Jesteśmy w Polsce - Lublin

Lubelski Zamek i ulica Zamkowa

Wycieczka do Lublina była moim prezentem urodzinowym od Ani. Co więcej cel wycieczki miał zostać niespodzianką do samego końca, więc o tym dokąd jedziemy dowiedziałem się dopiero w trasie. I był to prawdziwy strzał w dziesiątkę, gdyż każdy kto mnie zna dobrze wie, że bardziej od przedmiotów i gadżetów ucieszy mnie, kiedy wpakuje się mnie w jakiś środek transportu i dokądś wywiezie. Ponownie naszym środkiem transportu było niezastąpione Passeratti, a GPSem Google, które co prawda nigdy nas nie zawiodło i w końcu doprowadzało nas do celu, ale zawsze na około, po wertepach i przez dzikie pola. Podobnie było i tym razem, bo na chwilę znaleźliśmy się w województwie mazowieckim, które w żadnym wypadku na naszej drodze znaleźć się nie powinno. W każdym razie dojechaliśmy szczęśliwie i to nawet z niezłym czasem. 

Spaliśmy w hotelu przy wjeździe do miasta, przy ulicy Wojciechowskiej. Nazwa może niech pozostanie tajemnicą, ale jak ktoś jest bardzo ciekawy to na pewno znajdzie. Nie mieliśmy wielkich powodów do narzekania, bo i tak mieliśmy tam tylko spać, lecz kiedy podczas rezerwacji potwierdza się mailowo opcję jednego wielkiego łóżka, to się taki pokój przygotowuje, natomiast kiedy na miejscu okazuje się, że nawet tak prostej rzeczy nie potrafi się spełnić, to nie oferuje się w zamian pokoju, w którym już ktoś śpi... No, po prostu nie. My prawie popłakaliśmy się ze śmiechu, chociaż panu na recepcji jakoś śmiać się nie chciało. Tyle dobrego, że tamci goście się nie pobudzili, jak im wparowaliśmy do pokoju. Poza tym, jak już sobie złączyliśmy łóżka, było całkiem w porządku, śniadanie było dobre, a w pokoju czysto. I na dobrą sprawę większych wymagań nie mieliśmy, bo jak wspomniałem całe dnie i tak planowaliśmy spędzać w terenie, a wracać późno. O, i właśnie, taki pro-tip przy okazji - kiedy rezerwujecie sobie hotel na weekend, zwłaszcza w miesiącach ciepłych, zawsze zwróćcie uwagę, czy  gdzieś w ofercie hotelu nie znajduje się informacja, że tenże przybytek organizuje także wesela. Jeśli tak, to sugeruję przejść do następnego, bo zapewniam, iż głośni, koszmarnie fałszujący, podskakujący i srogo już pijani przygrubi panowie, są ostatnią rzeczą, jaką chce się zobaczyć po intensywnie spędzonym dniu. Natomiast zaprany parking może tylko dodatkowo zirytować.

Zamek w Lublinie i schody Bieruta

Przejdę już do samego Lublina. Nie będę aż tak bardzo skupiać się na historii miasta, czy też tego czy tamtego miejsca, lecz bardziej na tym gdzie byliśmy i co widzieliśmy. Podczas całego wyjazdu sporo skakaliśmy z miejsca na miejsce i siłą rzeczy nie widzieliśmy wszystkich lubelskich must-see. Nie tylko przez czas, ale również i pogodę, która z lipca zrobiła nam lipcopad.

Mimo, że Lublin posiada komunikację miejską, wobec której mieliśmy swoje plany, to w końcu zostaliśmy przy Passeratti. Mogłoby być inaczej, gdyby istniała tam sieć tramwajowa, no ale takowej nie ma i co więcej nigdy nie było. Owszem, były szeroko zakrojone plany, które na przestrzeni wielu dekad wracały jak bumerang, ale ostatecznie do dziś nie podjęto żadnych działań. Teraz podaje się rok 2025 jako ten, kiedy coś miałoby ruszyć, ale bądźmy poważni. Warto jednak nadmienić, że Lublin ma jeden z trzech działających w Polsce systemów trolejbusowych. Pozostałe to Tychy oraz Gdynia/Sopot.

Plac Zamkowy w Lublinie. Znajdź Passata.

Samochód zostawialiśmy na owalnym Placu Zamkowym, który w weekendy jest wielkim, darmowym parkingiem. Nie narzekaliśmy, bo dzięki temu nie tylko wszędzie byliśmy szybciej i nie musieliśmy dodatkowo płacić, lecz nie mogę pozostać ślepym na fakt, że taki parking bardzo psuje widok z zamku. Może w przyszłości uda się go schować pod ziemię, a plac zagospodarować jakoś inaczej - zasadzić zieleń, ustawić ławeczki i być może przywrócić mu jego pierwotną funkcję, ale to już pozostawię włodarzom miasta - obecnym i tym, którzy kiedyś nimi będą.

Zresztą w Lublinie zrobiono sobie znacznie większą krzywdę niż ten parking - wybudowano bowiem wielkie Centrum Onkologii, co jest jak najbardziej okej, lecz pomalowano je na żółto i pomarańczowo, co już okej nie jest i to bardzo. Zaprojektowano, zatwierdzono, wybudowano, pomalowano i w końcu odebrano i na żadnym z tych odcinków jakoś nikomu nie przyszła do głowy myśl, że te kolorki mogą jednak nie pasować od panoramy miasta. Chciałoby się krzyknąć 'niebywałe!', lecz w naszym kraju zbrodnia pastelozy jest bardzo powszechna.

Dworzec autobusowy, centrum onkologii i miejsce, gdzie kiedyś była tętniąca życiem dzielnica żydowska

Wrócę jednak na Plac Zamkowy. Jako ciekawostkę podam tylko, że zarówno on jak i całe jego otoczenie to założenie stosunkowo nowe, bo z lat 50' XX wieku. W pracach projektowych ponoć brał udział sam towarzysz Bierut, którego pomysłem miałby być monumentalne schody prowadzące do zamku. Do II Wojny Światowej okolice dzisiejszego placu należały do żydowskiej dzielnicy Lublina, która została totalnie wymazana z mapy w latach 1942-43. Nie licząc starego cmentarza z około XVI wieku, paru kamienic oraz współczesnych znaków pokazujących zasięg getta, po żydowskiej części miasta nie zachował się niemal żaden ślad. Na przykład w miejscu, w którym niegdyś ciągnęła się zabudowa ulicy Szerokiej, wraz z synagogą, zakładami i domami, obecnie znajduje się dworzec autobusowy. Cmentarz natomiast jest mocno zniszczony i zachowało się na nim zaledwie około dwustu macew. Chcieliśmy go zwiedzić, ale nie znaleźliśmy żadnego wejścia, które sugerowałoby, że to rzeczywiście jest wejście. Podobno są nawet dwa.

Ulica Zamkowa. W domu po prawej stronie bramy mieszkała Beata Kozidrak

Na zamku spędziliśmy tylko chwilę i praktycznie go nie zwiedziliśmy. Zobaczyliśmy tylko dziedziniec, zamkową basztę, tzw. donżon z przełomu XIII i XIV wieku i to tyle. Czytaliśmy, że jednym z najcenniejszych zabytków Lublina jest zamkowa kaplica Trójcy Świętej i znajdujące się w jej wnętrzu bizantyjsko-ruskie freski, lecz nie skorzystaliśmy z okazji i nie zajrzeliśmy. Wybraliśmy za to ulicę Zamkową i poznawanie lubelskiego Starego Miasta. Minęliśmy dawny dom Beaty Kozidrak, następnie Bramę Grodzką, która niegdyś oddzielała chrześcijański Lublin od tego żydowskiego i znaleźliśmy się na ulicy Grodzkiej. Tam, w jednej z kamienic, w latach 1826-1827 mieszkał Ignacy Kraszewski. Kamienica, w której miał pokoik, jest stosownie oznaczona, lecz bardziej rzuca się w oczy to, że wkrótce się rozpadnie. Zresztą nie tylko ona. Mimo, że w ostatnich latach wiele budynków zostało wyremontowanych i dziś już błyszczą, to wciąż znaczna część kamienic lubelskiego Starego Miasta jest w stanie naturalnego rozkładu. I tego w żaden sposób nie da się nie zauważyć. Przypomniało mi się nawet Porto, w którym ruina także ściele się gęsto. Ale zostawmy.

Plac Po Farze, fundamenty Kościołą św. Michała Archanioła i kamienice przy ul. Grodzkiej

Ulicą Grodzką doszliśmy do Placu Po Farze. Znajdował się tam kiedyś kościół św. Michała Archanioła, który ze względu na stan został rozebrany w połowie XIX wieku. Jego fundamenty odkopano z końcem lat 30' i wtedy też opukali je archeolodzy, natomiast ich dzisiejszy stan zawdzięczamy rewitalizacji placu z początku XXI wieku. Dziś Plac Po Farze to główne, może poza Rynkiem, miejsce spotkań lublinian i turystów.

Rynek wraz z Trybunałem Głównym Koronnym, w tle wielkie WTF?

A Rynek jest tuż za rogiem. Jest niewielki, ale to dlatego, że większą jego część zajmuje Trybunał Główny Koronny, czyli dawny apelacyjny sąd królewski I Rzeczypospolitej. Dziś w budynku znajduje się urząd stanu cywilnego, natomiast pod nim zaczyna się Lubelska Trasa Podziemna. Bilet kosztuje 12 czy 14 zł, więc nie na tyle zaporowo, by się nie zapoznać. My byliśmy i nie żałujemy, bo poznaliśmy ciekawy fragment historii Lublina. Podziemne miasto to system wielu piwnic, które zostały połączone i dziś tworzą labirynt pod Starym Miastem. Nie są to żadne lochy, czy tajemnicze tunele i nie jest też to jakoś wielce obszerne, a już na pewno nie tak, jak w Neapolu -> tu, który zwiedzaliśmy zaledwie dwa miesiące wcześniej, ale warto skorzystać i zajrzeć.

Brama Krakowska

Kolejnym punktem zwiedzania Starego Miasta były bramy Trynitarska oraz Krakowska. Na tę pierwszą można wejść i podziwiać Stare Miasto z góry, co bardzo polecam (bilet bodaj 5 zł), natomiast ta druga to pozostałość murów obronnych z XIV wieku i symbol miasta. Niestety nie wiem czy można ją zwiedzać i wejść na samą górę. Nie szukaliśmy nawet wejścia, gdyż w czasie, w którym my tam byliśmy wszystko wokół było rozkopane i samo chodzenie w pobliżu wieży i pobliskiego Placu Łokietka było problematyczne. Szkoda, bo za tymże placem zaczyna się reprezentacyjna ulica Lublina, czyli Krakowskie Przedmieście. Ulicę otwiera budynek Urzędu Miasta, z którego tarasu w każde południe odgrywany jest hejnał i nam szczęśliwie, choć trochę przypadkowo, udało się na ten pokaz załapać. Poza nim przy Krakowskim Przedmieściu znajdziemy sporo restauracji, knajp, kawiarenek, ale także banków i innych instytucji, a także niegdysiejszy symbol luksusu, czyli Dom Handlowy Sezam, zwany tu potocznie Pedetem. Plota jednak głosi, że jego dni są policzone. Nieco dalej zaczyna się świeżo wyremontowany,  a właściwie przebudowany, fragment tej części Lublina, czyli Plac Litewski. Ładnie im to wyszło i całość sprawia miłe dla oka wrażenie, zwłaszcza nowa fontanna, która stanowi atrakcję samą w sobie.

Ratusz z Głuska

Lublin to oczywiście nie tylko Stare Miasto z przyległościami, ale także Muzeum Wsi Lubelskiej. Znajdziemy je nieco poza centrum, przy trasie na Warszawę, lecz bez problemu dostaniemy się tam komunikacją miejską i to nawet czterema liniami (według strony są to 18, 20, 30 i 37). Zatem do ogarnięcia bez samochodu. Gdyby ktoś jednak się uparł, tak jak my, to na miejscu jest całkiem spory i bezpłatny parking. Tym, o czym nie powinno się zapomnieć jest to, że latem muzeum otwarte jest zaledwie do godziny 18:00, a ostatnie wejście możliwe jest na godzinę przed zamknięciem. My dojechaliśmy na miejsce około 16:30, dość późno, bo Google znowu wyprowadziło nas w jakieś krzaki, ale i tak myśleliśmy, że oblecimy całość na szybko i jeszcze zdążymy się znudzić. No, otóż nie. Teren muzeum jest bowiem ogromny i bardzo zróżnicowany. To nie taki zwykły skansen, gdzie to tu to tam postawiono chałupkę. O nie, nie, jest też najprawdziwsze pole z dojrzewającą pszenicą, kartoflisko, sad, gospodarstwo z żywym inwentarzem, a nawet kościół i cerkiew, w których odbywają się nabożeństwa.

Muzeum Wsi Lubelskiej

Żeby to jakoś ogarnąć podzielono całość na kilka sektorów, są to: Wyżyna Lubelska, Roztocze, Powiśle, Podlasie, Nadbuże, zespół dworski oraz mój faworyt: miasteczko. Każdy inny, każdy wielki, do tego w sektorze Powiśle jest nawet spore jezioro oraz przecinająca je rzeczka Czechówka, gdzie jak będziemy mieli szczęście to spotkamy najprawdziwszego bobra. Co więcej, muzeum wciąż się rozrasta, a eksponatów przybywa i na przykład sektor Nadbuże jest jeszcze w budowie i tym samym niedostępny dla zwiedzających. Jest więc na co czekać.
W pierwszych latach funkcjonowania skansenu nad ochroną eksponatów oraz pracami inwentaryzacyjnymi czuwał Kazimierz Kwiatkowski, lubelski architekt i konserwator zabytków. Był więc odpowiedzialny między innymi za przenoszenie chat. Wspominam jednak o nim w nieco innym kontekście; otóż okazało się, że przyjemnym zbiegiem okoliczności, i to jeszcze w tym roku, będziemy mieli z Anią okazję podziwiać nieco bardziej znane, choć może niekoniecznie u nas, efekty jego niesamowitej pracy, za które postawiono mu nawet pomnik. Ale do tego dojdę w swoim czasie. Na razie zachęcam do odwiedzenia omawianego muzeum, gdzie również wiele po sobie zostawił.

Muzeum Wsi Lubelskiej

Myślę jednak, że nie ma sensu, bym opisywał każdy sektor i się nad nim osobno zachwycał - je trzeba po prostu zobaczyć samemu. Zarezerwować dwie-trzy godziny, podjechać na ulicę Warszawską w Lublinie i dać się wciągnąć w klimat dawnej Lubelszczyzny. Lubię skanseny, cenię dbałość o kulturę i dziedzictwo oraz takie powroty w przeszłość, ale nie podejrzewałem, że to miejsce zrobi na mnie tak pozytywne wrażenie. Ku pamięci i może na zachętę - bilet to 12 zł.

Lublin, poza byciem atrakcją samą w sobie, był dla nas także bazą wypadową do m.in. Kazimierza Dolnego, czy Nałęczowa. Tu już nie ma miejsca na ich opisy i raczej nie będę do nich wracał, gdyż połowę tekstu poświęciłbym tematyce transportowej i parkingowej, bo jak to może być, że w XXI wieku, w roku 2018, do wielu uroczych i fantastycznych miejscowości nie da się dojechać inaczej, niż z panem Mirkiem w jego Sprinterze, a tym, którzy jadą samochodem proponuje się błotniste klepisko i nazywa to parkingiem? No jak? Że drogim jak szlag to na marginesie. Wkurzało mnie to już przy okazji zwiedzania Zamku Książ w Wałbrzychu i wkurzało i teraz.

Dużo jeździliśmy, ale mimo wszystko jeść staraliśmy się właśnie w Lublinie. Przynajmniej śniadania. Jednego dnia trafiliśmy do knajpki o nazwie Próba przy ulicy Grodzkiej. Nie pamiętam jak bardzo rozbudowane mieli menu, ale my wybraliśmy bajgle i kawę, do których nie śmiem się przyczepić - było pysznie. Drugiego dnia Ania wytypowała wege-lokal Zielony Talerzyk, schowany nieco w oficynie kamienicy przy ulicy Królewskiej. Trochę się tam czeka, a ceny są z tych wyższych, ale za to jedzenie mają świeże, pyszne i fantastyczne, więc nie dziwi mnie już, że Zielony Talerzyk znajdziemy w każdym rankingu najlepszych lubelskich lokali gastronomicznych. U mnie też jest wysoko, lecz jednak wciąż za krakowską śniadaniownią Wesoła przy Rakowickiej. Sory.

To chyba tyle z Lublina. Pozostaje mi tylko zadać sobie pytanie; czy będę jeszcze kiedykolwiek w tym mieście? Cóż, nie wiem. Dojazd z Krakowa jest wciąż mocno taki sobie, więc raczej pozostaje samochód, ale chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć Zamość (koniecznie), Chełm, Łęczną i wiele innych miast i miasteczek regionu, czuję więc, że lipcowa wizyta w regionie nie była moją ostatnią. Jakby co urodziny mam w maju.

Nieco szersza galeria do wpisu znajduje się -> tu

Komentarze

  1. Byłam tam tylko raz i niestety nie załapałam się na Muzeum Wsi Lubelskiej, a i tak zdążyłam się zauroczyć na dobre. Mam nadzieję jeszcze wrócić w te strony i jakby co urodziny również mam w maju ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester