Berlin Calling

Molecule Man na Szprewie
Berlin miał być odskocznią od Krakowa, w którym absolutnie nie chciałem spędzić majówki. Niewiele brakowało i tak by się właśnie stało, bo będąc wyłączony od spraw publicznych przez ponad dwa miesiące zapomniałem o jednym z najbardziej kretyńskich dokonań obecnego rządu przez co dzień 2. maja był normalnym dniem pracującym. Jakimś cudem przed styczniowym wyjazdem źle policzyłem przyznane mi dni urlopu płatnego przez co nie wykorzystałem wszystkich. Wiele tego nie zostało, ale i tak uratowało mi długi weekend. Udało się i to się liczy. I niech mi teraz ktoś powie, że bycie matematycznym kretynem się nie opłaca.

Berlin w trzy dni może być trudny do zrealizowania nawet dla zorganizowanych wycieczek, także i nam nie udało się zobaczyć wszystkiego. Ani najbardziej zależało na uderzeniu w jakiś klub w poszukiwaniu elektro i poczuć berlińskie życie nocne, lecz po atrakcjach poprzedniej nocy - koszmarnie długiej i niewygodnej podróży z Krakowa do Szczecina i stamtąd do Berlina - średnio mieliśmy do tego zapał, ale z drugiej strony kluby gdzie miały kręcić się jakieś dobre eventy znajdowały się dość blisko naszego hostelu, a i na spanie będzie jeszcze kiedyś czas. Słyszeliśmy, że imprezy zaczynają się dość późno, ale mieszkając w Krakowie ma się o tym pewne pojęcie, więc wyszliśmy po godzinie 22. Niedaleko dogorywała jakaś impreza plenerowa, no a że to Berlin to policja otoczyła kordonem kilka przecznic, które akurat stały na naszej drodze. Wokół pełno ludzi, część pijana zaczyna powoli gnić na krawężnikach, część dopiero jest w trakcie dzieła zniszczenia, a pozostali przyszli popatrzeć. My jednak nie chcieliśmy uczestniczyć w tym spędzie, lecz tylko przedostać się na drugą stronę, więc poszliśmy zapytać władzy jak tego dokonać. Władza rozmowna nie była, ale wskazała nam jak to wszystko obejść, by wyjść przy upragnionej Warschauer Strasse. Udało nam się nie zabłądzić i w końcu byliśmy w okolicach któregoś z dworców gdzie miał znajdować się Suicide Circus Club. Pewien koleś z hostelu zaznaczył nam na mapce gdzie ten klub powinien się znajdować, ale tam zastaliśmy tylko jakieś ruiny, hale i magazyny pokryte graffiti. Przynajmniej to się zgadzało – miało być dużo graffiti. Trochę strach było tam wejść, ale chcieliśmy chociaż znaleźć ten klub. Pytaliśmy przygodnie spotkanych miejscowych czy wiedzą gdzie, czy wiedzą jak, czy wiedzą którędy, a łapaliśmy każdego kto się nawinął; jeden Brytyjczyk spytany o Suicide Club dziwnie na nas spojrzał i uciekł do kolegów pokazując nas palcem. Miejscowi byli bardziej pomocni, chociaż każdy kierował nas w inną stronę. Ale… udało się. Właściwie znalezienie klubu nie powinno nam nastręczyć takich problemów, bo wystarczyło zejść z głównej ulicy po metalowych schodach i nawet nie trzeba było pchać się pomiędzy te magazyny, no ale skąd mogliśmy wiedzieć, że akurat tam skitrali sobie klub. Obeszliśmy barak z każdej strony, ale na wejście nie natrafiliśmy. Z tyłu była brama, ale zamknięta, natomiast od frontu znajdowała się para drzwi, które mogły sugerować główne wejście, ale także były zamknięte i nic się wokół nic nie działo. A godzina 23+dobre coś. Plakaty z aktualną datą wiszą, ludzie wokół się gromadzą, no to musi być tu, ale dlaczego zamknięte? Usiedliśmy na ławeczce i obserwowaliśmy przechodzących obok ludzi; knajp w okolicy nie wypatrzyliśmy, tylko jakieś kawiarnie i fast-foody pełne Turków, więc wszyscy piwkowali na ulicach (bo można, jak to bywa w cywilizowanych krajach), a następnie miotali butelkami na prawo i lewo (jak to w cywilizowanych krajach nie bywa), przez co na ulicach było szkła tyle co u nas w Sylwestra na Rynku Głównym gdzie upadek grozi wizytą w ambulatorium. Naoglądaliśmy się wystarczająco dużo, by zrewidować nasze poglądy o wielbiących czystość i porządek Niemcach i poszliśmy spróbować z innym lokalem. Ten znaleźliśmy dość szybko, ale tam poinformowano nas, że otwierają dopiero po północy. Że co!? Gdyby ktoś miał wątpliwości skąd przyszła do nas ta debilna moda na rozpoczynanie imprez koło północy to teraz ma jasność. Nie tak dawno przychodziłem do klubu o godzinie 22. a tam już hulała impreza, a teraz o tej porze można co najwyżej rozpoczynać przygotowania do wyjścia z domu lub zamawiać kolejne piwo w knajpie.
Zmęczenie poprzednią nocą, dniem i nadprogramowymi spacerami, wzięło górę i wróciliśmy do hostelu. I aż wypada mi rozpłynąć się nad berlińską komunikacją miejską, bo jak się okazało, w weekendy wszystko kursuje całą dobę.

East Side Gallery
Spaliśmy niemal do samego południa. Jak się wyzbieraliśmy to nie było sensu już iść na śniadanie, więc od razu pojechaliśmy do centrum zahaczając jeszcze o pobliski pchli targ, gdzie nabyłem Markę z NRD. Już tak mam, że lubię monety. Potem już tylko Alexander Platz, Brama Brandenburska, Pomnik pomordowanych Żydów Europy, Reichstag, Wyspa Muzeów, Checkpoint Charlie, Plac Poczdamski, Sony Center… i w końcu piwko obok radzieckiego pomnika wyzwolenia, gdzie akurat odbywał się jakiś festyn. Może kiedyś nasi urzędnicy pojadą do Berlina (albo gdziekolwiek indziej) i zobaczą jak skutecznie, ładnie i praktycznie gospodarować przestrzenią miejską oraz jakie projekty architektoniczne wybierać, a których absolutnie nie, ale nawet jeśli tak się stanie, to nie sądzę by cokolwiek się zmieniło dopóki za urzędników mamy ludzi twierdzących, iż Rondo Mogilskie to idealna inwestycja. Kiedyś napisałem długi list do Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu w Krakowie gdzie zebrałem subiektywną listę skarg i zażaleń na ich pracę (ale nie tylko ich), gdzie między innymi wyraziłem żal z powodu zlikwidowania jednego z przystanków przy owym rondzie co obecnie nieprawdopodobnie utrudnia przesiadki, zwłaszcza przy bezsensownym i idiotycznym ulokowaniu przejść dla pieszych. Otrzymałem odpowiedź, że wszystko zostało wytyczone zgodnie z obowiązującym prawem, także problem dla nich nie istnieje. Pytałem też, czy na terenie ronda, gdzie zresztą wyznaczono zgrabne zieleńce, muszą znajdować się billboardy wsparte na obskurnych betonowych klocach… i - niespodzianka; tu też nie ma problemu, bo prawo nie zostało złamane. Wścieka mnie takie podejście do sprawy; nie ważne, że coś jest źle, nieładnie, bezsensu i brzydko, bo przecież jest w zgodzie z prawem. Może kiedyś popełnię komentarz na tę odpowiedź z urzędu, ale póki co ręce mi opadły i nie mam argumentów, których nie mogliby zbyć ogólnikami. Ale to na marginesie, niemniej obawiam się, że ciąg dalszy gorzkich żalów może jeszcze nastąpić poniżej.

Urania–Weltzeituhr
Pod względem organizacyjnym Berlin mnie zachwycił i to w każdym najmniejszym szczególe. Mimo, że jest to miasto o tragicznym losie, to tamtejsi rajcy potrafili to podnieść, sprzedać i zrobić nienachlaną atrakcję. Między innymi to dzięki tym działaniom to upadek Muru Berlińskiego jest uznawany za początek końca Żelaznej Kurtyny w Europie, a nie nasze przemiany, które nastąpiły kilka miesięcy wcześniej. Włącza mi się patriotyzm, ale uważam, że jest to niesprawiedliwość, o której wiedzą tylko historycy i fani Discovery Channel History. Z drugiej strony nie można znaleźć bardziej pasującego symbolu zniknięcia podziału kontynentu jak upadek fizycznie istniejącego i dzielącego go muru, także nasz czerwiec musi być bardzo nie na rękę tamtejszemu listopadowi. Inna sprawa, że nie jest to wina świata czy Niemców, że właśnie tak odbierana jest współczesna historia, lecz nas samych, bo nie mówimy o tym wystarczająco głośno i często na forum publicznym. W tym kontekście poglądy moje oraz tragicznie zdekompletowanych bliźniaków się pokrywają. Niestety sposób w jaki się do tego zabierali powodował, że potem było wstyd się przyznać skąd się jest.

Przy Dworcu Zoo
Pomiędzy Alexanderplatz i Dworcem Zoo kursuje piętrowy autobus linii 100. Linię wytyczono głównie pod turystów, jednak bilet obowiązuje taki jak wszędzie. Krakowska 502 również mogłaby spełniać taką rolę, gdyby ktokolwiek z urzędników wpadł na pomysł lepszego jej zorganizowania i rozreklamowania. Był nawet okres kiedy 502 obsługiwały autobusy przegubowe, ale szybko je zdjęto, bo to się nikomu nie kalkulowało. A trasa była idealna; Podgórze, Kazimierz, Stare Miasto, Dworzec Główny i koniec przy Placu Centralnym w Nowej Hucie. Ta ostatnia dzielnica także mogłaby być ciekawą atrakcją, gdyby w magistracie chciano zauważyć jej potencjał. Obecnie sami mieszkańcy Krakowa mają o tej dzielnicy jak najgorsze zdanie, choć 2/3 nigdy tam nie było, a jeśli już to gdzieś w Czyżynach lub jeszcze wcześniej, myśląc, że to już Huta. Berlin jest świetnym przykładem, że się da. Nawet z Trabanta, który w RFN znany był jako Zemsta Honeckera, zrobili atrakcję i za metalowy model wołają 8€. A obecnie z zakładów w Zwickau ma wyjechać jego następca. W Krakowie działa kilka firm, które organizują wycieczki po starej Hucie, które mają w swoim programie między innymi wizytę w jednym z mieszkań przy Placu Centralnym gdzie dostaje się kielicha i ogóra na zagrychę. I komu to szkodzi? No, może abstynentom, ale nikt nikogo nie zmusza. W Berlinie w sklepie z pamiątkami przy pozostałościach muru (swoją drogą Suicide Circus Club jest blisko tego miejsca) można kupić sowieckie czapki wojskowe z sierpem i młotem lub godłem NRD i żadna polityczna hołota nie ma nic przeciwko. Bo historia jest historią, a udawanie, że czegoś nie było jest absurdalne i śmieszne. Niemcy o tym wiedzą, więc dlaczego u nas tak ciężko się z tym pogodzić? 
Jeśli powyższe marudzenia Cię nie zraziły i dotarłeś już tutaj to gratuluję, ale lepiej się zastanów czy chcesz brnąć w to dalej, bo być może jeszcze nad czymś zapłaczę. Berlin na każdym kroku dawał ku temu powód.

Gdzieś we wschodnim Berlinie
Wieczorem wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy poszukać kolacji. Weszliśmy w jakąś kolorową uliczkę, gdzie było pełno różnych knajpek od azjatyckich po lokalne. Ania, co oczywiste, wybrała kuchnię azjatycką, a my z Marceliną tamtejsze burgery. Zdecydowałem się na bułkę z kurczakiem z grilla, ziołami i sosem z mango (od wyjazdu z Peru trochę mi ich brakuje). Dość osobliwie i nietypowo, ale byłem ciekawy. Kiedy po dwudziestu minutach dostałem swoje zamówienie to niemal od razu upaprałem się nim jak małe dziecko… ale to dlatego, bo było tego warte. Nawet Makłowicz byłby zadowolony.

Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma 
Ostatniego dnia pogoda nam się pogorszyła, więc uznaliśmy, że nie ma sensu pchać się na wieżę telewizyjną, zwłaszcza, że to przyjemność za 11€, więc pojechaliśmy na Kurfürstendamm i tam spędziliśmy większość dnia. Bardzo chciałem zobaczyć wieżę Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma, ale na czas remontu ukryto ją pod plastikiem, który ma ją chronić jeszcze przez co najmniej rok, więc nie zostało mi nic innego jak zadowolić się jej nowszą wersją. Oryginalny kościół został zniszczony w 1943 roku i jedyne co po nim pozostało to dwie trzecie wieży. Po wielu dyskusjach zdecydowano się ją zostawić na wieczną pamiątkę, a resztę odbudować w nieco odmiennym stylu. Na zdjęciach nie wygląda to fenomenalnie, a na żywo nie miałem okazji ocenić. Architekt dorobił się jednak znaczka ze swoją podobizną, więc można domniemywać, że Niemcy są mu wdzięczni za jego pracę.
Drugą atrakcją w rejonie było KaDeWe, czyli Kaufhaus des Westens - największy dom handlowy Europy. Jak podobał mi się z zewnątrz, to wnętrzem się nie zainteresowałem i uciekłem do pobliskiego sklepu Lego, gdzie większość klientów, a w zasadzie zwiedzających, stanowili ojcowie z synami władający językiem popularnym po drugiej stronie Odry.

W pobliżu jest też wszędobylski McDonald's i gdy tam siedzieliśmy sącząc ciepłą herbatę dojrzałem koleżankę z liceum, która wraz ze swoją gorszą połową, również wybrała stolicę Niemiec na spędzenie majowego weekendu. Bo świat jest mały. To zrobiło się dla mnie już tak oczywiste, że nawet nie będę próbował się o tym rozpisywać, zwłaszcza, że pewnie każdy ma własne obserwacje w tym temacie. 
Obojgu trafiło się lepiej z urlopami i mogli cieszyć się pobytem w Berlinie jeszcze całe dwa dni, natomiast my udaliśmy się do kolejki S-Bahn i pojechaliśmy na dworzec Gesundbrunnen. Tam ostatecznie pożegnaliśmy się z Berlinem i wsiedliśmy do pociągu jadącego do Angermünde, gdzie zmieniliśmy pociąg na taki do Szczecina.

Podsumowując i powtarzając się któryś raz z kolei; Berlin jest wspaniałym i wzorcowym miastem. Przynajmniej oczami turysty. Przed wakacjami, a już na pewno przed ich końcem, chcę je jeszcze raz odwiedzić, także będę szukał chętnych na taką wycieczkę. By odkryć to, czego nie odkryłem no i przede wszystkim w poszukiwaniu elektro.

Galeria zdjęć znajduje się -> tu
 
Berlin Calling (zwei) -> tutaj

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester