Było - Jest: Berlin (Calling - zwei)

East Side Gallery

Rok powrotów i retrospekcji. Tym razem Berlin. Wybraliśmy ten kierunek, bo PolskiBus rzucił pulę tanich biletów na wiosnę i głupio było nie skorzystać. Tym bardziej, że do dziś mam w pamięci moją pierwszą podróż do stolicy Niemców... majówka 2011, nocny pociąg relacji Przemyśl-Szczecin, w Krakowie wszystko zajęte, pół-sen na korytarzu, obok sąsiad pokłócony z prysznicem, po drodze jacyś ludzie wsiadający oknami, do tego na głowy zaskoczonych tym faktem dwóch Maltanek, sakramenckie spóźnienie, i w końcu Szczecin. Oesu. Tam śniadanie w dworcowym barze i przesiadka na pociąg do Angermüne, stamtąd kolejka na Berlin-Gesundbrunnen i w końcu meta. Prawie 16 godzin! I to za jedyne 100 zł. Nigdy więcej, ale za tę kasę większego wyboru nie było. PolskiBus jeszcze nie wystartował, o samolotach można było zapomnieć, a PKP dopiero przygotowywało się na Euro2012 i wciąż tkwiło w radosnych latach 70'. Tym samym nie kryję zdziwienia jak szybko udało im się pozbierać. Może nie jest idealnie, może nawet nie bardzo dobrze, ale w porównaniu z tym co się u nich działo zaledwie pół dekady temu, to naprawdę widać progres. Gdzieś z tyłu głowy mam plan wycieczki do Szczecina, więc może odważę się wypróbować to samo połączenie. Tak dla porównania. I może wyjścia z traumy.

Natomiast dziś dojazd z Krakowa do Berlina to już bajka. Trochę męcząca, bo to jednak wciąż dziewięć godzin w autobusie, ale do przeżycia, zwłaszcza jak się za dwie osoby płaci 30 zł. Dodatkowo wielkie zmiany szykują się na Balicach, bowiem wkrótce na tej trasie do Air Berlin dołączy także Ryanair, co daje nadzieję, że ci pierwsi może w końcu przestaną się wygłupiać z cenami. Pozostaje śledzić sytuację no i lecieć, bo Berlin jest tego wart. I do tego wciąż się zmienia, przebudowuje, rozbudowuje i przekształca, także pomijając główne atrakcje, za każdym razem zastaniemy nieco inne miasto. Dla przykładu obecnie jedną z większych inwestycji w ścisłym centrum jest odbudowa Zamku Królewskiego.

A, i Calling, bo to film ze świetną muzyką, a zwei, bo ein jest -> tu.

Altes Museum, maj 2011

Altes Museum, kwiecień 2017

Brak zmian. Mieszkańcy i turyści nadal korzystają z trawnika - bo mogą - a budynek Altes Museum trwa w niezmienionym kształcie. Nie zwiedzałem ani teraz ani sześć lat temu i ciut żałuję, bo są tam do obejrzenia artefakty pochodzące z Amarny, stolicy Starożytnego Egiptu za panowania jednego z najoryginalniejszych faraonów i prywatnie mojego ulubionego - Echnatona

Brama Brandenburska, maj 2011

Brama Brandenburska, kwiecień 2017

Turystów jest teraz zdecydowanie więcej i na miejscu to bardzo widać. Za czasów istnienia muru mało kto się bramą interesował, a jeszcze mniej osób mogło w ogóle do niej podejść i nawet nie było komu jej odkurzyć. Zabytek źle zniósł te zaniedbania. Po połączeniu się Niemiec brama została otwarta dla ruchu kołowego, trochę jako symbol, trochę ze względów praktycznych, lecz szybko uznano, że bramie się od tego nie polepszy i dziś zarówno brama jak i Plac Paryski, skąd zrobione są zdjęcia, są wyłączone z ruchu kołowego.

Sprewa i Molecule Man, maj 2011

Sprewa i Molecule Man, kwiecień 2017

W tle i nad samą rzeką pojawiło się kilka bloków i biurowców i są to tutaj jedyne zmiany. Rzeźba stoi jak stała. Postawił ją tu w roku 1999 amerykański artysta Jonathan Borofsky, który tłumaczy ją tak: Rzeźba przypomina o tym, że zarówno ludzie, jak i cząsteczki istnieją w świecie rządzonym przez prawdopodobieństwo, a celem wszystkich kreatywnych i naukowych tradycji jest znalezienie całości i jedności na świecie. No dobrze, przytaknijmy i przejdźmy dalej.

Trabant na murze - East Side Gallery, maj 2011

Trabant na murze - East Side Gallery, kwiecień 2017

Ania bardzo chciała zobaczyć East Side Gallery, a ja bardzo chciałem ją tam zaprowadzić. A na miejscu - to. Niestety od listopada 2015 roku większość muru jest udekorowana takim chamskim i tanim ogrodzeniem. Boli jednak nie to, że tę siatkę tam postawiono, tylko, że musiano to zrobić, bo z jakiegoś powodu wiele osób czuło potrzebę zostawienia tam czegoś po sobie, a co bardziej fanatyczni turyści nawet próbowali odłupać coś na pamiątkę. Mural Berlin z pierwszego zdjęcia jakoś to obrazuje, ale on i tak jest w niezłym stanie. East Side Gallery powstało w roku 2009 i wtedy też wszystkie oryginalne murale zostały odrestaurowane i na dzień dobry prewencyjnie pokryte antygraficiarską farbą, ale chyba nikt nie podejrzewał, że nawet to nic nie da. Trabant powyżej został niedawno umyty, ale na necie można znaleźć jego zdjęcia sprzed paru lat. Boli.

East Side Gallery, maj 2011

East Side Gallery, kwiecień 2017

Mur odgrodzony jest z obu stron, a tereny miedzy nim, a rzeką przejęli deweloperzy. Ok, po części. Nie wiem jakie są plany co do pozostałej przestrzeni i kto się do niej przyznaje, ale jak widać jeden bloczek już postawili i wolę nawet nie myśleć ile tam ludzie musieli rzucić eurów za metr kwadratowy. Trochę szkoda, bo jednak stolica Niemiec dość po macoszemu traktuje swoją rzekę, przez co mieszkańcy nie mają zbyt wielu miejsc, by móc się nią cieszyć. Zaplecze East Side Gallery wydawało się być idealnym do tego miejscem, co zresztą widać na zdjęciu sprzed sześciu lat, no ale cóż. Może w przyszłości. Na razie jednak temat pociągnięto w drugą stronę i 'za mną' powstaje teraz kolejny wieżowiec.
Swoją drogą to jakiś chory absurd, by mur trzeba było chronić ogrodzeniem...

Zoo Palast, maj 2011

Zoo Palast, kwiecień 2017

To może coś z Zachodu jeszcze. Jeśli dobrze rozszyfrowałem niemiecki to jest to jedno z pierwszych (albo nawet pierwsze?) kino w Berlinie. Pierwsze projekcje odbywały się w tym miejscu już w roku 1909, ale budynek powstał dopiero sześć lat później. I wtedy to było naprawdę coś. W kolejnych latach organizowano tutaj wszystkie najważniejsze premiery w kraju, a budynek był co chwilę rozbudowywany lub przekształcany. W pewnym momencie na dużej sali było nawet 2758 miejsc - tak przynajmniej piszą w niemieckiej Wikipedii, a jak wiadomo to bardzo rzetelne źródło informacji. W każdym razie - kosmos. Ostatnie poprawki do projektu wprowadzili już jednak alianccy piloci w roku 1943. Obecny budynek powstał w latach 50' i od samego początku do roku 1999 był miejscem wręczania Niedźwiedzi na festiwalu filmowym Berlinale. W latach 2010-2013 budynek był, jak widać, w remoncie, a Berlinale wróciło doń zaraz po jego zakończeniu - w roku 2014.
Co do biurowca w tle - zgaduję, że wkrótce pójdzie do piachu jak jego sąsiedzi z drugiej strony ulicy. Nie sprawdzałem, ale zdaje się być opuszczony i już tylko czeka na pierwsze ekipy wyburzające. Sześć lat temu na pierwszym piętrze od strony dworca Zoo znajdował się McDonald's - dziś są tam puste lokale z wielkimi plakatami, że po Bic Maci zapraszają na przeciwko.

Budapester Straße, maj 2011

Budapester Straße, kwiecień 2017

Pamiętałem, że miałem takie ujęcie, więc pstryknąłem aktualizację. Remont bardzo się temu miejscu przysłużył, chociaż miejscowa zieleń nieco ucierpiała. Swoją drogą plac, z którego zrobione są te zdjęcia, był miejscem tragicznych wydarzeń z 19. grudnia 2016 roku, kiedy najnowsza forma terroryzmu dotarła do Berlina. To trudne. I tak samo trudno mi objąć wyobraźnią i zdrowym rozsądkiem jak bardzo to wszystko było niepotrzebne i pozbawione sensu. I mam tu na myśli wszystko - od motywów, po zamach, aż po późniejsze niektóre reakcje, zwłaszcza prasy polskiej. Tutaj kropka. Dziś pod ścianą kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma wciąż palą się znicze.

Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche

Pojechaliśmy tam właśnie po to, by zobaczyć ten kościół. W roku 2011 pozostałość oryginalnej wieży była w renowacji i schowano ją pod wielkim kartonem, więc nie miałem okazji jej wtedy zobaczyć. Na ironię teraz w pudle znajdowała się nowa wieża. Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma został wybudowany pod koniec XIX wieku i zachował swój kształt do roku 1943. Zgaduję, że jego przebudowę nadzorowali ci sami architekci, którzy czuwali nad poprawkami do projektu pobliskiego Zoo Palast. W latach 50' powstała koncepcja nowego kościoła, która zakładała zrównanie starej wieży z ziemią, lecz po wielu debatach wprowadzono poprawki i zostawiono zabytek w spokoju, a nową świątynię wraz z dzwonnicą wybudowano obok. Jedno do drugiego absolutnie nie pasuje i aż dziwne, że powstało, no ale... ej, to w końcu Berlin. Tam nic do siebie nie pasuje, a jednak jakoś to wygląda.

Inną, nazwijmy to szumnie, atrakcją w okolicy, jest KaDeWe, czyli Kaufhaus des Westens, drugie co do wielkości centrum handlowe w Europie. No szał. W roku 2011 nawet się tam chwilę poszwędałem, ale teraz nie było na to czasu. Zresztą była niedziela, a w niedzielę wszystkie sklepy w Niemczech są zamknięte. Nie jestem wielkim zwolennikiem tego typu ograniczeń, jednak sam umiałbym się do tego przyzwyczaić i myślę nawet, że wprowadzenie takiego prawa w Polsce wyszłoby wszystkim na dobre. Część społeczeństwa może nawet odkryłaby w jakim mieście mieszka. Inna sprawa, że przeciętny Niemiec jednak pracuje krócej i do tego nie musi brać nadgodzin czy drugiego etatu, by dociągnąć z godnością do pierwszego. I tym samym ma czas na zakupy w tygodniu.

Dworzec Zoo natomiast kojarzy się przede wszystkim z książką 'My, dzieci z Dworca Zoo'. Sam dworzec jest raczej obskurny i pewnie niewiele się różni od tego przedstawionego przez Christiane F., zwłaszcza jak się przejdzie pod wiaduktem i skręci w prawo. Brr. Chciałem jeszcze znaleźć miejsce po klubie Sound, bez którego istnienia pewnie nie byłoby o czym pisać, ale nie było na to czasu. Gdyby jednak ktoś szukał to jest to parter i tyły bloku przy Genthiner Straße.

Ale po kolei.

Holi-Hotel Berlin

Spaliśmy w Holi-Hotel Berlin, który wypada naprawdę nieźle zarówno pod względem komfortu, czystości jak i ceny. Dobra, może nie wygląda jakoś zabójczo nowocześnie, ale za to śniadania serwują tam genialne. To już chyba kwestia wieku, ale ostatecznie to właśnie komentarze o tamtejszym śniadaniu zadecydowały o zrobieniu w nim rezerwacji. Niestety kontakt z hotelem jest bardzo, bardzo słaby, bo nie odpowiadają ani na maile ani na wiadomości na Facebooku. Niby zostaje stary i dobry telefon, ale tę formę także lubią sobie zignorować. Ale po co w ogóle się kontaktować? Ano po to, bo godziny check-in ustawili sobie na 14:00-18:00, no a my mieliśmy być na dworcu o najwcześniej o 19:00. W praktyce nie ma z tym problemu, bo na miejscu jest restauracja czynna chyba do 21, także ktoś z obsługi zawsze jest. Niemniej potem już naprawdę recepcja pustoszeje i zabawnie może zrobić się na przykład wtedy, kiedy nasza karta magnetyczna nie będzie chciała nas wpuścić ani do budynku, ani na klatkę schodową, ani do pokoju. Trochę się tym raz spięliśmy, odprawiliśmy parę mantr i w końcu się udało. Za takie jaja to ja już wolę tradycyjne klucze. W sumie trochę moja wina, bo już wcześniej widziałem, że z tą kartą jest coś nie tego i nie zawsze działa jak należy, więc w sumie mogłem to zgłosić. No ale po co? Przecież zawsze w końcu otwiera. Poza tym obsługa na miejscu, jak już jest, to jest super.

Brama Isztar, może nie widać, ale to jest naprawdę duże

Dwa dni z hakiem to mało na Berlin. Większość przyjezdnych oblatuje wszystko co w przewodniku podkreślili jako must-see, a potem wjeżdża na wieżę telewizyjną i podziwia efekty. No i tak właśnie zrobiliśmy. Ania nie była wcześniej w Berlinie i bardzo chciała wejść do Pergamonu obejrzeć Bramę Isztar, więc to muzeum odhaczyliśmy jako pierwsze. A tam same cuda. Na przełomie XIX i XX wieku tereny dzisiejszego Iraku były eksplorowane przez wielu niemieckich archeologów, którzy w pojedyncze rzeźby czy kamienie się nie bawili, tylko ze swoich stanowisk wywozili wszystko co się dało, bez względu jak wielkie było i jak dużo ważyło. Wnioskuje po samej bramie, która jest o-gro-mna! 14 metrów wysokości, 30 szerokości, a do tego dochodzą mury do niej wiodące, które także zrekonstruowano w muzeum. W środowisku naturalnym na pewno prezentowałaby się lepiej i choć wierna rekonstrukcja stoi w Babilonie, to specjalnie nie pali mi się ją oglądać. Może kiedyś. 

Aszurbanipal na polowaniu

W innej sali mamy wiernie zrekonstruowany front świątyni z Miletu. Oryginału jest około 60%, ale i tak sprawia miłe wrażenie. Moją uwagę zwróciły jeszcze niewielkie fragmenty asyryjskich płaskorzeźb sprzed 2,5 tys lat przedstawiających polowanie na lwy. To jednak tylko taka kartka z zeszytu, bo znacznie więcej zobaczymy w londyńskim British Museum. Prywatnie to tam mój numer jeden i zachwyca mnie od pierwszej wizyty do dziś. Z fajniejszych rzeczy jest jeszcze kopia Kodeksu Hammurabiego oraz tzw. Pokój z Aleppo na pierwszym piętrze. Jest tam pokazany świat arabski, ale dość chaotycznie, więc właściwie tylko tamtędy przebiegliśmy. Muzeum warte zobaczenia, chociaż żałuję, że Ołtarz Zeusa z Pergamonu nie był dostępny dla zwiedzających. Tip ode mnie taki, że dobrze być tam wcześniej niż później. My byliśmy nieco po 11 i już zeszło nam około 20 minut w kolejce. 

U-Bahn przy U Görlitzer Bahnhof
Ale to nie nasza wina. Mieliśmy tam być zaraz po godzinie 10, ale S-Bahn z dworca Lichtenberg dojeżdżał w weekend tylko do Ostbahnhof, czyli o dwie stacje za blisko. Berlin ma komunikację doprowadzoną niemal do perfekcji i jeśli coś tam szwankuje to są to informacja i oznaczenia. Bez planu S-Bahn i U-Bahn nie ma sensu w ogóle wychodzić na miasto. Są pojedyncze mapki na stacjach i wagonach, ale to mało. Na wielu stajach nie ma też wystarczającej ilości oznaczeń odnośnie kierunku, w którym dany U- czy S-Bahn jedzie, w sensie, które stacje ma za sobą, a które przed sobą. Trzeba więc znać stację końcową, by dobrze wsiąść. Może czepiam się ideału, ale dużo jeździliśmy i wiele razy nas to irytowało. Przynajmniej nie musieliśmy się za każdym razem martwić o bilet, bowiem zaraz po przyjeździe kupiliśmy 72-godzinną CityTourCard, która rozwiązywała nam wszystkie transportowe problemy. Ok, to jest jednorazowy koszt prawie 24€, ale nie opłaca się jej nie mieć. Ponadto daje 3,5€ zniżki przy wjeździe na wieżę telewizyjną.

Tramwaje przy Alexander Platz

Skoro już jestem przy transporcie... no tak, Berlin ma tramwaje. Jakżeby inaczej? Do tego ma ich całkiem sporo, a tamtejsza sieć jest pod względem długości trzecią na świecie, a i tak tylko obejmuje tereny Berlina Wschodniego. Tramwaje w Berlinie Zachodnim nie przetrwały mrocznego okresu lat 50' i 60' i zastąpiono je autobusami oraz rozbudowanym systemem metra. Po zjednoczeniu nie zdecydowano się już na odbudowę, a tylko zmodernizowano i wydłużono niektóre odcinki. Ten proces trwa zresztą do dziś i co jakiś czas w Berlinie oddaje się do użytku jakiś nowy odcinek linii tramwajowej. Tabor również się zmienia. Obecnie po centrum jeżdżą głównie nowoczesne, wygodne i całkowicie niskopodłogowe Bombardiery, ale na niektórych liniach wciąż można jeszcze spotkać stare czechosłowackie Tatry KT4. Dla nich to już jednak ostatni dzwonek, bo z tego co widziałem w necie całe ich zastępy stoją w zajezdniach i czekają na wysyłkę do innych miast. Część pewnie trafi do Szczecina, którego MPK już wcześniej robiło tam zakupy.

Koncert na Urban Spree

Tak jeżdżąc w kółko tam i z powrotem wielokrotnie przejeżdżaliśmy przez stację Warschauer Straße, więc w końcu tam wysiedliśmy. Sześć lat temu szukałem w tamtych okolicach klubu Suicide Circus, który zresztą istnieje do dziś i otwiera się o podobnie niedorzecznej godzinie. Tym razem ten barak w ogóle mnie nie interesował, ale byłem ciekawy, czy coś się zmieniło w jego najbliższej okolicy. I owszem - tak. I to bardzo na plus. Ok, nie ma też co słodzić bez sensu - okolica wciąż wygląda słabo, wszędzie są ruiny, baraki całe w graffiti, gruz, walające się śmieci i ćpuny, ale i tak jest o parę klas wyżej niż te parę lat temu, kiedy trochę strach było tamtędy przejść. Jeden z budynków zagospodarowano na galerię sztuki i księgarnię (głównie z albumami o graffiti), a na placyku powstały puby i mała gastronomia. Naprawdę świetna sprawa. Miejsce nazywa się teraz Urban Spree i właściwie przez cały weekend coś tam się dzieje; są koncerty, przyjemna atmosfera, można napić się piwka oraz coś zjeść. My przycupnęliśmy tam na dłużej dopiero wieczorem przy piwkach za 3€. Tyle, że same piwka to jednak mało. Na miejscu jest jakaś hiszpańska gar-kuchnia, ale z Anią staraliśmy się nie siedzieć w jej pobliżu i raczej poszukać sobie czegoś innego. Z innych rzeczy były jednak już tylko naleśniki. Już lepiej, ale też nie. Wyszliśmy więc poza teren imprezy i to był błąd, bowiem później wstęp był już płatny. Nie wiem ile, bo po zjedzeniu w knajpie obok już nie wróciliśmy. Było późno, a my zmęczeni dniem, więc zeszliśmy tylko na ten straszny dworzec Warschauer Straße i wróciliśmy do hostelu. Miejsce jednak super i w końcu jest się gdzie zaczepić wieczorem.

Gedenkstätte Berliner Mauer i fragment 'pasa śmierci'

Innym fajnym miejscem do spędzania czasu jest Mauerpark przy Bernauer Straße. Właściwie pojechaliśmy tam, bo w pobliżu znajduje się Berlin Wall Memorial (Gedenkstätte Berliner Mauer), który także chcieliśmy zobaczyć. Jest tam ogrodzenie imitujące mur, galeria zdjęć z tego podłego okresu, oraz miejsce poświęcone ludziom, którym ucieczkę na Zachód brutalnie przerwano. Trochę dalej znajdziemy fragment oryginalnego muru oraz wieżę z widokiem na odtworzony 'pas śmierci'. W pewnym sensie jest to wartościowa i potrzebna atrakcja turystyczna, ale mimo wszystko mi było trochę nieswojo. Po prostu. Fragmenty po dawnej granicy można zresztą znaleźć nie tylko tam. W parku Schlesischer Bunch stoi nawet wieża strażnicza.

Flohmarkt

Na naszej mapie zaznaczony mieliśmy także Flohmarkt, a że oboje z Anią lubimy w takich miejscach grzebać to poszliśmy zobaczyć. To była niedziela, do tego piękna, ciepła i słoneczna (a teraz patrzę jak za oknem prószy śnieg...), więc ludzi było w... bardzo dużo. Przejrzeliśmy więc tylko kilka fajniejszych rzeczy - jakieś meble, ciuchy, trochę biżuterii, to Ania, no i monety oczywiście, to ja, i niczego nie kupując poszliśmy rzucić okiem na ten Mauerpark. Nogi nam już odpadały, więc wspięliśmy się na górkę i usiedliśmy wśród piknikujących tam berlińczyków. Z góry też fajnie było widać co się wokół dzieje. A działo się całkiem sporo. Ludzi mnóstwo, niektórzy śpiewają, inni grają, ktoś coś tam skręca z drutów i kabelków i to sprzedaje, byli też i tacy, którzy protestowali swoje poglądy, ale większość jednak przyszła tam się odstresować, wypić piwko, dwa, lub sześć i to pod chmurką - bo mogą - a także coś zapalić, choć tego akurat już nie mogą. I nikt nie ma z tym problemu, nikomu to nie przeszkadza, nikt się też tam nie leje, nie wprowadza patologii, którą nasi światli przywódcy i stróże prawa na wysokich stanowiskach tak gorliwie przepowiadają.
 
Mauerpark, kiedyś 'pas śmierci'

Nie rozumieją bowiem, że karać należy nie za samo picie, a za pijaństwo. Granica między jednym, a drugim jest na tyle widoczna, że nikt nie powinien mieć problemu z rozróżnieniem tych dwóch stanów, a i tak u nas robi się dokładnie na odwrót. Dla przykładu na Plantach można zarzygać ławkę i radośnie sobie w tym potem leżeć, ale za jedno czy dwa piwka jest już mandat. Z drugiej strony w Berlinie można praktykować i jedno i drugie właściwie wszędzie i o dowolnej porze dnia, co w rezultacie też nie jest przecież najlepszym rozwiązaniem. A w Mauerpark po piwo nie trzeba nawet wstawać, bo prawdopodobnie wcześniej czy później samo do nas przyjdzie. Jak lody na plaży. My z oferty piwa wędrownego w końcu nie skorzystaliśmy, ale obojgu chodziła po głowie myśl, jak rozwiązali tam kwestię toalet, bo choć przestrzeń tam wielka, to żadnej nie widzieliśmy. Gastronomii zresztą też, więc opuściliśmy ten lokal i pojechaliśmy coś zjeść. Ostatecznie padło na krewety w hiszpańskiej restauracji zaraz przy Checkpoint Charlie. Były bardzo w porządku, akurat krewetki bardzo lubię, ale Berlin oferuje też i lepsze rzeczy.

No dobra, to co mieliśmy na liście udało się odhaczyć, więc został nam tylko wjazd na wieżę telewizyjną. Już tak mam jak Obeliks - lubię punkty widokowe. Bilet standard to 14€, z CityTourCard 10,5€. Przyjemna nowina, mniej przyjemna to ta, że na swoją kolej trzeba czekać półtorej godziny. Za dużo, by siąść i poczekać, za mało, by coś konkretniejszego zrobić. Po szybkiej kalkulacji wyszło nam, że najlepiej zrobimy, jak podjedziemy sobie do Dworca Zoo zobaczyć te ruiny kościoła Wilhelma, sam dworzec, KaDeWe i coś tam jeszcze i wrócimy akurat na czas. S-Bahn w tamtą stronę nie kursował, więc zostawał U-Bahn, ale to już wycieczka na 21 minut w jedną stronę, a nie 12... O czizas, jak sobie o tym teraz pomyślę, to chciałbym mieć takie zmartwienia w Krakowie.

Widok na Szprewę i Wyspę Muzeów

Wieża natomiast super. Udało nam się z tym półtoragodzinnym czekaniem, bo wyjechaliśmy akurat na zachód słońca. Mieliśmy więc śliczny widok na ciągnący się aż po horyzont oświetlony zachodzącym słońcem Berlin. I to robi wrażenie. Przyznaję - to kawał miasta, w który można się wpatrywać bez końca. Cóż, mimo wszystko jest jednym z największych w Europie. I nawet bez kompasu widać, gdzie jest wschód, a gdzie zachód. Będąc w kuli zapoznajemy się też z historią budowy, archiwalnymi zdjęciami i filmami, ale mamy także restaurację i bar. Bar jest na poziomie dostępnym dla motłochu, ale do restauracji, która jest trochę wyżej, trzeba mieć już nieco droższy bilet. Skoro trafiliśmy tam o tak pięknej porze dnia to musieliśmy uczcić zarówno to i jak i całą wycieczkę małym piwkiem. I to był wieczór idealny.

Królik, który nie chciał pozować

Kolejny dzień był już dniem powrotu, ale autobus odjeżdżał dopiero w południe, więc zaraz po śniadaniu - świetnym jak zawsze - pojechaliśmy do centrum zrobić ostatni spacer po Berlinie. Z kolejki wysiedliśmy na Alexander Platz i wolnym krokiem poszliśmy w stronę Bramy Brandenburskiej. Tam raz jeszcze przyjrzeliśmy się pomnikowi Pomordowanych Żydów Europy oraz blokom wybudowanym na bunkrze Hitlera, które są zaraz obok. Jest nawet informacja, że to właśnie tam, ale mają ją usunąć, bo wciąż przyciąga wypaczony umysłowo element, a tego w ostatnim czasie jest jakby więcej. Ostatnim miłym akcentem, takim typowo berlińskim, był królik, którego Ania zauważyła na jednym z trawników w pobliżu Placu Poczdamskiego. Prawdopodobnie był to potomek dzikich królików żyjących w 'króliczym raju', czyli w strefie śmierci pomiędzy murami, gdzie przez większość czasu nikt ich nie niepokoił. Po upadku muru podjęto się masowej eksterminacji populacji dzikiego królika, ale jak widać trochę z nich jeszcze przetrwało. Polski dokument o tym fenomenie, nominowany do Oskara zresztą, można znaleźć w necie. Niecała godzina z życia, a warto. Nie tylko ze względu na króliki, ale przede wszystkim na sam Berlin.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester