Było - jest: Dolny Śląsk


Dom w Srebrnej Górze

Przy każdym wpisie w tej sekcji przypominam też dlaczego ona jest - otóż mam taki fetysz powrotu do tych samych miejsc i takiego kontrolnego sprawdzania co się zmieniło, co wybudowano, co zburzono, co wypiękniało, a co samo się rozpadło. I na tyle na ile umiem staram się powtórzyć swoje stare ujęcia i kadry ukazujące powyższe. Im dłuższa przerwa tym lepiej, a tutaj cofamy się o prawie trzynaście lat. Średnio już pamiętam tamtą wyprawę, szczegóły już umknęły, ale za to bardzo dobrze ją wspominam i nawet popełniłem o niej długaśny wpis po powrocie, którego fragmenty być może będę tutaj cytować. Albo i nawet trochę zaszaleję i zredaguję tamtą grafomanię i wkleję w tego bloga jako nową.

Dzięki zamknięciu granic oraz nas w ich obrębach wiele osób miało okazję odkryć, być może po raz pierwszy w życiu, że pomimo tego całego politycznego gnoju, szalejącego braku szacunku człowieka do człowieka, koszmarnych cen oraz totalnej zapaści komunikacyjnej, Polska to jednak fajny kraj do zwiedzania. W tym sensie, że tu jest co robić, jest co zobaczyć, jest gdzie pojechać i odpocząć. No, tylko trzeba mieć auto, bo transport publiczny się poddał. No i trzeba też nauczyć się ignorować estetyczny koszmar i odpustowość w niemal k a ż d y m bardziej turystycznym miejscu. Karabiny i fejkowe noże obok pocztówek, magnesów, breloczków i koszulek z przaśnymi napisami? Pewnie! Czemu nie?

Ale dobra, temat każdy kojarzy i w ogóle nie o tym ma być. Dolny Śląsk zatem.

Nie mieliśmy jakieś większej koncepcji na ten wyjazd, lecz przy samochodzie aż tak nie była ona istotna, bo zawsze łatwo ją zmienić czy poprawić. Aczkolwiek nie chcieliśmy też jeździć tam i z powrotem bez sensu, zwłaszcza, że pogoda zapowiadała się iście majowa, czyli 14 stopni i deszcz. Bez zbędnych marudzeń i dłuższych dywagacji klepnęliśmy sobie noclegi w górach, konkretnie dwóch, Srebrnej i Jeleniej i oznaczyliśmy wokół kilka miejsc 'must see'.

Do obu miejsc noclegowych jeszcze dojdę w drugiej części notki, bo i tu i tu jest się czym zachwycać, lecz teraz skupię się na tym co było, a jest obecnie.

W 2008 roku do Gryfowa Śląskiego zajechaliśmy przypadkiem, bo było po prostu po drodze, a my nie mieliśmy nic lepszego do roboty. "Miasteczko na kolana urokiem nie rzuca i niczym specjalnym się nie wyróżnia, no może poza kompletnym brakiem ludzi na ulicach, ale podczas pory obiadowej i to w niedzielę nie można wymagać od mieszkańców, że będą się szlajać po swoim mieście, gdzie tak na dobrą sprawę wiele nie ma." Och, słodka ignorancjo... Ale na swą obronę tylko dodam, że byłem wtedy nastawiony mniej krajoznawczo niż dziś, a urbanistyka jako taka w ogóle mnie nie interesowała. Teraz zażądałem się tam zawieźć, gdyż Gryfów Śląski to przyjemne i warte zobaczenia miasteczko, z pięknym ryneczkiem, przynajmniej z trzech stron, oraz górującym nad wszystkim XIV-wiecznym ratuszem.

Ratusz w Gryfowie Śląskim w sierpniu 2008

Ratusz w Gryfowie Śląskim w maju 2021

Jak widać było tu nad czym popracować, ale bez tragedii - z zewnątrz wystarczyło trochę odkurzyć, tu zeskrobać, tam wyrównać i na koniec całość odmalować. No i koniecznie coś zrobić z tą straszną anteną. Jak widać na drugim zdjęciu ta misja została wykonana. Dach jak sądzę także jest tu nowiutki. To przynajmniej widać, ale podejrzewam, że największe czary odprawiono jednak w środku.

Wokół ratusza koncentruje się całe życie w mieście, a jego wieża jest bodaj najwyższym jego punktem. Nie wiem, czy te kościelne są wyższe, być może, bo polski ksiądz by przecież nie przeżył gdyby było inaczej, ale na oko to ta wieża zdecydowanie góruje nad tym sześcio i pół tysięcznym miasteczkiem. Ratusz stoi oczywiście na równie starym jak on sam Rynku, który z trzech stron otoczony jest wiekowymi, bardzo niemieckimi kamieniczkami. Czwartą jego stronę okupuje już rodzima architektura, czyli blok. Na oko z lat 60' XX wieku. 

kamienica przy ulicy Lubańskiej w roku 2008

Ta sama kamienica niecałe trzynaście lat później

Nie ma w niej nic aż tak szałowego, by o niej niewiadomo ile pisać, ale zawsze przyciągały mnie duże, stare domy. Takie właśnie wyróżniające się w otoczeniu. A ten do tego ma fantastyczną, starą bramę, którą chronią równie stare, drewniane drzwi. Internet mówi, że tę kamienicę zbudowano w roku 1854, ale to jeszcze nic, bo dom po lewej jest o ponad sto lat starszy! Powstał bowiem w roku 1737. How cool is that?! Dla mnie bardzo.

Ulica Wojska Polskiego w roku 2008

oraz w maju 2021

Od niej się w ogóle zaczęło. W kwietniu tego roku trochę sobie covidowałem i z braku lepszej rozrywki przeglądałem stare zdjęcia, a więc także te z tamtego wyjazdu na Dolny Śląsk. I kiedy trafiłem na te powyżej to za nic nie mogłem sobie przypomnieć co to było za miasto. Jakoś tak wtedy nie uważałem za bardzo na takie szczegóły. Tamtego dnia zrobiłem kilka zdjęć na tej prowadzącej do Rynku wąskiej uliczce, ale na żadnym nie uchwyciłem jej nazwy, przynajmniej nie na tyle widocznej, by móc ją odszyfrować. I tak błądziłem po mapie i w końcu trafiłem na Gryfów Śląski. I jak już połączyłem elementy, a wierzcie, że w Covidzie to nie szło najlepiej, to cieszyłem się jak dziecko. Trochę pomógł mi też ten widoczny tutaj zakład optyczny, który jak widać zmienił logo. I dzięki bogu.

Zarówno w 2008 jak i w tym roku to urocze, poniemieckie miasteczko leżało na naszej trasie do jednej z głównych atrakcji regionu, czyli Zamku Czocha. Ania bardzo chciała go zwiedzić, a ja byłem ciekaw jak bardzo się zmienił przez te lata. Poza tym też chętnie bym zajrzał do środka, gdyż podczas pierwszej wizyty to się nie udało - odbywało się tam bowiem wesele. Bo ten równie piękny i jak stary zamek to dziś głównie hotel, którego wnętrza można wynająć także na różne imprezy. Turyści oczywiście są mile widziani, lecz pierwszeństwo mają oczywiście goście hotelowi. Ceny za nocleg są dosyć zaporowe, ale nie na tyle, by się nie skusić, zwłaszcza, że podobno bardzo warto, gdyż jak godzina turystyczna dobiegnie końca, to cały zamek ma się dla siebie, a więc i niemal nieograniczony dostęp do wszystkich pomieszczeń.

Zamek Czocha w sierpniu 2008

Zamek Czocha w maju 2021

I jeszcze raz: sierpień 2008

I maj 2021

Nie jestem wrogiem remontów, oczywiście, że nie, zwłaszcza, jeśli chodzi o najcenniejsze zabytki, lecz nie mogę się tu pozbyć się wrażenia, ze Zamek Czocha z tym nowym dachem wygląda sztucznie. Poniekąd jak z klocków, tak wręcz abstrakcyjnie i nienaturalnie. Wcześniej prezentował się poważniej i dostojniej, gdyż widać było tę jego starość, a dziś sprawia wrażenie pustej w środku atrapy dla turystów. Sory, nic nie poradzę, ale to też tylko takie tam moje narzekactwo, bo w rzeczywistości jest przecież inaczej, a środek warto zobaczyć, chociaż na kolana nie rzuca. Może poza salą z ogromnym kominkiem. Byle tylko nie trafić na jakieś wesele. Szkoda mi też trawnika i okalającego go starego żywopłotu, który wypruto, by zrobić parking dla gości hotelowych. Cóż, znak czasów.

Dziedziniec Zamku Czocha

Z drugiej strony może to i dobrze, że zrobili ten parking. Inaczej wciąż parkowanoby tutaj.

---

Jak ktoś jest z Krakowa lub okolic to Srebrna Góra będzie mu się kojarzyć ze wzgórzem pobliskiego Pasma Sowińca o tej właśnie nazwie, na którym znajduje się Klasztor Kamedułów, fragment umocowań Twierdzy Kraków oraz także dość znana winnica. Jednak dla pozostałej części Polski Srebrna Góra to wieś na Dolnym Śląsku wraz z wielkim, XVIII-wiecznym fortem pruskim. I to był nas cel. Swoją drogą nigdy nie zdarzyło mi się być chociażby w pobliżu klasztoru na Stebrnej Górze... nawet wino jest mi obce, chociaż można je kupić w wielu miejscach.

Srebrna Góra

Urzekło mnie położenie tej miejscowości, jej zachowany układ urbanistyczny oraz architektura, a także ta konsekwencja w kolorystyce dachów, tak rzadko już spotykana między Odrą a Bugiem. Jak podaje wszechwiedząca Wikipedia miasteczku udało się przetrwać w tej formie, gdyż z punktu widzenia Armii Radzieckiej nie znajdowało się tu nic ciekawego, dzięki czemu nie podzieliło losu na przykład Legnicy. Niemniej jak wszyscy wiemy Sowieci nie potrzebowali specjalnego powodu, by coś zniszczyć czy zburzyć bez sensu.

O pruskiej Twierdzy Srebrna Góra dużo już jest w Internecie, więc niczego więcej do tematu nie wniosę, jednak z puntu turysty dodam tylko, że warto zajrzeć i zwiedzić co tylko można. To kawał historii sięgający lat 60' XVIII wieku, która wciąż trwa, chociaż w niektórych miejscach trochę na słowo honoru. Tylko część jest odrestaurowana i udostępniona do zwiedzania, a reszta czeka na swoją kolej i grube miliony. W pakiecie turysty dostajemy śmieszkowego przewodnika w stroju z epoki oraz garść ciekawostek, których pewnie w podręcznikach nie ma. Ponadto z tarasu widokowego rozciąga się fenomenalny widok na okoliczne miejscowości i pola.

Tuż obok Twierdzy znajduje się jeszcze jedna atrakcja. Jest nią zbudowany około roku 1900 wiadukt kolejowy. Wiadomo, co kto lubi, ja tam na przykład lubię tramwaje, koleje, infrastukturę tychże i historie z tym żelastwem związane, a im starsze tym lepsze. Srebrnogórski wiadukt kolejowy był częścią kolei sowiogórskiej, która nie miała za wiele szczęścia, bo choć na początku cieszyła się umiarkowaną popularnością to zlikwidowano ją już w latach 30' XX wieku, gdyż finanse po Wielkiej Wojnie koszmarnie nie chciały się Niemcom spinać. Tory zdemontowano, temat zapomniano, ale to co już powstało na szczęście zostawiono i te pozostałości dotrwały do naszych czasów. Już mieliśmy wyjeżdżać kiedy dojrzałem ten wiadukt na mapie i uparłem się, że wyskoczę na pięć minut i obadam co i jak. Nie było mnie z dwadzieścia, bo jak wiadomo wiadukt nie idzie po płaskim tylko jest nad czymś, a skoro już tam byłem to chciałem zejść do tego wąwozu i obejrzeć budowlę od dobrej strony. No i warto było, chociaż jak zszedłem to przez chwilę zastanawiałem się jak wyjdę. A potem się okazało, że jest łatwiejsze zejście. Nieważne, ważne, że zobaczyłem i mogę teraz polecić, bo to piękny kawałek historii. Krótkiej, bo krótkiej, ale wciąż.

Srebrnogórski fort to nie jedyne poniemieckie zabudowania militarne w okolicy. Twierdza jest oczywiście super i do zobaczenia obowiązkowo, to już wiemy, ale jak pojedziemy trochę dalej na zachód, w stronę Wałbrzycha, to dojedziemy do bardziej współczesnych ruin - do Olbrzyma. Riese, bo tak po niemiecku jest olbrzym, to projekt, który powstawał w Górach Sowich podczas II Wojny Światowej niemal do ostatnich jej dni. Niemcy nie zdążyli go ukończyć, więc tak do końca nie wiadomo jaki był cel tej całej inwestycji, która przy okazji pochłonęła życie tysięcy więźniów. I myślę, że zwiedzając Osówkę czy sztolnie walimskie trzeba mieć to w pamięci, że to nie tylko ciekawa tajemnica, ale i miejsce kaźni. Skały Gór Sowich to nie jakiś tam piaskowiec, czy inny miękki wapień, a stary jak świat (dosłownie) i twardy gnejs, więc drążenie tuneli było katorgą. Pomagał oczywiście dynamit, ale to tyle ze wsparcia. Reszta to już praca ręczna od rana do nocy, w skrajnie trudnych warunkach i przy minimalnych racjach żywnościowych. By jednak nie było za daleko do roboty Niemcy pobudowali wokół sieć obozów, gdzie więźniowie byli 'zakwaterowani'.

Pozostałości obozu Wüstewaltersdorf
 

O kompleksie "Riese" także napisano już wszystko, jest mnóstwo dokumentów, także te Bogusława Wołoszańskiego, ale i pomniejszych jutuberów, wysnuto też wiele teorii, kilka potwierdzono, reszty nie, bo część akt poginęła wraz z twórcami, a reszta jest wciąż utajona. Przewodnik coś mówił, że mieli je odtajnić jakoś niedawno, ale jednak zdecydowano inaczej i za naszego życia raczej już ich nie zobaczymy. Najczęściej pojawiająca się teoria, która nomen omen ma najwięcej sensu, mówi, iż to miała być nowa kwatera główna hitlerowskich Niemiec wraz z fabrykami broni.

Nam udało się zwiedzić podziemne miasto Osówka oraz totalnie zrujnowane pozostałości obozu Wüstewaltersdorf (Walim), gdyż na zwiedzanie pobliskiego kompleksu Włodarz się spóźniliśmy. Zawalone ruiny są porośnięte lasem, a większość dostępnych wnętrz robi za wysypisko śmieci i uroczy skład opon, mimo to warto się tam zatrzymać i pochylić nad ludzką tragedią, która odegrała się w tym miejscu wcale nie tak dawno temu.

---

W 2008 nie zobaczyliśmy Jeleniej Góry. Po prostu nie było jej w planie, bo nacisk był na zamki i Wrocław, więc coś musiało odpaść. Jedyne co zwiedziliśmy w tym mieście to supermarket, po czym udaliśmy się do Sobieszowa, gdzie mieliśmy nocleg. Tym razem bardzo chciałem zobaczyć to miasto, już nawet nie ze względu na swój wieloletni projekt związany z chęcią zwiedzenia każdego byłego miasta wojewódzkiego, a na zdjęcie, które znalazłem w grudniu u rodziców. To zdjęcie:

Rynek w Jelenie Górze gdzieś na początku lat '70

Rynek w Jeleniej Górze w maju 2021

Nie wyszło mi to najlepiej... cóż, bo i to drzewko, bo i te parasole, bo i kadr jakiś nie ten, ale nieważne. Stare zdjęcie jest z archiwum mojego taty, który na początku lat 70' odbywał praktyki studenckie właśnie w Jeleniej Górze. Coś budowali, projektowali, a może to był jakiś studencki rajd, nie wiem, a spytać też już nie mam jak, ale jak tylko je zobaczyłem to zapragnąłem odnaleźć to miejsce. Trudno na szczęście nie było, bo zdjęcie było podpisane, więc zostało mi tylko odnaleźć odpowiednią ścianę Rynku.

Przez pięćdziesiąt lat jeleniogórski Rynek przeszedł niemałą metamorfozę. Zaniedbane kamieniczki nabrały nowego blasku, a w podcieniach króluje dziś głównie gastronomia. Nie wiem jak to było wtedy, lecz podejrzewam, że jeśli nawet można było się tam odprężyć, to nie na taką skalę jak dziś. W ogóle zostawiłem kawałek serca na rynku w Jeleniej Górze i nie chciałem się stamtąd za szybko zwijać i nawet zabrałem po kamyczku dla znajomych. Bo wiadomo, kto po nich stąpał.

A, i najważniejsze. Niemal zapomniałem! Ok, po co kłamać? wiadomo, że nie zapomniałem. Tramwaj! Bo Jelenia Góra, jak każde szanujące się miasto miało swoją sieć tramwajową.

Tramwaj na jeleniogórskim Rynku

Sieć jednak zlikwidowano z końcem kwietnia 1969 roku, więc mój ojciec już się raczej nie załapał na przejażdżkę. Nigdy nie miał prawa jazdy, więc jak sądzę pojechałby, gdyby mógł. Śladów po jeleniogórskich tramwajach zostało już niestety niewiele. Są dwa czy trzy metry torów wkomponowane w bruk pomiędzy ratuszem, a urzędem miasta i chyba parę rozet na kamienicach, ale to tyle. W roku 2004 z Poznania ściągnięto wiekowy, bo rocznik 1956, do tego techniczny wagon Konstal N i po remoncie trwającym rok ustawiono go w północnej części Rynku. Robi za to samo co podobny jemu zabytek w Bydgoszczy, czyli za informację turystyczną i kiosk.

---

Dolny Śląsk potrafi zaczarować. Naprawdę, bo ja się zakochałem. Ania i ja lubimy zwiedzać zamki, bardziej znaczące ruiny i inne takie, takie, a Dolny Śląsk obfituje w tego typu atrakcje. Można by rzec, że niestety, bo kiedy ten obszar trafił pod naszą jurysdykcję część pałaców i dworów wcale ruiną nie była. Inaczej się ma z zamkami, z których część przetrwała w niezłej formie jak wspomniany Zamek Czocha, ale też Zamek Grodziec czy też Zamek Grodno. Inne natomiast zachowane są jako trwałe ruiny jak Bolków, pobliskie mu Świny, czy też Zamek Chojnik. Swoją drogą wizyty w tym ostatnim jakoś nie zarejestrowałem kiedy byliśmy tam z Anią w 2017 roku, za to zapamiętałem, że w 2008, podczas przywoływanej wycieczki nie starczyło na niego czasu. To już chyba oznaki demencji.

Nie dziwne więc, że i tym razem nastawiliśmy się na zamki i chcieliśmy jeździć od jednego do drugiego, lecz nasz długi weekend nie okazał się być aż taki długi i musieliśmy zrobić selekcję, a więc nie przedłużając:

Ruiny Zamku Wleń

Wcześniej był tu gród, w którego miejscu już w wieku XII rozpoczęto budowę zamku. W przeciwieństwie do wielu mu podobnych ten popadł w ruinę jeszcze przed Potopem Szwedzkim i tak już zostało właściwie do czasów bardzo nam bliskich, bo do roku 2018, w którym to po kilkunastoletniej przerwie znów udostępniono go zwiedzającym.

Pałac Lenno

Stoi u stóp zamku. W połowie XVII wieku zbudował go dla siebie ówczesny właściciel zamku Wleń Adam von Kulhaus. Jakoś nie chciał mieszkać w ruinach to zbudował to. Dziś jest tu hotel i kawiarnia z bardzo spoko sernikiem.

średniowieczna wieża mieszkalna w Siedlęcinie

Wpadliśmy przypadkiem, bo okazało się, że na bilecie z Zamku Wleń mamy tutaj zniżkę. I warto, oj jak bardzo warto, bo to dziś unikat. Zbudowano ją w latach 1313-1314 za panowania księcia Bolka I. Pierwsze dwie kondygnacje były pomieszczeniami dla służby oraz tzw. techniczne, natomiast błękitnokrwi wchodzili od razu na drugie piętro, bo niegodnym było wchodzić tymi samymi drzwiami co pospólstwo. Rzecz jasna łatwiej było dołem, bo bezpośrednio na górę prawdopodobnie prowadziły dość strome schody, ale kto zrozumie bogatych. Wewnątrz zachowały się oryginalne polichromie z epoki, w tym także te przedstawiające Sir Lancelota... skąd? Któż to wie? I w głowie się jednak nie mieści, że do roku 2001 wieża ta stała ot tak, sama sobie, bez opieki i konserwacji. Stąd jej dość słaby dziś stan techniczny, zwłaszcza przylegającego dworku, który jest już jednak późniejszy. Zatem koniecznie. Nawet Onet się nią niedawno zachwycał -> tutaj.

Zamek w Starej Kamienicy

Historia warowni w tym miejscu może sięgać nawet X wieku, natomiast sam zamek jest zdecydowanie młodszy, bo jego powstanie datuje się na wiek XIII. Do niedawna oglądać można było tylko niewielki fragment wieży, a reszta ginęła w chaszczach. Obecnie zamek jest odbudowywany i jak sądzę zostanie zachowany jako trwała ruina i być może coś więcej w odtworzonych piwnicach. Teren jest więc placem budowy, ale jak się bardzo chce to można wejść.

Zamek Bolczów

Już ostatni, naprawdę. Urzekł mnie i Anię swoją wielkością oraz fantastycznym wkomponowaniem w znajdujące się tam skały. Do tego dochodzi jeszcze starodrzew wewnątrz i wokół. No cudo. Ruina zachowana jest w bardzo dobrym stanie i na miejscu można zrobić piknik, a nawet rozbić namiot. W sensie nie wiem, czy wolno, ale na pewno można, bo na tyle miejsca jest. Swoją drogą po II Wojnie Światowej przez chwilę było tu schronisko młodzieżowe. Zamek miał powstać w roku 1375, więc znów wiek XIV, za panowania Bolka II, a już 270 lat później zamek popadł w ruinę za sprawą Szwedów. Ale to jeszcze nie było podczas Potopu, a po wojnie trzydziestoletniej. Tutaj dopiero trenowali.

Zamek Bolczów od wewnątrz

---

Polska nie jest na tyle duża, by móc sobie odpuścić tę czy inną jej część. Tu jest za wiele pięknych rzeczy! Transport publiczny jak wiemy leży i dla sporej części z nas jest to problem nie do przeskoczenia, przez co do niejednej atrakcji nie da się dziś dojechać ani w cywilizowany sposób ani w rozsądnym czasie. Ale zostawmy ten temat... ubolewam nad tym już niemal obsesyjnie. 

Poniżej jeszcze coś cudownego na trasie: Kolorowe Jeziorka. Aczkolwiek zalecam udać się tam w dzień inny niż wolny od pracy.

Kolorowe Jeziorka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester