Portugalia cz. 2 - Sintra i Cabo da Roca


Sintra leży jakieś kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Lizbony i najszybciej dostaniemy się tam kolejką. Pociągi w kierunku Sintry jeżdżą często, mniej więcej co pół godziny, ale to też zależy skąd się jedzie. My jechaliśmy z dworca Rossio koło godziny 13 i bezpośredni pociąg do Sintry odjeżdżał stamtąd tylko raz na godzinę, chociaż według rozkładu jazdy miał być co 30 minut. Najlepiej więc sprawdzić na miejscu. Ewentualnie można jechać z przesiadką, co nie kosztuje nas ani centa więcej, ale za to będziemy 4 minuty w plecy. Bilet w jedną stronę to koszt 2,25€, chyba, że mamy już wykupiony wcześniej ten bilet za 10,15€, o którym wspominałem w poprzednim wpisie -> tu <-,  wtedy nie dość, że do woli śmigamy wszystkim po Lizbonie, to jeszcze możemy zrobić sobie taką wycieczkę do Sintry (oraz Cascais).

Quinta Regaleira, Sintra

No i tak - są tacy, jak taki jeden znajomy z blożka bliżejdalej, którzy się nad Sintrą rozpływają i polecają walić tam jak w dym, ale są i tacy, dla których to kolejna atrakcja turystyczna, którą owszem, jak najbardziej warto zwiedzić, ale jak się opuści to się nic nie stanie. Dziś jestem gdzieś tak pomiędzy, ale chyba bardziej skłaniam się ku tej drugiej grupie. Fajnie, ładnie, pałace, krajobrazy, parki, do tego cudowne widoki, zwłaszcza jak jest lekka mgła, jednak spędziliśmy tam zbyt mało czasu, by zostać rzuconymi na kolana. No i do tego główna atrakcja, dla której tam pojechaliśmy, czyli Parque da Liberdade była zamknięta i pozostało nam ledwie westchnąć patrząc ku parkowi przez bramę. Rzecz jasna Sintra ma wiele innych i ciekawszych rzeczy do zobaczenia, ja to wiem, jednak z dostępnym czasem coś trzeba było wybrać.

Sintra jesienią

Zresztą do ostatniej niemal chwili nie wiedzieliśmy, czy w ogóle do tej Sintry pojedziemy. Przyznaję, że trochę mi się nie chciało, bo wolałem pokręcić się po Lizbonie i tak trochę lepiej ją poznać, ale z drugiej strony czułem, że będzie mi później szkoda, zwłaszcza wycieczki na zachodni kraniec Europy, czyli do/na Cabo da Roca. Jak widać po zdjęciu na samej górze szczęśliwie dotarliśmy i tam, o czym jednak za chwilę. Teraz skupmy się Sintrze i tym, z czego ona słynie najbardziej. A są to przede wszystkim różnej maści pałace; a to starsze, a to nowsze, a to bardziej na widoku, a to pochowane gdzieś w lesie, a to bardziej popularne, a to nieco mniej. Do tego każdy inny i każdy piękny. Zresztą to, że jest to kraina pałaców idzie zauważyć niemal od razu po wyjściu z pociągu, bowiem pierwszym, co rzuci nam się w oczy, będą charakterystyczne kominy niegdysiejszej letniej rezydencji portugalskich królów, czyli Pałacu Narodowego (port. Palácio Nacional de Sintra). Mi akurat one do otaczającego krajobrazu w ogóle nie pasują, ale za to dziedziniec jest już ładny. Można sobie tam na chwilę przycupnąć, zjeść bułkę i ogarnąć wzrokiem niemałą część miasteczka

Inną perełką jest Quinta da Regaleira, czyli Pałac Milionera Monteiro wraz z otaczającym go ogrodem, w którym najlepsze co można zrobić to się zgubić. Największą atrakcją kompleksu jest tzw. Studnia Wtajemniczenia, będąca czymś na kształt odwróconej wieży, na której dno można zejść krętymi schodami. No ale cóż... nas tam nie było. Myślę, że będzie to do zrobienia następnym razem, bo nie wykluczam, że jednak takowy jeszcze się kiedyś zdarzy. By jednak nie zostawić tego miejsca tu ot tak to chętnych wiedzy odsyłam do strony infolizbona.pl, gdzie wszystko co najważniejsze jest zgrabnie opisane

Castelo dos Mouros, czyli Zamek Maurów, Sintra

Na karteluszce z Sintra must-see zapisałem sobie jeszcze stary, bo pochodzący z ósmego wieku n.e., Zamek Maurów. My nie mieliśmy już czasu, by choćby pomyśleć o wycieczce na zamkowe wzgórze, jednak wspominam o nim tutaj, gdyż według mnie warto go wziąć pod uwagę planując pobyt w Sintrze. Raz, że to kawał historii, to dwa ponoć widok stamtąd jest obłędny. Na górę oczywiście można podejść piechotą, ale chyba najwygodniej będzie załapać się na miejski autobus linii 434 i nim wygodnie podjechać. Bilet kosztuje bodaj 5€ i można z niego korzystać cały dzień.

Czas naglił, bo dzień krótki, więc poszliśmy szybko w stronę dworca, skąd odjeżdżał autobus 403 w stronę Cabo da Roca i dalej, aż do Cascais. Nam udało się wsiąść do autobusu, który już właśnie ruszał, ale jednak dobrze znaleźć się na przystanku trochę wcześniej, gdyż dzięki temu jest szansa, że sobie w autobusie usiądziemy. Warto mieć to na uwadze, bo podróż w jedną stronę trwa około godziny i jest raczej nudna. Normalnie jedzie się minut czterdzieści, ale nasz kierowca zatrzymał się na dodatkowe 20 gdzieś w środku niczego nie wyjaśniając nikomu co i jak.

Latarmia na Cabo da Roca

Dojechaliśmy jednak szczęśliwie i znaleźliśmy się na samiutkim końcu kontynentalnej Eurazji - Cabo da Roca. W zasadzie trudno cokolwiek napisać o tym miejscu, gdyż główną atrakcją jest tam ocean, wiatr i kupa kamieni. Myślę jednak, że dla tego wszystkiego, a przede wszystkim dla genialnych widoków, warto zrobić sobie taką wycieczkę, której nawet spore tłumy nie są w stanie zepsuć. Bo nawet w listopadzie ludzie są tam dosłownie wszędzie. Na klif wchodzić niby nie wolno, ale nie zauważyłem, by ktokolwiek się tym przejmował, także wszyscy chodzą swobodnie po całym terenie i robią mnóstwo zdjęć. Nie żebyśmy my byli jacyś inni - pstrykałem, aż matryca płonęła. Uważać jednak trzeba, choćby po to, by nie powtórzyła się historia sprzed kilku lat, kiedy pewne polskie małżeństwo runęło w przepaść w poszukiwaniu idealnego selfie. To tak ku przestrodze, zwłaszcza, że na miejscu naprawdę potrafi nieźle zawiać.

Cabo da Roca
 
Prywatnie polecam znaleźć się tam gdzieś na godzinę, półtorej przed zachodem słońca - mamy wtedy dość czasu, by sobie wszystko dobrze zobaczyć, połazić po krzakach, poskakać po skałach, zejść ku oceanowi i w końcu doświadczyć pięknego finału dnia. Następnie trzeba już tylko w miarę szybko i sprawnie przetransportować się na przystanek autobusowy, bo większość współoglądaczy zachodu będzie chciała zrobić to samo. Ku pamięci - bilet na autobus 403 kosztował nas jakieś 4€ na osobę. Internet mówi, że 4,05€, ale to chyba było nieco więcej, pewnie dlatego, że u kierowcy. Pamięć już nie ta, a nie zapisałem. Niemniej orientacyjna cena to 4€ w jedną stronę, niestety.

Koniec! Krótka notka tym razem, ale i tak wypada mi tu dodać jakieś podsumowanie - zatem tak; jeśli macie powiedzmy pół dnia do wykorzystania to nie jedźcie o Sintry. Szkoda Waszego czasu, a potem będzie Was ściskać w pośladkach, że przecież byliście, a tylu pięknych rzeczy nie widzieliście. Na Sintrę bowiem wypada mieć co najmniej jeden pełny dzień - najlepiej w lecie, kiedy słońce zachodzi koło godziny 21. Bo to jednak bogate i urocze miejsce, które warto samemu odkryć, gubiąc się na przykład w którymś z parków lub gdzieś w wąskich i stromych uliczkach miasteczka. Wiem co napisałem na początku, sam tam nie wpadłem w zachwyt, ale wiem, że być może bym wpadł, gdybyśmy mieli więcej czasu, a dzień był dłuższy. No i zobaczyłbym wtedy tamtejszy zabytkowy tramwaj... wtedy zachwyt murowany.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

  1. Heheh, no jakoś ta Sintra i Cabo da Roca mnie urzekły to polecam na lewo i prawo. Ale też zaznaczam, że Sintra jest czasochłonna, a na samą Quintę można spokojnie poświęcić parę godzin. A gdzie Zamek Maurów i kolejne pałace... Za to i tak myślę, że w listopadzie nie mieliście tylu turystów co w lipcu, gdy szpilkę ledwo się wciśnie.

    Dzięki za wzmiankę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, no zawsze będą jakieś plusy i minusy. W listopadzie tłoczno nie było, ale pociąg w jedną i drugą stronę był pełen. Autobus na Cabo da Roca także, więc domyślam się, że w lipcu może tam być naprawdę ciężko.

      Usuń
  2. Wow dla takich widoków warto podróżować :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jesteśmy w Polsce - Tarnów

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth