Włoska Majówka: Neapol

Są Włochy, więc i Fiat 500

Pod koniec marca WizzAir wysłał mi maila z informacją, że moje zgromadzone na koncie środki wkrótce stracą ważność i że fajnie, jakbym je zaczął w końcu wykorzystywać. Rzeczywiście trochę tego było, bo ciułałem od późnej jesieni, właśnie na majówkę zresztą, więc zacząłem się rozglądać za jakimś ciekawym kierunkiem obsługiwanym przez naszego różowego przyjaciela. Już prawie kupowałem Barcelonę z powrotem z Alicante, ale znalazłem coś ciekawszego - południowe Włochy - konkretnie lot do Neapolu i powrót z Bari. Wyglądało atrakcyjnie, a do tego całość, czyli bilety dla dwóch osób, mogliśmy zapłacić z punktów. Trochę się o tym Neapolu już naczytałem, że śmieci i brudno, że Camorra, ale też Wezuwiusz, Pompeje, pobliska wyspa Capri, pizza no i oczywiście tramwaje, więc przez kolejny miesiąc zrobiliśmy z Anią plan minimum i czekaliśmy do dnia odlotu.

Miejscowe lotnisko oferuje nam dwie drogi dostania się do centrum - albo autobus za 5€, tzw. Alibus, albo miejski autobus C68 za 1€. Są też jakieś inne miejskie, ale nie bardzo wiedzieliśmy skąd, gdzie i jak to jedzie, więc nie ryzykowaliśmy. Lądowaliśmy o 14:00 i czasu mieliśmy sporo, więc wybraliśmy ten C68. Minusem tego rozwiązania jest częstotliwość kursowania, bo otóż ta jest mocno słaba, bo aż raz na godzinę. Rozkład też jest raczej włoski, czyli albo przyjedzie albo nie, a już na pewno nie punktualnie. Nam się jakimś cudem udało i nawet nie czekaliśmy bardzo długo. Sam autobus jest niewielki, wręcz mały, ale tak mało ludzi nim jeździ, że jakoś to nie dziwi. Nie bardzo wiedzieliśmy skąd na niego skombinować bilety, więc poszliśmy na przystanek z nadzieją, że u kierowcy będzie można kupić. I chyba można było, ale nie wiem, bo pan był tak głęboko schowany za szybą, że nawet nie było jak zapytać. Zresztą i tak na nic by nam się te bilety zdały, bo kasownik był zepsuty. Na szczęście to krótki kurs i do placu Carlo III, gdzie autobus kończył trasę, jechaliśmy może 15 minut. Stamtąd mieliśmy już tylko kilkanaście kolejnych piechotą do naszego B&B i to wystarczyło, by przywitać się z Neapolem. Tym Neapolem znanym z krążących opowieści, stereotypów i własnych obaw. Neapolem zaśmieconym, chaotycznym i głośnym.

Piazza del Plebiscito, Neapol

Bo tak właśnie pokrótce można określić Neapol - śmieci, hałas i chaos. Do tego stolica Kampanii potrafi bardzo człowieka zmęczyć. I to także nieco poza sezonem. Można zapomnieć o relaksujących spacerach i kontemplacji imponująco długiej historii tego miasta, bo za bardzo nie ma gdzie. Nie ma parków, zielonych skwerów, ba, ławek! nawet przy tak popularnych placach jak na przykład San Domenico Maggiore, Dante, czy wielkim Plebiscito. Ok, przy tym ostatnim akurat znajduje się park, ale obecnie jest on bardziej sypialnią i toaletą bezdomnych, niż miejscem relaksu i odpoczynku. No i skutery...  Ja wiem, że Włochy bez skuterów byłyby jak USA bez wielkich trucków, a kraje byłego ZSRR bez Łady, ale jak długo można cierpliwie usuwać się im z drogi i przytulać do kamienicy? głuchnąć od hałasu, jaki one generują, zwłaszcza w ciasnych i wąskich uliczkach starego miasta? I czy naprawdę za każdym razem ich operatorzy muszą trąbić? I czy naprawdę wąska ulica pełna ludzi to dobre miejsce by się dziko rozpędzać? Kontemplacji nie pomaga też to, że bardziej trzeba patrzeć pod nogi niż rozglądać się wokół, bo na neapolitańskiej ulicy można wdepnąć w najdziwniejsze rzeczy. Dobra, marudzę tu jak dziad, ale te bite cztery dni ciągłego odskakiwania w bok, bo ktoś musi zapierdalać na starym Piaggio ile fabryka dała, poczyniły w moim mózgu nieodwracalne zmiany.

Neapol i świetnie widoczna Spaccanapoli

W rzeczywistości ten Neapol, mimo że trochę dziki, nie jest aż taki straszny. Może nie wspominam go za dobrze, ale nie jest to też miejsce, w którym nie ma na czym oka zawiesić. Taką wizytówką miasta na przykład jest ulica Spaccanapoli, która tworzy długie, bo dwukilometrowe 'pęknięcie' w sercu starego miasta. Tutaj skupia się życie turystyczne miasta i tym samym jest to jedna z najbardziej zatłoczonych ulic w Neapolu. A skutery mają oczywiście wjazd. Przy niej też znajduje się masa atrakcji jak stare kościoły, pałace i wąskie, tajemnicze uliczki, jak na przykład Via S. Gregorio Armeno, wzdłuż której swoje zakłady mają miejscowi rzemieślnicy, u których dziś możemy kupić ręcznie wykonane pamiątki oraz presepi - coś jak krakowskie szopki bożonarodzeniowe. Najfajniejsze są te ruchome.

Przykładowe presepi

Uliczką przeważnie przewalają się tłumy, ale warto zajrzeć, bo to coś ciekawego w zalewie wszędobylskiej chińszczyzny (chociaż niestety znajdziemy ją i tam).  Trochę dalej Spaccanapoli krzyżuje się z Via Toledo, która znowuż jest centrum handlowym miasta - jeśli ktoś ma melodię na zakupy, to właśnie tam. Jest tam też sporo gastronomii, więc w ferworze walki o promocje przynajmniej nie umrzemy z głodu.

Ale jedzenie w Neapolu to temat rzeka - i jest to coś, co w stolicy Kampanii rzeczywiście może się podobać. Chyba, że ktoś jest weganinem. Chociaż są pojedyncze restauracje wegetariańskie i w jednej nawet byliśmy, ale rewelacji nie zanotowaliśmy. Ok, jedną - mieli tam szeroki wybór herbat (!), ale moją pan podał z zimną wodą... Ignoranci. Tutaj talentu więc nie ma, ale za to miasto wręcz puchnie od pizzerii i trattorii, które biją się o miejscową złotą patelnię, na czym najlepiej wychodzimy my, turyści. Oczywiście menu turystycznego nie da się zupełnie wykorzenić, ale nie jest ono aż tak częstym zjawiskiem, jak na przykład w Rzymie. Jedzenie w Neapolu jest też przede wszystkim tanie - naprawdę dobrą pizzę zjemy już w cenach 4-6€, 7-8, jak chcemy bardziej wyszukanej, ale częściej będziemy widzieć te niższe ceny. Pizza przede wszystkim ma być prosta. Dobry placek - ciasto, sos pomidorowy, mozzarella - zjemy też u pana w kiosku, a kosztować nas to będzie 1€. Poza tym do którejkolwiek 'cafe' byśmy nie weszli, to znajdziemy wszelaki wybór ciastek i słodkich wypieków, od których na sam widok zęby się kruszą. Inna rzecz, że by zjeść coś na słono, na przykład na śniadanie, to trzeba się już trochę naszukać. 

smażone w głębokim oleju kwiaty cukinii, ziemniaki, bakłażan... smakuje lepiej niż wygląda

Alternatywą dla tych wszystkich słodkich buł i kurosantów jest miejscowe cudo, czyli frittata, albo pizza fritta. Jest to coś jak calzone, ale jeszcze wrzucone na chwilę na głęboki olej. Może być z mięsem, ale niekoniecznie. Jeśli to drugie, to trzeba wyraźnie mówić, bo to, że powiemy 'no meat' nie zawsze jeszcze oznacza, że dostaniemy bułę bez mięsa. Nie jest to może szczyt kulinarnych oczekiwań, ale kosztuje niewiele i daje poczucie sytości na dłuższą chwilę. Niestety jest też dość ciężkie. Zresztą neapolitańczycy zdają się uwielbiać wrzucać różne rzeczy na głęboki olej, bo można też znaleźć takie cuda jak np. smażone kwiaty cukinii, bakłażan czy kulki z ziemniaków lub ryżu. Wszystko w czymś jakby tempura. Dobre, tanie (20-50 centów sztuka), a jak mamy szczęście to i ciepłe, a nawet gorące. Jak ktoś nie ma pancernego żołądka to odradzam pochłaniania większych ilości, ale też w ogóle nie spróbować to byłby grzech. 

L'Antica Pizzeria da Michele, Neapol

Kulinarnym zagłębiem jest ulica biegnąca równolegle do Spaccanapoli, Via dei Tribunali. Tam warto poszukać dobrej pizzy, chociaż przewodniki i tak będą nam wskazywać na kultowe ponoć Sorbillo, czy Il Presidente. My nie byliśmy, bo nie jesteśmy na tyle nienormalni, by stać godzinę w kolejce po pizzę. Ale być może jesteśmy jacyś inni, bo nieopodal, przy Via Cesare Sersale pod numerem 1, znajduje się pizzeria Da Michele, do której też ludzie walą jak pojebani, bo w filmie 'Jedz, módl się, kochaj' Julia Roberts jadła tam pizzę wchodząc z nią w związek. Ale ok, wiem, że to nie do końca dlatego, bo tak naprawdę to te tłumy nie ustawiają się w tak długiej kolejce, bo tę pizzerię pokazano w filmie, lecz dlatego, gdyż jest jedną za najlepszych w całym regionie i do tego może pochwalić się prawie 150-letnią tradycją. I właśnie dlatego w owym gnio... filmie się znalazła. Mimo wszystko niespecjalnie chciało się nam czekać. Swoją drogą i tak zupełnie na marginesie dodam, że reżyserem tego ciapciowatego dzieła jest Ryan Murphy, który trochę później dał nam American Horror Story. I chwała mu za to.

Castel dell'Ovo, Neapol

Ale wracając jeszcze na chwilę do jedzenia; właściciele B&B, w którym się zatrzymaliśmy (złoci ludzie) polecali nam także restauracje przy Castel dell'Ovo, Zamku Jajecznym. Znajdują się tam bowiem najlepsze w okolicy lokale serwujące owoce morza. Polecali zwłaszcza tę o nazwie O'Tabaccaro, i chociaż podchodziliśmy do niej dwukrotnie, to nie udało nam się do niej dostać - raz byliśmy za wcześnie, a za drugim była chyba zamknięta. Chyba, bo stoliki niby były złożone, parasole i markiza także, ale drzwi już otwarte, a w środku siedziały jakieś baby i plotkowały. No i żałujemy, bo owoce morza byłyby miłą odmianą, a pozostałe restauracje jakoś nas nie przekonywały.

Jak na razie wychodzi, że Neapol jest zaśmiecony, głośny i pełen męczących człowieka skuterów, ale za to z dobrym jedzeniem. No... i w sumie tak właśnie jest i nawet mógłbym tu urwać tę przydługą opowieść, jednak byłoby to nie fair, gdyż Neapol ma jeszcze takie jedno coś. Coś, co jest unikatowe na skalę światową, coś, co absolutnie należy zwiedzić będąc w Kampanii - podziemia. 

Scavi di San Lorenzo - tu był rzymski targ

Podziemia Neapolu
rozciągają się pod całym starym miastem i tylko w niewielkiej części są dostępne dla szerszej publiczności, a te, które są, można podziwiać od stosunkowo niedawna. Część nawet mniej niż dziesięć lat. Nim jednak daliśmy się wziąć na wycieczkę z przewodnikiem zeszliśmy do trochę innych podziemi - do Complesso Monumentale San Lorenzo Maggiore.  Tak to jakoś brzmi w Internecie. Wejście znajduje się tuż obok wspomnianej uliczki Via S. Gregorio Armeno i kosztuje nas 9€. Za dodatkowego euraska możemy wziąć wycieczkę z przewodnikiem, ale nam się wydawało, że nie potrzebujemy. Właściwie prawda, ale trochę żałuję, że nikt nam o tym miejscu jakoś fajniej i dokładniej nie opowiedział, bo to kawał historii. Są to bowiem pozostałości rzymskiej drogi oraz targu (scavi). Na miejscu widzimy charakterystyczne rzymskie łuki oraz miejsca, w których niegdyś była między innymi piekarnia, winiarnia, a nawet pralnia. Przyjemnie się to zwiedza, gdyż miejsce nie jest aż tak popularne jak pozostałe atrakcje tego typu, więc i ludzi jest mniej. Polecam, Naparzam w Świat.

Creepy wystawka w podziemiach Neapolu. Chciałem kiedyś takiego...

La Napoli Sotterranea, czyli te podziemia 'właściwe'. Wstęp kosztuje nas już 10€ i bez przewodnika ani rusz. Może i dobrze, bo chodząc po niektórych tunelach samemu można zejść na klaustrofobię. Część podziemnych szlaków jest bowiem bardzo, ale to bardzo wąska, więc jak ktoś się boi takich przestrzeni, to może nie ryzykować i poczekać na grupę. Sam bym w życiu tam nie wszedł, ale z grupą, gdzie co druga osoba ma LEDową świeczkę, jest jakoś raźniej. Na miejscu przewodniczka opowiada nam ciekawostki o tym miejscu; po co powstało, jak czyszczono tunele i wentylację, do czego służyły podziemne zbiorniki wodne oraz, że ostatni mieszkańcy mogli się stamtąd wyprowadzić dopiero w połowie lat 50' XX wieku. Neapol mocno ucierpiał od amerykańskich bomb, więc jeszcze długo po wojnie wiele osób było zmuszonych żyć pod ziemią, jeśli chciało mieć jakiś dach nad głową. Po tym okresie zostało trochę creepy zabawek, które też możemy sobie tam obejrzeć oraz nie mniej straszne toalety.

Druga część wycieczki obejmuje najnowsze odkrycia, czyli fragmenty rzymskiego amfiteatru. By je zobaczyć wchodzi się do typowego neapolitańskiego mieszkania, a stamtąd, przez łóżko, pod ziemię. Typowe mieszkanie neapolitańczyka to mały pokój z łazienką, do którego wchodzi się bezpośrednio z ulicy i, co ciekawe, do dziś niemało osób wciąż tak mieszka. Przeciętna wielkość takiego lokalu to 15 metrów kwadratowych. Malutko. Ja nie mam wiele więcej, bo 23m2, ale i tak nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie mówiąc już o wejściu od ulicy. W każdym razie rodzina, która mieszkała we wspomnianym mieszkaniu troszkę oszukiwała system, bo raz, że lokal mieli znacznie większy, to ukrywali przed światem tajemnicę podziemi pod swoim łóżkiem. Wielodzietność, problemy lokalowe, miasto w ruinie - idzie ich zrozumieć. Poza tym mieli świetną piwniczkę na wino, które zresztą rzeczywiście tam trzymali. Natomiast w czasach rzymskich było to miejsce, którędy aktorzy wchodzili za kulisy. Przynajmniej według przewodniczki.
Inny fragment, który także jest na trasie zwiedzania, jeszcze dekadę temu był stolarnią - ktoś miał warsztat w antycznym teatrze. Taborety tam robił. Jak dla mnie małe wow i najlepszy smaczek z całej tej wycieczki. Od przewodniczki dowiedzieliśmy się, że ten fragment teatru był częścią przeznaczoną dla najbiedniejszych widzów spośród rzymskiego społeczeństwa.

Sanità, Neapol (chociaż tak naprawdę już Materdei)

I to wszystko powyżej jest rzeczywiście wow. Ale wow!, takie z naprawdę zasłużonym wykrzyknikiem, powiedzieliśmy z Anią dopiero po zwiedzeniu katakumb. Znajdują się one w dzielnicy Sanità, znanej z biedy, mafii, przestępczości i dużej ilości rozwieszonego prania. Ale nie należy się tym zrażać, wręcz przeciwnie, bo właściwie dopiero tam Neapol robi się atrakcyjny. Zapominamy na chwilę o męczącej i frustrującej Spaccanapoli, bo znaleźliśmy się w miejscu cichym, spokojnym i bardzo intymnym. Takim prawdziwym i żywym, nie będącym jedynie atrapą dla turystów. Na ulicy mamy warzywniak, obok golibroda obsługuje jakiegoś podejrzanego typa, trochę dalej, na podwórku pięknej kamienicy, pewna tęższa kobieta głośno woła niejaką Manuelę, a wszystko to obserwuje łysawy sześćdziesięciolatek wychylający się przez swoje okno w drzwiach. A wokół zabytki i piękne miejsca jak na przykład podwórko Palazzo dello Spagnuolo, gdzie nomen omen wspomniana Manuela mieszka. A turystów jest tam dziś wciąż niewielu, jednak stają się coraz bardziej widoczni i to dzięki katakumbom.

Katakumby San Gaudioso, Neapol

Wycieczkę po cmentarzach i dzielnicy rozpoczęliśmy w bazylice Santa Maria della Sanità, bo to tam kupiliśmy bilet za 9€. Trochę mieliśmy farta, bo byliśmy koło 12:45, a ostatnie wejście (przynajmniej według kartki na stoliku) było o 13:00. Grupę mieliśmy niewielką, może dwadzieścia osób, z którą najpierw zwiedziliśmy sobie kościół, gdzie pani pokrótce opowiedziała nam jego historię, a następnie zeszliśmy do podziemi.

Katakumby San Gaudioso, ekspozycja

Katakumby San Gaudioso powstały w pierwszych stuleciach naszej ery, gdzieś koło wieku V, a nawet IV. Znacznie później, bo w wieku bodaj XVII (albo XVIII...?) za przebudowę całości wzięli się bracia dominikanie i katakumby nieco się powiększyły. W wykutych w wulkanicznym tufie niszach chowano co bogatszych neapolitańczyków, a ci, którzy mieli dość gotówki, mogli poddać się procesowi ekspozycji. Polegało to na tym, że gdzieś na wysokości dwóch metrów umieszczano w ścianie czaszkę denata, a poniżej domalowywano mu resztę. Jak ktoś na tym łez padole był sędzią to miał atrybuty sędziowskie, jak żołnierzem to miał miecz, kobiety były w sukniach i tak dalej. Z ciekawostek - jedna pani, nomen omen z rodu, który ponoć do dziś wiele znaczy w Neapolu, za taki zaszczyt zapłaciła równowartość dzisiejszych 3 milionów €. Jak to policzyli? Nie wiem. Ale braciszkowie na pewno musieli wszystko skrzętnie notować, gdyż za zebrane w ten sposób pieniądze planowali wznieść nową świątynię - czyli tę, którą przed chwilą zwiedzaliśmy - i, uwaga, udało im się to w rok. Proceder trwał jednak dekadami, więc dziś pozostaje nam się tylko domyślać ile tak naprawdę przez ten czas zebrali. Pod ziemią natomiast dziś czaszek już nie ma, ale pozostały po nich dziury i nie wiem, czy teraz nie wygląda to straszniej.


katakumby San Gennaro, Neapol

Zachowaliśmy bilety, bo musieliśmy podejść z nimi trochę na północ, by zwiedzić znacznie większe katakumby San Gennaro. Tutaj był cmentarz z prawdziwego zdarzenia, gdyż miejsce spoczynku znalazło tu kilkadziesiąt tysięcy osób i to na dwóch poziomach. Chowano ich w ścianach, w podłodze, a nawet we framudze drzwi, a to wszystko dzięki plastycznym możliwościom wulkanicznego tufu. Kto bogatszy mógł liczyć na większy schowek, ale większość leżała jeden na drugim - jak lazania cytując naszego przewodnika. Zwłoki oczywiście nie były eksponowane, ale zamurowywano je albo ceramicznymi płytkami, albo właśnie tufem.

katakumby San Gennaro, Neapol

Wycieczka po nekropolii trwa około godziny i choć wciąż jest się w sporej grupie innych turystów, to ma się możliwość dokładniejszego poznania tego miejsca. Warto. Dla samych neapolitańczyków jest to dość istotne miejsce, gdyż znajduje się tu grób św. Januarego (owy Gennaro) - patrona Neapolu.

Cmentarz Fontanelle, Neapol

Dziś nisze grobowe są już puste, gdyż z początkiem XIX wieku wszystkie kości zostały przeniesione na znajdujący się nieopodal Cmentarz Fontanelle. I tak, co by jasne było, żaden ze mnie fan nekropolii, ale jeśli przy katakumbach wow zasłużyło na wykrzyknik, to tu wow! zasłużyło na dodatkowe wytłuszczenie. Neapol jest w takim miejscu, że na przestrzeni wieków ciągle coś tam się złego działo, bo a to wojna, a to powstanie, a to dżuma, a to Wezuwiusz, więc tym samym zwłok przybywało w zastraszającym tempie. Coś trzeba było z nimi robić, więc przenoszono je do takich właśnie nekropolii.

trzy z czterdziestu tysięcy

Z czasem zbiór rósł, ale z końcem wieku XIX udało się to jakoś uporządkować. Szacuje się, że na cmentarzu Fontanelle znajduje się dziś około 40 tysięcy czaszek i 8 milionów różnych kości. I idzie w to uwierzyć, gdyż naprawdę jest to ogromne. Przez wiele lat dostęp do tego miejsca był ograniczony, gdyż ściągał różnej maści element, w tym także taki, który chciał się tylko pomodlić za 'porzucone dusze'. W tym celu ludzie budowali małe szkatułki, umieszczali tam czaszki i wznosili prośby do nieba. O różne rzeczy - o szczęście, zdrowie, dzieci, czy też wygraną w lotto. Nawet dziś to tu i to tam leżą kupony. Kościołowi to się nie spodobało i zakazał procederu. W końcu dostęp do nekropolii ograniczono, ale dziś znów jest dostępny i co więcej bezpłatnie. Podobno przy wejściu lubią się kręcić naciągacze, którzy chcą nam sprzedać bilet wstępu z oprowadzaniem, ale my na takich nie natrafiliśmy, niemniej trzeba pamiętać, że tam biletów nie ma.

To wszystko powyżej jest tak mocno mniej więcej o tych podziemiach. Nie wykluczam, że mogłem się gdzieś walnąć, więc zainteresowanym i dociekliwym polecam jeszcze doczytać, bo to naprawdę ciekawy temat.

Co tu jest jednak najważniejsze? Wcale nie to, że można sobie dotknąć czaszki (no bo kogo nigdy nie kusiło?), czy przejść się smutną i biedną dzielnicą, kiedy zaraz pójdzie się na piwo po 5€ szklanka. Nie, ważniejszym jest fakt, że dziś możemy zwiedzać katakumby dzięki niewielkiej grupie ludzi z tej właśnie dzielnicy, których połączyła pasja do historii, a dzięki temu, że sprowadzają do siebie turystów, a dziś jest ich nawet 100 tysięcy rocznie, inwestują w swoje otoczenie i rzeczywiście je zmieniają. Te 9 czy 10€ nas nie zbawią, poziomu wakacji też nie zmienią, a raz, że poznamy kawał naprawdę zajebistej historii, to być może komuś pomożemy. Może i jestem naiwnym idealistą, ale od tych ludzi, którzy nam o tym wszystkim opowiadali, biła prawdziwa pasja i zaangażowanie. Oni naprawdę wierzą, że taką dzielnicę jak Sanità można zmienić. I słusznie. Bo można. Pytanie, czy rzeczywiście na lepsze...

Tyle tego tu, a został mi jeszcze najważniejszy temat - tramwaje!

Nieużywane torowisko wzdłuż ulicy Krzysztofa Kolumba

A te w Neapolu są, tzn. były. Były i są jednocześnie, chociaż ich teraz na ulicach nie ma. Nie ma, bo zawieszono ich funkcjonowanie na czas rozbudowy metra. Najpierw myślałem, że wycięto tylko część linii, więc ciągnąłem Anię w różne miejsca w nadziei, że coś jednak przejedzie. Teraz już jednak wiem, że wszystko to na darmo, bo po Neapolu nic już po torach się nie porusza. W zamian pasażerowie dostali autobusy i trolejbusy, które jak wiadomo tak fajne już nie są. Chociaż niektóre są urocze. Wyczytałem też, że kursy miały zostać wznowione wiosną tego roku, ale póki co nic na tory nie wyjechało, a po ich stanie mogę śmiało wnioskować, że jeszcze długo będą leżeć odłogiem. W niektórych miejscach zdążyły już tak zarosnąć, jakby przerwa trwała znacznie dłużej niż te trzy lata.

Piazza Nazionale - może nie widać, ale tu jest torowisko

Cóż, to nie pierwsze miasto gdzie minąłem się z tramwajami, chociaż trochę smuci mnie fakt, w jakim stanie to wszystko jest tam pozostawione. Informacji na ten temat też nie ma za wiele, nawet po włosku. Trochę szkoda, bo Neapol, jak na przykład Mediolan, ma sporo zabytkowego taboru, który powinien być na torach i być atrakcją samą w sobie. Poza tym nie tak dawno, bo trochę więcej niż dekadę temu, zainwestowano 24 mln € (słownie: dwadzieścia cztery miliony Euro!) w niskopodłogowe tramwaje Sirio, którym też długotrwałe postoje raczej nie służą. A to je właśnie spotkało, bo budowa odcięła zajezdnię od świata i tramwaje nie mają nawet jak z niej wyjechać, więc sobie pocichutku tam rdzewieją. Zabić kretynów to mało.

W sumie w Neapolu i okolicach spędziliśmy cztery dni. To dużo i powinno wystarczyć, by zobaczyć wszystko w mieście i poza nim. W Pompejach oczywiście byliśmy, w Herkulanum również, a nawet zaszliśmy do muzeum archeologicznego. Wszystko w pierwszą niedzielę maja, kiedy to wszystkie takie atrakcje były darmowe. Nie mam potrzeby się o tym rozpisywać, jednak jak ktoś się zastanawia, czy jechać czy nie, to niech jedzie, nawet w pierwszą niedzielę miesiąca jak się złoży, bo te tłumy wcale nie są takie wielkie. A jak ktoś uważa, że skoro zobaczył Pompeje to Herkulanum już nie musi, to niech się zastanowi raz jeszcze. Taka moja rada. 

Zamknięta ulica w Pompejach

Wezuwiusza nie udało nam się zdobyć, bo pogoda była nie ta, na Capri też nie popłynęliśmy z tego samego powodu. Niemniej Neapol, choć nas koszmarnie zmęczył i przynajmniej teraz na pewno nie chcemy do niego wracać, także nas zaskoczył. Nie zawsze pozytywnie, co się powkurwialiśmy, zwłaszcza na ludzi, to nasze, jednak myślę, że warto wpaść na dzień lub dwa. Dla zdrowia nie więcej. I część naziemną można olać, ale podziemi nie wolno pominąć. My już nie zdążyliśmy zobaczyć Tuneli Burbonów z pokaźną kolekcją zardzewiałych cudów techniki, ale po prostu skończył nam się nie tylko czas, ale i siły. Pojechaliśmy więc odpocząć nad Adriatyk - do Monopoli. O tym jakoś wkrótce.

Większa galeria do notki znajduje się --> tu

Komentarze

  1. Podobne wrazenia ("Zabić kretynów to mało.") mialam po 2 tygoniach w Lazio (w tym 4 dni w Rzymie)... Nie wrzucilam monet do fontanny di Trevi, nie chce tam wracac.
    Taki potencjal, tak niesamowite miejsca i dziela sztuki i wszystko niszczeje, wszystko w ruinie, zasmiecone...

    OdpowiedzUsuń
  2. Neapol miasto bardzo ładne, na pewno spodoba się osobom, ceniącym sobie tradycyjną włoską architekturę oraz wyjątkową kuchnię. Warto również będąc w okolicach Neapolu zwiedzić również Pompeje - historycznie niesamowite miejsce, którego odwiedzenie zapadnie w pamięci na długo.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester