z urlopami. Ania swojego nawet nie zdążyła zgłosić to miała problem z głowy, ale ja zacząłem się rozglądać, bo a nuż dałoby się jakoś wykorzystać potencjał drugiego weekendu kwietnia. Pogoda postanowiła jednak dać nam po ryjach i problem się rozwiązał. No, ale nie, ale wciąż. Tak nie będzie! Reisefieber ponad siły, jak to w kwietniu zresztą, bo wiosna, bo słońce, bo ruszyłby się człowiek dokądś. Przypomniałem sobie o Czechach i o tym, że chciałem zobaczyć Opawę, taką niewielką miejscowość tuż za granicą z Polską, zaraz obok Ostrawy. Poszukałem połączeń i ewentualnej drogi dalej i szybko mi ta Opawa przeszła, ale kiełkująca myśl o Czechach została. Pragę przecież zawsze warto odwiedzić, a być może i coś jeszcze w pobliżu się trafi. Czechy przecież tramwajami stoją. Ponadto z Krakowa do Pragi są teraz nawet loty, a ceny takie, że za pizzę płacę więcej. I jeszcze rozkład lotów był do rzeczy, niemniej i tak jeszcze poszperałem jak tu ugryźć stolicę Czechów i wymyśliłem - najadę ich od strony Drezna, a wrócę niepostrzeżenie powietrzem. W Saksonii jeszcze mnie nie było, a już dawno miałem się rozejrzeć. Drezno to co prawda nie to samo co Kiszyniów, no ale cóż. Jebać putina.

---

Od momentu kiedy PolskiBus przeszedł w ręce FlixBusa, to rynek przewozów autobusowych w Polsce cofnął się z powrotem do roku 2010. Pandemia oczywiście dołożyła swoje, ale i tak na tego zielonego przewoźnika patrzę tylko jak już naprawdę nie ma innej opcji, co zazwyczaj i tak niczego nie zmienia, bo okazuje się, że Flix albo również tam nie jedzie, albo jedzie w takiej cenie, że daj pan spokój. Piszę o tym, bo pewnie do Wrocławia jechałbym autobusem właśnie, ale skoro w tym segmencie mamy rok 2010 to pojechałem pociągiem. 

Pociąg na stacji Wrocław Główny

I tu też dylemat; bo albo mogłem jechać pociągiem mającym odjazd coś tam po szóstej, albo zaraz po piątej. Gdybym zdecydował się na ten późniejszy to może i bym pospał kapkę dłużej, lecz potem miałbym tylko dziewięć minut na przesiadkę na kolejkę do Zgorzelca. Plan miałem nie mniej napięty od sytuacji na świecie to zależało mi na tym konkretnym połączeniu, bo następny pociąg na granicę odjeżdżał jakoś przed południem. Bo przecież nie da się zrobić odjazdów w logicznych interwałach. PKP podróżuję przeszło 20 lat i kiedy przeważnie i przy sporej tolerancji jest raczej zadowalająco, to dziewięciu minut na przesiadkę nigdy nie wolno brać na serio. Pojechałem więc tym po piątej i byłem o czasie, natomiast ten po szóstej złapał gdzieś kwadrans opóźnienia. Dla PKP to tylko piętnaście minut, dla matematyki minus sześć między pociągami, a dla przesiadających się na tym konkretnym kierunku ponad dwie godziny w plecy.

Trzolinowiec, Wrocław

Wrocław już mam mniej więcej opatrzony i wiem co i jak, lecz korzystając z godziny między pociągami podszedłem pod, jak mniemam, pomijaną atrakcję tego miasta – Trzolinowca. Trzolinowiec to bowiem blok, taki na pozór zwykły, dosyć zaniedbany i odrapany, powiedziałbym nawet, że odpychający, ale tak naprawdę to architektoniczny unikat. Jest to bowiem konstrukcja, której stropy zawieszone są na dwunastu stalowych linach, a wszystko to opiera się na pojedynczym, żelbetonowym trzonie. Oryginał to już nie jest, bo konstrukcja, choć nowatorska i przemyślana, okazała się być również krucha i lokatorzy narzekali, że im filiżanki z kredensów wypadają, więc liny dodatkowo obetonowano zmieniając tym samym ideę całego przedsięwzięcia. Niemniej wciąż ten dom na jednej stópce to atrakcja dla kogoś, kto lubi taką rzadką architekturę. Zrobiłem parę zdjęć, pomachałem facetowi w oknie i wróciłem na dworzec.

---

W Zgorzelcu byłem punktualnie o czasie, szok, i to nie mniejszy od wyglądu przystanku Zgorzelec Miasto. W sumie nie spodziewałem się po nim wiele, ani też o nim nie myślałem zanadto, ale to co wita podróżnych w Zgorzelcu nie nadaje się nawet do pokazania w Internecie.

Widok na Görlitz

Czasu na to nasze graniczne miasto miałem tylko tyle, by przez nie przejść, a następnie znaleźć się po drugiej strony granicy. Cóż, Zgorzelec nie porywa, ani też nie zachwyca. Co innego Görlitz – zadbane, bogate w zabytki i z tramwajami. Na ichnim brzegu Nysy Łużyckiej co prawda stoi ruina jakiejś fabryki, ale za to my mamy wrak samochodu, który spadł tam w styczniu i pod koniec kwietnia wciąż leżał i się radośnie rozkr/ładał. Ślicznie to wyglądało z mostu staromiejskiego – po lewej kamieniczki, a po prawej foodtruck park i wrak poniżej. Instytucja Wody Polskie usunęła go dopiero 11. maja.

Untenmarkt, Görlitz

O Görlitz wiedziałem tyle, że koniecznie muszę zobaczyć. Jedź, zobaczysz, piękne miasto - mówili. No to chciałem, ale na dzień się nie opłaca. Przynajmniej z Krakowa, bo dojazd taki sobie, a powrót jeszcze gorszy, więc musiałbym to jakoś zgrać z noclegiem. Niemcy są jednak pod tym kątem dosyć drogie i do tego ofertę mają raczej skąpą, natomiast w Zgorzelcu jest niewiele lepiej, ale przynajmniej płacimy Bolesławami i Zygmuntami. Musiałem więc wybrać – albo zobaczę więcej Drezna kosztem Görlitz, albo pokręcę się na granicy dłużej, a przez Drezno tylko śmignę. No i to jest dylemat srogi, bo ani jedno miasto ani drugie nie jest z tych, które można sobie tylko śmignąć. 

Görlitz

Görlitz mnie bowiem zauroczyło, i nawet nie chodzi o tramwaje, chociaż to też - 120-letnia historia, czeskie Tatry na torach, pięknie położone trasy w mieście, no bajka - ale po prostu jest to miasto z klimatem, tysiącem zabytków i bardzo długą historią, która chociaż burzliwa to jednocześnie i łaskawa, bo Görlitz jako jedno z niewielu niemieckich miast nie zostało zburzone podczas II Wojny Światowej. Dostało się tylko mostowi, który łączył ze sobą brzegi rzeki i jego odbudowano dopiero w roku 2004.

Tramwaj na Berliner Straße, Görlitz

W dwie godziny można więc zrobić sobie dłuższy spacer i nawet nie starczy czasu na kawę i ciastko. Zobaczyłem jednak Stare Miasto i jego wąskie uliczki, które tworzą pięknie odrestaurowane kamienice, spojrzałem na Nowy Ratusz z 1903 roku, a obok wytężałem słuch, by usłyszeć cokolwiek w Galerii Szeptów, przeszedłem też przez Obermarkt załapując się na resztki jakiegoś kiermaszu odbywającego się nieopodal na pięknej i zadrzewionej alei Elisabethstraße. Stamtąd okrężną drogą i jak najbardziej klucząc kierowałem się ku Berliner Straße, po której spokojnie suną sobie czeskie tramwaje KT4D i dalej ku dworcowi kolejowemu. O godzinie 14:19 miałem bowiem pociąg do Drezna. 

Wiosna w Görlitz

Wrzucam więc tu tylko parę zdań o tym najbardziej na wschód wysuniętym mieście Niemiec, ale musicie mi wierzyć na słowo, że bardzo niechętnie opuszczałem te niemieckie Gorlice. Miałem, i wciąż zresztą mam, wrażenie, że dużo mnie ominęło będąc tam tylko tę krótką chwilę. Nie dziwne – miasto i okolice ściągają największych reżyserów; kręcili tam Tarantino, Spielberg, Anderson (ten od Moonrise Kindgdom i Grand Budapest Hotel, gdzie Görlitz zamienia się w Zubruwkę) i pewnie jeszcze ktoś by się znalazł. A ja tam miałem na to wszystko dwie godziny... i jak to się niby miało udać? Więc i ja pewnie wrócę, zwłaszcza, że bardzo chciałbym zobaczyć pobliski Budziszyn (Bautzen), który jest prawdziwą perełką tegoż Landu.

---

W Görlitz porzuciłem PKP na rzecz Deutsche Bahn, a ci przygotowali mi atrakcję na weekend. Normalny czas podróży znad Nysy Łużuckiej do Drezna to bowiem półtorej godziny, ale w tamten weekend prawie dwie, bo remont i przesiadki. Wszystko super i sprawnie i mogłem po drodze odkryć wspomniany Budziszyn oraz miejscowość Bischofswerda, gdzie na pierwszy rzut oka nie ma niczego interesującego, ale tych 30 minut już mi nikt potem nie oddał. A ich brak bolał. Zrobiłem więc tylko spacer po miejscach must-see w sposób najbardziej optymalny jaki umiałem.

Hauptstraße, Dresden

Wysiadłem na stacji Dresden-Neustadt, bo wieść niesie, że tę część miasta także warto zobaczyć. I faktycznie, bo to tam zachowało się najwięcej z oryginalnej, barokowej jeszcze zabudowy. Nie zobaczyłem wszystkiego, bo tak naprawdę tylko południową część dzielnicy, czyli Innere Neustadt, kiedy tak naprawdę cały fun i sława dzielnicy znajdują się na północ, w części zwanej Äußere Neustadt. No i tam nie dotarłem. No i żałuję. No i mam pretekst, by zajrzeć raz jeszcze. Chciałem jednak mocniej wyeskplorować drezdeńskie Stare Miasto, to najbardziej widokówkowe, właśnie to wspomniane wyżej drezdeńskie must-see, więc zamiast na północ, ku różnorodnym knajpkom i kolorowym domom, po których wolno pisać, skierowałem się na południe, na most Fryderyka Augusta. I tutaj słów parę, bo jest to najstarsza konstrukcja łącząca brzegi Łaby, a obecna pochodzi z I połowy XVIII wieku. Z historii wiemy, że po alianckich nalotach z 13. lutego 1945 roku miasto jako takie właściwie przestało istnieć, lecz most uchował się na tyle, że dość szybko udało się go potem odbudować i to tak, by wyglądał jakby nic się nie stało. Tylko nazwę mu zmieniono ku pamięci komunistycznego premiera Bułgarii Georgi Dimitrowa. Czemu akurat niego? Nie wiem. Może dlatego, że zmarł akurat w 1949 kiedy odbudowano most i był zgodny z linią narzuconej wschodnim Niemcom nowej ideologii, ale być może miał tam jakieś osobne zasługi dla Drezna. Zarzutów o podpalenie Reichstagu nie liczę. Dimitrow to zresztą ten polityk, któremu po śmierci postawiono wielkie mauzoleum w środku Sofii, z którym potem Bułgarzy nie bardzo wiedzieli co zrobić. W końcu usunęli, ale dopiero w 1999 roku. Ale to na marginesie. 

Pomnik Augusta II Mocnego, tzw. Złoty Jeździec, Drezno

Przy moście, w sumie bardziej u wylotu Hauptstraße ku rzece, jest jeszcze jedna ciekawostka i tym razem bliższa nam niż Bułgarom - pomnik Złotego Jeźdźca. Tymże jeźdźcem jest August II Mocny, elekcyjny król Polski z dynastii Wettynów. W Polsce miał tam swoje przejścia, przygody i wojenki, natomiast jako książe elektor Saksonii doprowadził do prawdziwego rozkwitu Drezna, za co w nagrodę ma dziś tu taki złoty pomnik. W Dreźnie zostawił nawet serce, które dziś znajduje się po drugiej stronie rzeki, w Katedrze Świętej Trójcy.

Tramwaj na moście Fryderyka Augusta, Drezno

Wspomniany most łączy Neustadt z Altstadt i poruszają się po nim tramwaje, które następnie ładnie komponują się na tle monumentalnych budowli Starego Miasta – Katedry Świętej TrójcySächsisches Ständehaus (budynku parlamentu, dziś bodaj sądu) oraz wielkiej, miejskiej bramy Georgentor (Georgenbau). Przez nią walą wszyscy turyści, co nie dziwne, bo cały ten kwartał to jedno wielkie wow. Ma się oczywiście w pamięci zdjęcia z 1945, a nawet te późniejsze, więc tak tym bardziej biję Niemcom pokłony, że tak sumiennie to sobie odbudowali. Rzecz jasna nie wszystko na raz, na przykład Frauenkirche, jeden z symboli miasta, odbudowywano dopiero w latach 1994-2005. 

W ramach ciekawostki dodam, że owy budynek niegdysiejszego Landhausu, czyli ten wspomniany wcześniej Sächsisches Ständehaus powstał w miejscu stojącej już tam zabudowy, w tym Pałacu Brühla z połowy XVIII wieku, który na ten cel rozebrano. Nowy budynek miejscowego parlamentu zaprojektował niemiecki architekt Paul Wallot. Saksoński (Saski?) rząd specjalnie zabiegał właśnie o niego, gdyż ten mniej niż dziesięć lat wcześniej ukończył budowę innego budynku rządowego - Reichstagu. I to może tutaj ten Dimitrow się łączy... no, mniejsza z tym. Pan Brühl natomiast, nieżyjący już wtedy od 140 lat saski hrabia, musiał zadowolić się tarasami, bez których nomen omen nikt dziś sobie Drezna nie wyobraża. 

Fürstenzug - Orszak Książęcy i jakiś facet. Drezno.

Podobnie jak bez mozaiki Fürstenzug, po naszemu Orszaku Książęcego, którą znajdziemy tuż obok, wzdłuż Augustusstraße. Wzdłuż, bo dzieło to jest ogromne – ma ponad 100 metrów długości i 10 wysokości, a przedstawia siedem wieków panowania dynastii Wettynów. Malunek położono na ponad 23 tysiącach porcelanowych kafelków z pobliskiej Miśni, tym samym jest to największy porcelanowy mural świata. I tylko przedziwnym zrządzeniem losu drezdeńczycy mogą się nim dziś chwalić, a my podziwiać, gdyż pomimo znajdowania się w epicentrum alianckich bombardowań, z całej mozaiki zniszczonych zostało tylko nieco ponad dwieście kafelków.

Odbudowany kościół Marii Panny, Drezno

Augustusstraße łączy nam Georgentor z Neumarktem, Nowym Rynkiem, który zasysa wszystkich tych, którzy już mają już dość zwiedzania i by sobie gdzieś klapnęli. Są tam kawiarnie, restauracje i masa doklejonych do nich ogródków. Tam też stoi podniesiony z gruzów, bardzo charakterystyczny Frauenkirche. Po wojnie władze nowopowstałej Niemieckiej Republiki Demoktratycznej postanowiły zachować to co z niego zostało w formie ruiny jako pomnik pamięci o okrucieństwach wojny, coś na wzór berlińskiego Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma, chociaż jakby mnie kto zapytał, to powiedziałbym, że mieli cieniutkie fundusze i po prostu nie wiedzieli co z tym zrobić. W latach 80’ plany jednak zweryfikowano, ale odbudowę zaczęto już po zjednoczeniu. Dziś jest to replika budowli na zawsze utraconej, coś jak zamek w Osace na przykład, tylko w przeciwieństwie do niego w Dreźnie postarano się także i w środku i wnętrze naprawdę dech zapiera. Doczytałem, że część mieszkańców była przeciwna odbudowie, a teraz krytykują efekt finalny, że to tylko replika właśnie, że nowoczesne, że bez sensu, lecz na dobrą sprawę cały Neumarkt i jego obecna zabudowa jest nowa i tylko udaje starą, więc ten odbudowany zabytek, nawiązując do przeszłości i świetności, ładnie, moim zdaniem, uzupełnia całość.

I mógłbym się nim tak jeszcze pocieszyć, bo naprawdę raduje oko, lecz godzina odjazdu mojego pociągu do Pragi byłą bliżej niż dalej. A wypadało mi jeszcze coś zjeść. Tym razem nawet o tym pomyślałem i zaplanowałem sobie to tak, że gdzieś siądę, podelektuję się, wypiję kawkę, posiedzę, odpocznę… no ale gdzie? ale jak, kiedy tu tyle nie zobaczonego, a na dworzec daleko? Tu mi właśnie zabrakło tych 30 minut co mi wcześniej Deutsche Bahn ukradło, a które mógłbym wykorzystać na na przykład Zwinger - wielką, piękną, barokową dworską rezydencję, zbudowaną na życzenie Augusta II Mocnego zresztą. 

Altmarkt dziś, Pałac Kultury w tle, Drezno

I cóż, właśnie po to wymyślono fast-foody. Taki jeden jest przy Starym Rynku, na mapach Altmarkt. Z tym prawdziwym Starym Rynkiem ma on już niewiele wspólnego, chociaż i tak więcej niż na przykład ten w Słupsku, bo zachowano jego funkcję głównego placu miasta. Tam odbywają się wszystkie imprezy i jarmarki świąteczne, a Niemcy jak wiemy potrafią w jarmarki. Ale to też dopiero parunastu lat, bo wcześniej był tam bowiem wielki parking. Dziś w sumie też jest, tyle, że pod ziemią.

Kulturpalast Dresden i mozaika

Przed wojną i alianckimi bombami Altmarkt przypominał wrocławski rynek - ze starym ratuszem, domami handlowymi, mnóstwem pięknych kamienic i hotelem Europa. Wszystko to zniknęło po 13 lutego 1945. Po wojnie plac zostawiono i coś tam nawet kombinowano przy architekturze, by to jako-tako wyglądało, jednak charakter tego miejsca zmienił się bezpowrotnie, a urok znikł na zawsze. Niemniej nie chcę powiedzieć, że jest źle, bo nie jest. Zupełnie inaczej, ale nie źle. Na przykład po północnej stronie Starego Rynku z końcem lat 60’ zbudowano Pałac Kultury - wielki, modernistyczny pawilon na planie prostokąta, którego jeden bok zdobi duża, socrealistyczna mozaika. Co… akurat jest fajne. Pięć lat temu przeszedł większą przebudowę, lecz funkcję zostawiono. Natomiast zaraz obok mieszka taka jedna podróżnicza instagramera, którą, z przerwami, obserwuję.

---

Los tak chciał, że na Dresden Haubtbahnhof prowadzi ulica Praska. Do pociągu zostało mi kilkanaście minut, więc nieśpiesznie snułem się po tej Praskiej, lecz tam już nie ma na co się oglądać. Bliżej Starego Miasta, aż do południowej części Starego Rynku są biurowce i wielkie galerie handlowe, co jest akurat fajne kiedy szukamy toalety, a trochę dalej wysokie hotele oraz blok taki, że stanowi solidną konkurencję dla katowickiej Superjednostki. Jest to na swój sposób ciekawe założenie urbanistyczne, lecz chyba byłem już zbyt zmęczony, by je docenić. Tam też zbiera się młodzież, tu parę osób piwkuje na trawniku, obok ktoś gra na gitarze, dalej ktoś na djembe, a ktoś jeszcze inny daje recital…, bo w ogóle ulicznych grajków w Dreźnie jest mnóstwo. Nie tylko na tej ulicy, ale również na Altstadt jak i Neustadt. Może to dlatego, bo to akurat była piękna, ciepła i wiosenna sobota, na którą tak bardzo wszyscy czekali.

Prager Straße, Dresden

Trzy godziny później zderzyłem się z weekendową Pragą. Nie bolało, ale pewnie by zabolało, gdybym zdecydował się kontynuować spacery zamiast uderzyć o łóżko w rewelacyjnym budynku i zdecydowanie mniej rewelacyjnym hostelu gdzieś przy Václavské náměstí. Ale o tym w części drugiej.

Poniżej trochę więcej zdjęć.

Nysa Łużycka, wprawne oko znajdzie wrak samochodu

Görlitz ze Zgorzelcem w tle

Görlitz

Tramwaj w Görlitz

Wiosna w Dreźnie

Tramwaj w Dreźnie, w tle gmach opery drezdeńskiej

Georgentor, Dresden

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester