Hong Kong-Japonia cz.2 - Wakayama, Koyasan, Osaka

Zamek Wakayama

Osaka ma dwa lotniska - Itami i Kansai. Oba są wielkie, ale to drugie, otwarte w 1994 roku na sztucznej wyspie, jest tym głównym. Itami niby ma w nazwie International, ale tak naprawdę obsługuje tylko loty lokalne. Na Kansai znalazłem się późnym popołudniem i mając przestudiowane co i jak zostało mi tylko przeprawić się przez różne kontrole - od tej, czy nie mam gorączki po paszportową. Wszystkie zdałem, więc poszedłem na kolejkę. Wakayama nie ma jednak bezpośredniego połączenia z lotniskiem, więc czekała mnie przesiadka na stacji Hineno. Ale to przecież Japonia i takich niedogodności się nawet nie zauważa. Japońskimi kolejami najeździłem się trochę ponad rok wcześniej i wiedziałem, że tam nie ma niespodzianek. Jak stoi w rozkładzie tak będzie. I było. Po równych 41 minutach znalazłem się na stacji Wakayama. Na nocleg wybrałem Smile Hotel Wakayama - był stosunkowo tani i zaraz przy zamku, na który potem miałem widok z okna.

Jesień w Wakayamie

Plan na kolejny poranek obejmował bliższe poznanie miasta oraz zamku, ale w nocy wszystko szlag trafił, bo jetlag nie dawał mi zasnąć. Próbowałem go zabić oglądając japońską telewizję po cichu licząc na te ich dziwne teleturnieje, ale nic z tego... po nocach Japończycy uczą się bowiem angielskiego.  Nie było więc mowy, bym mógł zrobić z sobą coś konstruktywnego przed godz. 10. Zamek obejrzałem więc sobie tylko z zewnątrz,  a następnie, w drodze na dworzec, zrobiłem dłuższy spacer po jesiennej Wakayamie. Jest niezaprzeczalnie piękna. Sam zamek natomiast to powojenna (1958) betonowa rekonstrukcja, gdyż oryginał został spalony do ziemi w wyniku amerykańskich bombardowań. Szkoda wielka, gdyż historia oryginału sięga aż do roku 1585. Przez kolejne wieki kilka razy zmieniali mu się właściciele, aż w końcu, wraz z końcem epoki Edo i upadkiem systemu feudalnego w Japonii, zamek został otwarty dla szerszej publiczności. Dziś znajduje się na liście stu najpiękniejszych japońskich zamków. Nie mogłem jednak tego docenić, gdyż skończył mi się czas. Z Wakayamy chciałem dostać się do głównej atrakcji regionu Wakayama - do najświętszego miejsca w Japonii - Koyasan.

Kolejka linowa do Koya

Do Koyasan najłatwiej dojechać z Osaki linią Nankai-Koya. Z Wakayamy natomiast trzeba sobie pokombinować z przesiadkami, ale jak wcześniej - to żaden problem. Najpierw musiałem dojechać do stacji Hashimoto (jak ktoś ma problemy z tarczycą to zapamięta) i tam przesiąść się na wspomnianą linię Nankai-Koya do stacji końcowej - Gokurakubashi. Ale wciąż nie byłem u celu. Czekała mnie jeszcze jazda kolejką linową, co już samo w sobie było przyjemną atrakcją. Ku pamięci - bilet za tę przyjemność kosztuje 390 Jenów. I już... jestem na miejscu! Nieee... jeszcze autobus. Też nie problem. Transport jest świetnie ze sobą zsynchronizowany, więc po wyjściu z kolejki wsiadamy od razu w autobus i bez zbędnej zwłoki pniemy się dalej w stronę miejscowości Koya. Trzeba mieć jednak na uwadze, że po wyjściu z tej kolejki nie mamy żadnej innej alternatywy poza autobusem. Droga, po której on jedzie jest zamknięta dla ruchu pieszego. Ale... jeśli ktoś bardzo chce, to ze stacji Gokurakubashi może pójść pieszo traktem Fudozaka. Ma on zaledwie 2,5 kilometra długości, ale za to pod górę, niemniej przejście nie powinno zająć więcej niż godzinę. Rozważałem go całe piętnaście sekund, bo raz, że jetlag morderca, to dwa, że jednak zimno. To w końcu był początek grudnia.

Konpon Daitō

Koyasan w tłumaczeniu na angielski to Mount Koya, ale tak naprawdę to nie jest jedna góra lecz grupa kilku gór (wzgórz raczej, bodaj ośmiu), wśród których znajduje się mnóstwo większych bądź mniejszych świątyń kultu buddyjskiej sekty Shingon. Oryginalnie było ich ponoć dwa tysiące, dziś zostało nieco ponad setkę. Wszystko zaczęło się na początku IX wieku kiedy to niejaki mnich Kukai, dziś znany także jako Kōbō-Daishi, na nadanych mu przez cesarza ziemiach założył ośrodek szkoły Shingon. Po jego śmierci złożono go w mauzoleum - Okunoin, wokół którego z czasem wyrósł cmentarz, stając się z czasem największym w całej Japonii. Ponadto obecnie zarówno Koyasan jak i Okunoin są jednymi z najświętszych miejsc w całej Japonii i w roku 2004 zostały wpisane na listę UNESCO. Okunoin był moim głównym celem, ale wcześniej zrobiłem sobie spacer po miasteczku. Koya jest bardzo niewielkie, a większość atrakcji skupia się wzdłuż głównej drogi i jest bardzo przyjemna na oka. Co drugi dom to jakaś świątynia, z których niektóre oferują także noclegi. To dosyć droga zabawa, ale na pewno jedyna w swoim rodzaju. W zachodniej części miasteczka znajduje się brama do miasta - Daimon. Ta bogato zdobiona konstrukcja jest dziś początkiem (lub końcem) pielgrzymkowych szlaków.

Brama Daimon

Według tego co wyczytałem pierwsze wrota do miasta pojawiły się tu w okolicach XI wieku, jednak w międzyczasie zdarzyło im się spłonąć razem z pobliskim lasem. Z początkiem wieku XVIII podjęto się odbudowy i obecną bramę datuje się na rok 1705. Nie wiem jakie rozmiary miał pierwowzór, ale tym razem mieli rozmach, bo wyszło im aż 25 metrów. Jak wiele japońskich bram i ta ma swoich Niō - tj. 'życzliwych królów', czyli posągi strzegące Buddy. Jak wspomniałem im dalej pójdziemy, tym więcej świątyń znajdziemy. Każda na swój sposób na pewno jest unikatowa oraz warta obejrzenia i osobnego opisania, jednak ja wspomnę tylko o Danjo Garan, gdyż według wierzeń jest to pierwsza świątynia założona przez wspomnianego mnicha. W jej pobliżu rośnie sosna, która ponoć jest świadkiem tych wszystkich wydarzeń i ją znajdziemy przy skądinąd pięknej pagodzie Konpon Daitō. No i jeszcze trzeba wspomnieć o Kongōbu-ji, która dziś jest główną świątynią całego ośrodka Shingon. Jej skalny ogród jest największy w całej Japonii.

Okunoin
Torii

Okunoin to mauzoleum założyciela sekty mnicha Kukaia. To już wiemy. Z czasem powstał tam cmentarz, który rozrastał się przez wieki, aż osiągnął status największego w Japonii. I to też już wiemy. Tak jak do świątyń, tak i do niego ciągną pielgrzymki z całej Japonii, ale nie tylko. Może to była kwestia pory roku, przecież grudzień, ale nie spotkałem tam żadnego innego nie-Japończyka (lub może bardziej nie-Azjaty) i przyznam, że czułem się z tym nieswojo. Zwłaszcza tam. Już samo położenie cmentarza stanowi  przepiękną wręcz atrakcję turystyczną, ale jest w nim także coś mistycznego. Ogromna ilość starych, wielowiekowych przecież, porośniętych mchem nagrobków ginie w ciągłym mroku cedrowego lasu, robiąc tym samym niesamowite wrażenie na zwiedzających.

grobowiec na Okunoin

Spora część nagrobków należy do mnichów, ale są tutaj i niegdysiejsi lordowie feudalni, co ważniejsi wojskowi i inni przedstawiciele wyższych klas, a także różne osobistości mające na tyle pieniędzy, by móc tam spocząć. Legenda bowiem głosi, że im bliżej mnicha Kukaia jest się pochowanym, tym lepiej. Pewnymi osobliwościami są nagrobki firmowe - ja na przykład znalazłem nagrobek firmy Panasonic. Spacerując wzdłuż prawie dwukilometrowej drogi w oczy najbardziej rzuca się jednak ogromna różnorodność nagrobków; niektóre to drewniane chatki, inne kamienne, część ma bramę Torii, to starszą z toną mchu, to nowszą, ledwo co wyciosaną. Ponadto gdzieniegdzie spotkamy małe figurki bóstwa Jizō, nierzadko ubrane w czerwone śliniaczki lub czapeczki. Dla Japończyków Jizō jest patronem pielgrzymów i podróżników, ale przede wszystkim dzieci; noworodków, dzieci nienarodzonych lub zmarłych zaraz po porodzie. Ale jako, że buddyzm i pozostałe japońskie wierzenia są mi dość obce, to może jednak nie będę udawał, że się znam i coś wiem, tylko odeślę Was do świetnego artykułu z Japonia-Online o właśnie Jizō -> tu.
Niestety nie miałem całego dnia i musiałem jeszcze złapać autobus z powrotem do stacji kolejki linowej, potem tę kolejkę i w końcu pociąg o Osaki, ale coś mnie wciąż tam trzymało. Może to ta cisza i spokój tworzące klimat tego świętego miejsca, a może jednak były to tysiące duchów zamieszkujących tę krainę. Według wierzeń w Okunoin nie ma bowiem nieżywych, lecz właśnie duchy. I teraz tym bardziej żałuję, że nie zostałem tam na noc.

Osaka
Do Osaki przyjechałem wieczorem. Nocleg zarezerwowałem sobie w hotelu Toyo zaraz obok stacji Dobutsuen-Mae w dzielnicy Nishinari. Okolica taka sobie, bo to taka trochę szemrana dzielnica... coś na kształt japońskich slumsów. Ale za to hotel był tani i nawet wygodny. Oferował malutkie jednoosobowe pokoje z futonem, telewizorem i małym grzejnikiem na stopy. Zawsze coś, ale przyznaję, że jednak trochę w nocy zmarzłem. Co do tych slumsów... przyznaję, że tak wyczytałem, ale nie ma co przesadzać czy też zbyt jej demonizować. Na pewno nie można jej pojmować w kategoriach europejskich czy południowoamerykańskich. Nie da się jednak ukryć, że ludzi żebrzących lub zwyczajnie bezdomnych jest tam najwięcej. Całkiem niedawno problem tej dzielnicy był bardziej widoczny, jednak kiedy świat zauważył, że w tej bogatej Japonii nie wszystkim jest tak dobrze, to władze miasta zaczęły trochę tam odkurzać i reperować co się da. W kolejnych latach pojawiły się tanie hotele i hostele, właśnie jak wspomniany Toyo, i dzielnica stała się nieco bardziej turystyczna, a przez to bezpieczniejsza. Sam chodziłem tamtędy w dzień i w nocy i nic mi się nie przydarzyło. Japonia jest najbezpieczniejszym krajem na świecie, przynajmniej pod kątem przestępczości pospolitej, ale czasem wystarczy wejść w jedną złą uliczkę, by pożegnać się z portfelem i nie ważne czy się jest w Osace, Limie czy przy krakowskim Rynku. 

Tobita Shinchi

Renomę dzielnicy robi też znajdująca się w jej obrębie Tobita Shinchi - dzielnica czerwonych latarni. Spałem parę przecznic dalej, więc niemądrze byłoby nie zwiedzić. Mimo, że jest to dzielnica rozrywki, to nijak ma się do swojego wulgarnego odpowiednika z Amsterdamu. Zwłaszcza w dzień... brr. Tutaj jest raczej cicho i spokojnie, a ludzi praktycznie nie ma. Prostytucja w Japonii jest nielegalna, więc do wyboru mamy hotele, salony masażu i inne takie. Jeśli dom jest otwarty, to znaczy, że jest 'czynny' i jeśli tak rzeczywiście jest, to w przedsionku (genkan) zobaczymy zazwyczaj dwie kobiety - młodą, czyli 'masażystkę' i starszą, prawdopodobnie właścicielkę przybytku. To ona jest od nawoływania i zapraszania gości do środka. Parę razy zawołano i mnie, pewnie dlatego, bo na ulicach nie było nikogo innego, lecz ograniczałem się do głupich uśmiechów, odmachiwania i potulnego 'arigatō'. Przyznaję jednak, że uroda wielu z tych kobiet była więcej niż zjawiskowa. Podobnie jak w Amsterdamie z aparatem lepiej się tam nie afiszować i nie pstrykać fot każdemu, bo nawet jeśli ma się wrażenie, że jest się na ulicy samemu, to raczej z pewnością się nie jest. Poza tym to chyba oczywiste kto prowadzi biznesy w takich miejscach.

Shinsekai

Shinsekai. To bardzo kolorowa okolica z restauracjami, pubami, różnymi klubami, niestety głównie karaoke, salonami pachinko i dla graczy w madżonga. Internet podaje, że tam również lepiej się nie zapuszczać po zmroku, no ale ja dowiedziałem się o tym teraz. Miejsce to łatwo zlokalizować po wieży Tsutenkaku. Jej oryginał powstał w roku 1912 na wzór francuskiej wieży Eiffle'a, jak zresztą cała okolica, którą wzorowano na Paryżu właśnie. Wieża nie przetrwała wojny, ale akurat Amerykanie nie mieli z tym nic wspólnego. Tym razem to sami Japończycy ją zdemontowali... właśnie po to, by nie ściągała amerykańskich bomb. Osaka jednak potrzebowała czegoś bardziej charakterystycznego i wieżę odbudowano w połowie lat 50'. Dziś służy jako punkt orientacyjny oraz wieża widokowa. W polskiej Wikipedii znalazłem świetne zdanie opisujące Shinsekai - Jest to największy obszar w mieście, w którym można poczuć plebejską atmosferę starojapońskiej sfery życia rozrywkowego. No, może trochę.

Nipponbashi/Den-Den-Town

Przedłużeniem Shinsekai jest miejscowa Akihabara, czyli tutaj Nipponbashi, lub inaczej Den-Den-Town. Ta część miasta zwana jest elektronicznym miastem, gdyż na całej długości ulicy znajdziemy ogrom różnych sklepów z elektroniką, małym AGD, ale także mangą i anime, zabawkami, grami komputerowymi i innymi gadżetami, a także, co oczywiste, ogromne sex shopy. Tak, wchodziłem. Tak, były używane majtki. Nie, nie wiem po ile. Nipponbashi to więc idealne miejsce japońskich otaku, czyli chłopców, którzy jak już wychodzą z domu to właśnie do takich miejsc. No, może z wyjątkiem tych sex-shopów, chociaż kto ich tam wie. Poza tym w wielu miejscach można wynegocjować dobrą cenę za elektronikę, telefony czy inne gadżety. Jak ktoś więc szuka okazji, to najszybciej znajdzie właśnie tam. Gastronomii jest tam natomiast niewiele, ale podobnie jak w tokijskiej Akihabarze i tutaj można spotkać charakterystyczne dla Japonii maid cafe - na ogół niewielkie kawiarnie z młodymi dziewczynami, które przebrane za kelnerki zabawiają klientów grami karcianymi, quizami, serwują koszmarnie słodkie naleśniki i ogólnie robią wszystko, by goście czuli się jak najlepiej. Ale to nie ten sam temat co w Tabita Shinchi... Sprawdzałem takie miejsca będąc wcześniej w Tokio i jeśli ktoś jest ciekawy, to opis znajdzie -> tu.

wróżby

Kilka przecznic na wschód, za ogrodem zoologicznym i całkiem sporym parkiem Tennoji, znalazłem świątynię Shitennō-ji. Pierwsza świątynia powstała w tym miejscu już w roku 593, przez co można spotkać się z twierdzeniem, że jest to najstarsza taka świątynia w kraju. Jednak, jak zresztą wszystko w Japonii, i ta była wiele razy przebudowywana i budowana na nowo i dzisiejsze zabudowania datowane są na rok 1963. Jak dla mnie najpiękniejsza jest tam ogromna, pięciokondygnacyjna pagoda. Może i to była koleeeeejna świątynia, ale spędziłem tam trochę czasu, gdyż kompleks jest bardzo duży i naprawdę przyjemnie się go zwiedza. Jak w wielu tego typu miejscach i tam można wykupić sobie wróżbę i przywiązać ją do czerwonego o tej porze roku drzewa klonu japońskiego. Jeśli już zwiedzać Osakę to tylko późną jesienią.

Zamek w Osace w odsłonie jesiennej

Podobnie zamek zwany brokatowym albo złotym. Ok, nie widziałem go w innych porach roku, ale jesień zdecydowanie mu służy. Jak większość japońskich zamków - jak ten wspomniany w Wakayamie, czy kiedyś tam w Hiroshimie - i ten jest betonową repliką. Jego historia sięga roku 1598 i właściwie nigdy nie miał szczęścia, bo albo go burzono albo płonął. Ostatni wielki pożar zniszczył większość wieży podczas wojny domowej w roku 1868 - wtedy właśnie w Japonii upadał system feudalny. Przez następne 60 lat zamek sobie stał i niszczał służąc m.in. za koszary, aż z końcem lat 20' XX wieku ktoś się zlitował i miasto zaczęło zbierać fundusze na jego odbudowę. I kiedy już się udało jako tako załatać wieżę nadlecieli Amerykanie... Po II Wojnie Światowej wiele zamków zostało odbudowanych, jednak Osace znów się nie poszczęściło i decyzja o naprawie zniszczeń zapadła dopiero w połowie lat 90'.

Dziś Złoty Zamek i jego najbliższa okolica prezentują się naprawdę pięknie, a sam zamek służy jako muzeum. W środku może nie imponuje i właściwie w ogóle nie przypomina wnętrza zamku, jakiegokolwiek zresztą, ale z samej góry roztacza się fajny widok na Osakę. Podobnie jak ten w Wakayamie i ten znajduje się na liście 100 najwspanialszych zamków Japonii.  Warto wejść, wstęp - 500Y.

świąteczne Dōtonbori, inspiracja dla Łowcy Androidów

Dōtonbori - kolejna dzielnica sklepów, restauracji, barów, klubów i miejsc, gdzie można spędzić właściwie cały dzień, tylko taka bardziej fancy. Tam znalazłem kilka barów z sushi z taśmy (120Y za talerzyk, bardzo spoko), kupiłem kurtkę i zgubiłem się na godzinę. Serio, serio, niby miałem mapę w telefonie, ale i tak nie umiałem stamtąd wyjść. A kiedy wszedłem w labirynt pod ziemią, to już naprawdę myślałem, że to koniec. Z początkiem grudnia pasaże były ozdobione dekoracjami świątecznymi, a ludzie rozpoczęli swój sezon na zakupy i to trochę odbierało przyjemność zwiedzania. Niemniej dekoracje były ładne. Dotonbori to także miasto szyldów i reklam. Jedną z bardziej znanych i rozpoznawalnych jest ogromny, mechaniczny krab nad wejściem do jednej z restauracji sieci Kani Dōraku. Nie wchodziłem do środka, ale kraba obrałem za punkt orientacyjny.

kocia kawiarnia

Poza powyższym Osaka oferowała mi jeszcze trzy atrakcje. Pierwszą była kocia kawiarnia Ragdoll Cafe. Kocham koty i bardzo chciałem ją odwiedzić. To właśnie w Osace powstała pierwsza taka kawiarnia w Japonii (i właściwie stąd rozprzestrzeniła się na świat, choć pomysł przyszedł z Tajpej), jednak... skończyły mi się pieniądze. Może nie tak do końca, ale musiałem odliczać wszystko co do Jena i tam gdzie tylko mogłem płaciłem kartą. Ale to Japonia... oni jednak wolą gotówkę. I fajnie, tylko bankomatów prawie w ogóle nie widać, a te, które znalazłem nie chciały przyjąć mojej karty. Po przyjeździe zrobiłem w banku aferę - miało hulać. Ale wracając do kotów; nie zapisałem sobie ile kosztował tam wstęp, ale to mogło być około 500Y, może trochę trochę więcej. To jeszcze zależy od czasu, jaki chcemy spędzić w kocim towarzystwie. No cóż, może innym razem. I tak jestem uczulony na koty i jeszcze bym stamtąd nie wyszedł.

fontannozegar

Drugą atrakcją jest wodny zegar na stacji Osaka. Skoro już tam byłem to pojechałem. No i rzeczywiście jest - woda leci, odmierza czas oraz życzy wszystkim Wesołych Świąt. Szkoda trochę, że w Polsce brakuje takiej sztuki użytecznej w przestrzeni publicznej. Co więcej mam wrażenie, że w ogóle nie myśli się o takich instalacjach. Szkoda, bo to zawsze fajny i ciekawy magnes na turystów, których interesuje coś więcej niż zabytki i inne must see. Natomiast sam dworzec Osaka jest ogromny - świadczy o tym nie tylko jego rozmiar, ale także i liczby. Według Wikipedii w roku 2005 przetaczało się tam ponad 2,3 mln pasażerów... dziennie! Łącznie z metrem, no ale... 2,3 mln! Dla porównania dworzec w niemałym przecież Montrealu może pochwalić się liczbą 11 milionów pasażerów, ale rocznie. Nie sądzę jednak, by ta liczba 2,3 mln pasażerów dziennie była utrzymana, bowiem w latach 2007-2011 dworzec przeszedł dość poważną rozbudowę, m.in. powstał budynek widoczny na zdjęciu pod linkiem, także dziś może być ich znacznie, znacznie więcej. Według zestawień najbardziej ruchliwych dworców świata dworzec Osaka i tak znajduje się na czwartym miejscu - całe podium od lat okupują dworce w Tokio.

Uemachi Line

Trzecią atrakcją jest oczywiście - tramwaj. No tak już z nimi mam. Nic nie poradzę.

To co się w Japonii porusza po torach jest z reguły hipernowoczesne, szybkie i bardzo popularne. Chyba, że jest to tramwaj. Japonia swego czasu zrobiła wielki odwrót od tego środka transportu zastępując go przede wszystkim autobusami, metrem i siecią różnej maści kolejek. W Hiroshimie mają jeszcze swoje sentymenty (o których pisałem -> tu), ale poza tym tramwaje w Japonii są wciąż w odwrocie. Z drugiej jednak strony, przy tak zaawansowanej sieci metra i wspomnianych różnych kolejek podmiejskich, istnienie tramwaju w japońskich metropoliach może wydawać się bez sensu. Początki tego środka transportu w Osace sięgają początku XX wieku. Najpierw konny, potem elektryczny - jak wszędzie. Dziś w południowej części miasta jeżdżą tylko dwie linie; Uemachi Line oraz Hankai Line zarządzane przez Hankai Tramway Co., Ltd. Na ich stronach można np. znaleźć instrukcję obsługi wejścia do tramwaju - wchodzimy drzwiami środkowymi, a wysiadamy przednimi. Ja oszczędzałem, więc nie zrobiłem sobie takiej wycieczki, a szkoda, bo bilet to tylko 220Y.

Takoyaki

W Osace najlepszym narzędziem służącym do wydania córki za mąż jest talerz takoyaki. - tako rzecze japońskie przysłowie. Z tym daniem spotkałem się już w Hiroshimie, ale tak naprawdę to Osaka jest z nim najbardziej kojarzona i właśnie tam znajdziemy je zrobione na milion sposobów. Vana z m.in. Takoyaki spotkałem w parku zaraz obok zamkowego wzgórza i nie umiałem sobie odmówić porcji. Kolejne 500Y z chudego już portfela, ale to był jakiś festyn, samo centrum, więc pewne i ceny takie właśnie. Myślę, że można znaleźć taniej, choćby w Shinsekai i niekoniecznie z trucka. Taki van, czy truck, zwany jest yatai - oryginalnie tym mianem określało się proste, drewniane wózki, z których serwowano uliczne jedzenie. Mimo, że i one są jeszcze widoczne, to mianem yatai, może trochę potocznie, określa się również takie vany, czy po naszemu foodtrucki. Powiedzmy, że po naszemu... nie wiem czy w języku polskim, poza 'kiełbaskami z niebieskiej nyski', jest jakiś odpowiednik foodtrucka.

Ostatniego dnia wsiadłem na stacji Namba do pociągu na lotnisko Kansai i jak na razie pożegnałem się z Japonią. Podobnie jak półtora roku wcześniej tak i teraz wiedziałem, że jeszcze tam wrócę. Nie wiem kiedy, nie wiem w jaki region (ok, wiem, to musi być południe i może Okinawa), ale tego, że wrócę jestem pewien. To tylko kwestia czasu.

I na marginesie jeszcze; tym razem nie wykupywałem JapanRailPass, no bo i po co? Musiałem jednak zrobić sobie plan, zwłaszcza, że jednak miałem przesiadki, i bardzo pomogła mi w tym wyszukiwarka połączeń HyperDia. Nieoceniona pomoc w planowaniu wycieczek po Japonii - rozkłady, trasy oraz, co również jest genialne, ceny(!). Rewelacja, a co więcej ani razu nie oszukali.

Szersza galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester