Portugalia cz. 1 - Lisbon Story


Nigdy wcześniej nie byłem w Portugalii. Niewiarygodne? Chyba nie aż tak bardzo biorąc pod uwagę odległość i połączenia, których dogodnych nigdy nie było. Może tylko poza portugalskim TAPem, który i tak latał tylko z Warszawy i do tego po cenach w jedną stronę, jakich nie bierze się pod uwagę kupując bilety w dwie. Potem wszedł Wizz i w końcu Ryanair i coś zaczęło się dziać w temacie, ale ja wciąż miałem inne priorytety i trochę traktowałem tę Portugalię jak wszyscy - nie myślałem o niej na poważnie. W tym roku to się zmieniło.

Pisałem przy okazji wpisów o Malcie, że potrzebowaliśmy z Anią takich prawdziwych wakacji, bo wszystko co na ten rok mieliśmy zaplanowane, a po części nawet już zorganizowane, nie wypaliło, a pozostałe plany mieliśmy ciągle w proszku. Któregoś dnia Ania w końcu powiedziała - Madera. Przytaknąłem i spojrzałem na azair.cz skupiając się już tylko na tym kierunku. Z pomocą przyszedł Ryanair, który od jesieni zaczął latać z Krakowa do Lizbony, więc było już na czym rzeźbić. Ja wiem, że obok są Katowice i można sobie stamtąd polecieć i do Lizbony i do Porto, a nawet do Faro chyba, ale dojazd na to lotnisko to wciąż wstyd dla regionu, więc unikam. Dalej już samo poszło i ostatecznie na naszej drodze mieliśmy mieć cztery przystanki i tym samym pięć lotów - Kraków->Lizbona->Funchal->Porto->Marsylia->Kraków. Ostatnie połączenie to kolejna nowość w siatce Ryanaira, co było jakże miłym akcentem, zwłaszcza cenowo, ale z drugiej strony trząsłem trochę portami jak O'Leary odwoływał we wrześniu loty, w tym nierzadko te, które jeszcze nie wystartowały.
Kończąc ten przydługi wstęp zapraszam do Lizbony.

Transport
Tuk-tuk na Rua da Conceição, Lizbona

Lizbońskie lotnisko znajduje się stosunkowo blisko centrum, więc lądując mamy wrażenie, że zaraz rozbijemy się o jakiś wyższy budynek. Niedawno, chyba w roku 2012, do czerwonej linii metra dobudowano odcinek łączący dworzec Oriente z lotniskiem i dzięki temu możemy szybko i wygodnie dojechać do centrum. Wcześniej jednak - trzeba kupić bilety(!). I teraz tak, bo to ważne; nim w ogóle polecimy do Lizbony, to musimy określić co w ogóle będziemy tam robić. To taka rada dla tych, którzy nie szastają eurasami na prawo i lewo, bo jest im wszystko jedno. Tych biletów trochę jest, ale skupię się na dwóch, które moim zdaniem najbardziej się przydają. A więc do wyboru mamy bilet 24-godzinny, którym możemy śmigać metrem, autobusami, tramwajami i windami do oporu i kosztuje on nas 6,15€, lub podobny bilet, do którego dokładamy kolejne 4€, dzięki czemu do powyższego dostajemy możliwość poruszania się pociągami i tym samym dojechać do Sintry i Cascais. Od razu napiszę, że do Sintry należy się wybrać, więc opcja numer dwa jest moim zdaniem najbardziej słuszna. Do tych cen, tj. 6,15€ i 10,15€, należy dodać koszt kartonika, czyli jakieś 30 czy 50 centów, co już nie jest fajne, bo już ich więcej nie zobaczymy, a kartonik zostaje nam na pamiątkę. Można się jeszcze bawić w karty z doładowaniem w automatach, jednak moim zdaniem to jest dobra opcja jak ktoś w Lizbonie zostaje na dłużej. My mieliśmy półtora dnia, więc z musu wybraliśmy opcję 1 i 2. Jeśli kogoś interesują pozostałe opcje to wszystko jest wyjaśnione -> tutaj.

Ogólnie transport w mieście, głównie dzięki rozbudowanemu metro... metru, działa bardzo dobrze. Jedynym mankamentem może jest to, że kolejka jeździ dopiero od 6:30, więc jak ma się lot o godzinie 7:00 to trzeba szukać alternatywy. Dla nas był nią kursujący co pół godziny nocny autobus 208. Nie jest może tak szybki i wygodny, ale był przygodą samą w sobie, gdyż w tamten niedzielny poranek był zaprany po dach mieszanką skonsternowanych turystów, przysypiających mieszkańców i głośnych lokalnych Sebków wracających z imprezy do swoich domów w dzielnicy Chelas. 

Carris Remodelado, czyli... odnowiony

Poza metrem i autobusami Lizbona ma oczywiście tramwaje - krótkie, stare, żółte tramwaje, które są normalnym środkiem transportu dla lizbończyków, ale podejrzewam, że w sezonie bardzo z nich nie korzystają, bo turyści im na to nie pozwalają. 
Historia lizbońskich tramwajów elektrycznych zaczyna się w roku 1901 i trwa do dziś. Oczywiście nie bez zawirowań czy prób unicestwienia systemu. W czasach świetności sieć liczyła aż 27 linii, które po roku 1959, czyli kiedy otwarto pierwszą linię metra, zaczęto redukować. Zdecydowano jednak, że tramwaj zostanie wzdłuż rzeki Tag oraz w górzystych częściach miasta - i tu taka ciekawostka; po tej górzystej części jeździ głównie turystyczna teraz linia 28 i na jej trasie znajdują się najbardziej strome podjazdy tramwajowe na świecie. Polecam się przejechać. Fajnie buja. Ale to tak na marginesie. Co do reszty sieci plany były dosyć niekonkretne - uznano, że posłuży dopóki się nie rozpadnie. Świetny plan drodzy radni, dobrze mieć u władzy kogoś, kto ma takie światłe i przyszłościowe podejście i tym samym dba o mój komfort i bezpieczeństwo. To jednak działo się w radosnych latach 70', natomiast największa rzeź przyszła stosunkowo późno, bo dopiero z początkiem lat 90' kiedy wycięto 2/3 wszystkich linii. Operacja się udała, pacjent umarł. Co prawda już mniej więcej wtedy we Francji czy Wielkiej Brytanii myślano o tym jak tramwaje przywrócić na tory, ale mimo to Portugalczycy i tak wiedzieli lepiej. 

Siemens Articulado

W roku 1995 kupili jednak całe dziesięć sztuk niskopodłogowych tramwajów od Siemensa (tzw. Articulado), które wyglądają jak makieta z kartonu, a do tego trzeszczą, są zrobione po taniości i dosyć zaniedbane. Aczkolwiek wchodzi do nich znacznie więcej ludzi, niż do tych klimatycznych, starych wagonów, więc wygrywają praktycznością. Gdyby ktoś bardzo chciał je zobaczyć i poczuć jak się tym jeździ, to można je spotkać na linii 15 do m.in. Belem. 
Krótko podsumowując - cóż, żółte tramwaje to symbol Lizbony i o tym każdy wie i to bez względu na to, czy mu się to podoba czy też nie, jednak władze Lizbony odkryły to dopiero w zeszłym roku, kiedy to burmistrz przyznał, że likwidacja i zaniedbanie systemu to był błąd i tym samym obiecał rozpocząć pracę nad jego rekonstrukcją. Ja wiem, że to takie polityczne gadanie, ale mimo wszystko liczę, że choć po trosze to się uda, zwłaszcza, że na wielu ulicach wciąż leżą tory, które tylko czekają, aż coś na nie wyjedzie.
Ok, to tyle o tramwajach. Do czasu notki o Porto nie wspomnę o nich ani słowem. Tak trochę chyba obiecuję.

Jedzenie itp.
kamienica pokryta azulejos

Sercem Lizbony jest Rossio wraz z dzielnicami Chiado i Baixa Pombalina. To stara część stolicy pełna wąskich uliczek, stromych podejść, pięknych kamienic wyłożonych azulejos, czyli kolorowymi płytkami w przeróżne wzory, ale także sklepów, turystów, restauracji, pubów i sprzedawców pieczonych kasztanów, którzy skutecznie zadymiają całe miasto. Polecam tę okolicę na wieczorny obiad, piwko czy kieliszek ginji, jeśli sytuacja wymaga czegoś mocniejszego. Ginja, czy Ginjinha bardziej, to taki wiśniowy likier, coś jak nasza nalewka, tylko oni raczej nie robią tego na spirytusie. Chociaż tę, którą piliśmy w Lizbonie posądzam o właśnie taki wzmacniacz. Nie ma jednak jednej ginji i wszystko zależy od tego gdzie się pójdzie, bo Portugalia to pod tym względem normalny kraj, gdzie można pędzić swój alkohol, a potem go sprzedawać. Bywa, że do kieliszka wrzucą nam także i wiśnie, co jest nawet ciekawe, ale koszmarnie krzywi ryj. Pani, u której się częstowaliśmy, mówiła nawet, że większość klientów woli właśnie same wiśnie od likieru. I idzie to nawet zrozumieć. Pamiętam jak jakiś czas temu byłem na wakacjach ze znajomymi w Uściu Gorlickim gdzie wieczory spędzaliśmy na niszczeniu się w kanastę oraz takimi właśnie wiśniami, które wcześniej posłużyły do robienia nalewki. Ale tu jest Polska i tu się używa spirytusu, więc już po kilku kolana miało się miękkawe.

pastéis de nata

Lizbona ma to do siebie, że nie trzeba specjalnie długo szukać, by dobrze zjeść. Gorzej jest z porą. Jeśli jesteśmy głodni o godzinie 17 to możemy mieć problem ze znalezieniem lokalu z otwartą kuchnią. Pierwszego dnia jeszcze nie byliśmy tego świadomi, a naprawdę trochę już nam się umierało w środku. Mijaliśmy wiele zamkniętych lokali lub takich, w których było zupełnie ciemno i pusto. W końcu weszliśmy nieśmiało do jakiejś kuchni azjatyckiej i spytaliśmy nieśmiało czy otwarte. Pan rozkładający papierowe serwety spojrzał na zegarek i oznajmił, że tak, teraz już tak. Po nas weszły może dwie inne osoby, ale poza tym to nie był jeszcze czas na Portugalczyków. Zjedliśmy tam całkiem dobry ramen, jednak to nie było to czego szukaliśmy. Dopiero następnego dnia, gdzieś w okolicach Chiado i dworca Cais do Sodré, zjedliśmy najlepsze sardynki na świecie. Co więcej za talerz z czterema pokaźnymi okazami i masą dodatków daliśmy po 9€. Szukałem tego na mapach Googla, ale nie znalazłem i niestety nie mogę podać gdzie to dokładnie było, jednak z drugiej strony to żadna strata, bo jak napisałem powyżej Lizbona, jak i cała Portugalia zresztą, to miejsce, gdzie wszędzie można dobrze zjeść, zwłaszcza ryby i pozostałe owoce morza. 
Na marginesie tylko dodam, że pierwszym co zjedliśmy w Portugalii były te ich budyniowe babeczki, czyli pastéis de nata kupione w jakiejś piekarni na stacji metra. Dobre, ale więcej niż dwóch na raz bym nie zjadł.

Zwiedzanie, chociaż bardziej - gdzie doszliśmy
Torre de Belém

Nasz plan na zwiedzanie Lizbony nie był obszerny. Bardziej nastawieni byliśmy na poznawanie tego miasta po swojemu, aczkolwiek zaznaczyliśmy sobie kilka miejsc, które chcielibyśmy koniecznie odwiedzić. Jednym z takich must-see była XVI-wieczna Wieża Belem (Torre de Belém). Pojechaliśmy tam wieczorem co bym raczej odradzał każdemu - fakt, ludzi nie ma, ale nie ma też tego uroku, który bije z wielu zdjęć. Ponadto wieża jest też słabo podświetlona i po prostu ginie w mroku. Trochę szkoda, myślę, że tak starą i ważną budowlę, do tego znajdującą się na liście UNESCO, warto byłoby trochę bardziej wyeksponować. No i do tego był odpływ. Na jesieni wieżę można zwiedzać do 17:30 (bilet 6€), a my byliśmy już dawno po tej godzinie, więc tylko obeszliśmy zabytek jak mogliśmy i zrobiliśmy parę obowiązkowych fotek. Trochę szkoda, że nie udało nam się jej zwiedzić bardziej, bo to kawał fajnej i długiej historii. Zbudowana w latach 1515-1519 miała strzec lizbońskiego portu u ujścia rzeki Tag, co było istotne zwłaszcza w epoce odkrywców. Ciekawostką jest, że pierwotnie znajdowała się ona na małej wyspie leżącej kawałek od brzegu, lecz po silnym trzęsieniu ziemi z roku 1755 koryto rzeki się przesunęło, a wysepka złączyła z lądem. Wieża natomiast przetrwała kataklizm w dobrym stanie.

Pomnik Odkrywców

Nie to co Klasztor Karmelitów, którego ruiny można zwiedzać w centrum miasta, ale jego niestety nie zwiedziliśmy, więc pominę. Inną ciekawostką jest to, że w roku 1833 przez dwa miesiące w wieży Belem gościł Józef Bem, choć trochę wbrew swojej woli. Wtedy bowiem była ona więzieniem, jak zresztą przez większość swojego istnienia. Bem chciał stworzyć legiony polskie w Portugalii, ale z różnych względów bardzo mu to nie szło, więc pojechał do Lizbony się wykłócać, że jak to? i dlaczego to? i w końcu został zamknięty w wieży. I potem trzeba było negocjować, by go wypuścili. Zważywszy jednak na fakt, że Portugalia w owym czasie miała swoje wewnętrzne problemy, w które Bem zresztą ingerował, to nie dziwne, że go zamknęli.

Tuż obok stoi inna strzelista atrakcja. Kiedy przeglądałem zdjęcia Lizbony, zarówno przed wyjazdem jak i teraz, to mam wrażenie, że jest to dla wielu ciekawsze od Wieży Belem - mowa o Pomniku Odkrywców (Padrão dos Descobrimentos). To stosunkowo nowa narośl, bo wzniesiono i odkryto ją w roku 1960 na wzór oryginalnego pomnika z roku 1940 powstałego tam z okazji Targów Światowych. Ładne to, spore i wysokie, a na górę można wejść po oddaniu 3€, jednak z zewnątrz nie powala jakoś bardzo. Skoro jednak już się jest w pobliżu, to jak najbardziej warto podejść i zobaczyć, ale to tyle. Może za dnia wygląda to wszystko lepiej, nie mówiąc już o widoku z góry. Ładna natomiast jest mozaika na placu przed pomnikiem.

W pobliżu znajduje się jeszcze jedna perełka, o której nie wypada chociaż nie wspomnieć - Klasztor Hieronimitów. Zważywszy na porę ani go nie zwiedziliśmy, ani nie obejrzeliśmy z bliska, czego dosyć żałuję, bo to prawdziwe cudo, które będzie do nadrobienia następnym razem. Natomiast na marginesie tylko dodam, że to tam w grudniu 2007 podpisano traktat lizboński.

Praça do Comércio i Arco da Rua Augusta

Drugiego dnia podjechaliśmy do Alfamy - najstarszej dzielnicy Lizbony. Bezpośrednio dojechać tam można tramwajem 28, jednak my wybraliśmy metro, z którego wyszliśmy przy Praça do Comércio. Teraz to wielki i otwarty na ocean plac, ale kiedyś w tym miejscu znajdował się Pałac Ribeira będący rezydencją królów Portugalii. Nie przetrwał on jednak wspomnianego wcześniej trzęsienia ziemi i nigdy też nie został odbudowany. Czytając historię tego miejsca nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest ono raczej pechowe dla portugalskich królów, gdyż to tutaj w roku 1908 zamordowano przedostatniego króla Portugalii Karola I. My się nad tym jednak długo nie zastanawialiśmy tylko przecięliśmy plac i przeszliśmy pod Arco da Rua Augusta, łukiem triumfalnym upamiętniającym odbudowę miasta po pamiętnym trzęsieniu, kierując się od razu w stronę Alfamy, bo raz, że to był nasz cel, a dwa nie mieliśmy całego dnia - chcieliśmy jeszcze jechać do Sintry i na Cabo da Roca.

Klub Fado, Alfama, Lizbona

Kiedyś, w czasach gdy na prawie całym półwyspie iberyjskim panowali Maurowie, Alfama była najważniejszą częścią miasta, ba, Alfama była miastem, gdyż dopiero później, po przejęciu władzy przez chrześcijan w roku 1147, zaczęto się osiedlać bardziej na zachód, tam gdzie dziś jest Baixa i Chiado. Z tamtych czasów zachowały się tylko fragmenty murów, układ ulic oraz przede wszystkim górujący nad całością Zamek Św. Jerzego. Rzecz jasna to co widać dziś to już zupełnie inna bajka, do tego dość współczesna, ale pierwszą konstrukcję i fundamenty postawili Maurowie. Gdybyśmy mieli czas to podeszlibyśmy i tam, bo podobno widok stamtąd jest nieziemski, a tak skupiliśmy się tylko na szwędaniu się po absolutnie przepięknych, wąskich uliczkach tej dzielnicy i nieco bardziej doczesnej atrakcji - targu staroci, czyli Feira da Ladra
Feira da Ladra, Lizbona

Przyznaję, że bardzo lubię takie miejsca. Nie zawsze chce mi się grzebać, ale cieszy mnie oglądanie tych wszystkich gratów, które ludzie próbują sprzedać, chociaż tak naprawdę chyba nikt na to nie liczy, tylko po prostu wystawia, by było. No bo na przykład kto kupi jeden but? Albo resoraka bez kół? Chociaż może po prostu brak mi wyobraźni. Targ w tym miejscu znajduje się od ponad 130 lat, ale sam w sobie jest znacznie starszy, tylko trochę wędrował po mieście. Cieszy fakt, że pomimo tego, że Feira da Ladra jest dziś jedną z atrakcji turystycznych, to wciąż można spotkać tam te wszystkie pierdolety, a nie tylko podrabiane starocie, pamiątki i wyroby z Chin. Jasne, że jest i to, ale w niewielkim stopniu. Zdziwiło mnie natomiast to, że prawie w ogóle nie było starych monet. Ktoś tam miał jakieś, ale to tyle. Dla formalności dodam, że targ działa tylko w soboty i wtorki oraz, że warto zajrzeć.

Sé, Lizbona

Ale wracając jeszcze na chwilę do Alfamy - myślę, że będąc w Lizbonie należy o tę część miasta zahaczyć. W przeciwieństwie do Baixy tam życie płynie innym rytmem - jest spokojnie, cicho, panuje jakaś taka równowaga i przyjemna atmosfera. Ludzie się nie spieszą, nawet turyści, którzy oczywiście też tam są, chodzą wolniej i jakby bardziej się rozglądali wokół. A jak widzą, że robisz zdjęcie to się usuną, a nie zatrzymają przed obiektywem udając, że cię nie widzą. Ponadto znajduje się tam niemy świadek założenia państwa portugalskiego, czyli Katedra Najświętszej Maryi Panny (lub po prostu Sé de Lisboa) zbudowana w roku 1150 jako dowód zwycięstwa nad Maurami i przejęcie tych terenów przez chrześcijan. Postawiono ją oczywiście na stojącym w tym miejscu meczecie, bo jakżeby inaczej. Nie wchodziliśmy do środka, jednak z zewnątrz świątynia prezentuje się absolutnie przepięknie. Ją też uszkodziło trzęsienie, jednak udało się dokonać rekonstrukcji, co po trosze wciąż jest widoczne i moim zdaniem dodaje jej więcej uroku. 
Czas nas może nie naglił, ale chcieliśmy skoczyć do Sintry i na koniec Europy, więc wróciliśmy na dworzec Rossio, skąd odjeżdżał nasz pociąg na zachód, ale o tym w następnej notce. Tu już jest przecież cała tona tekstu.

Dworzec Oriente

Kończąc temat Lizbony chcę wspomnieć jeszcze o jednym miejscu - dworcu Oriente. W roku 1998 Lizbona była gospodarzem wystawy Expo, więc by się do tego dobrze przygotować całkowicie zmieniła charakter swojej północno-wschodniej dzielnicy Oriente. Powstał nie tylko dworzec, ale także między innymi pawilony, oceanarium, wieża gondolowa, nowa linia metra, a nawet most Vasco da Gamy, który do dziś jest najdłuższą tego typu przeprawą w Europie. Uf... tyle dobrego z tego Expo. Całość oczywiście jest używana i można się nią cieszyć do woli, jednak moją uwagę zwrócił właśnie dworzec. Nie, że pociągi, autobusy i takie tam, ale dlatego, bo jego projektantem był hiszpański architekt Santiago Calatrava

Dworzec Oriente

Wspominałem tu o nim parokrotnie, więc może więcej nie będę się tu nad nim rozpływać, jednak napiszę tylko, że kiedy jechaliśmy z lotniska to po prostu musieliśmy zrobić tam przystanek i obejrzeć to jego dziecko dokładniej. To znaczy ja musiałem. Żaden ze mnie architekt, nie znam się na tym, nie umiem też żonglować nazwiskami co bardziej znanych architektów, jednak do tego konkretnego i jego konstrukcji mam słabość. Myślę, że to od momentu zobaczenia Puente de la Mujer w Buenos Aires, który według mnie jest po prostu idealny. Także nie ważne czy się znacie czy nie, myślę, że dworzec Oriente (ale też i okolice, na które my już czasu nie mieliśmy) jest warty zobaczenia. Podobnie jak cała Lizbona, na której spokojne zwiedzanie warto przeznaczyć minimum trzy dni, a taki listopad nadaje się do tego idealnie.

I na sam koniec już. Bo ja tu sobie tylko tak blożę i piszę co widziałem, czego nie widziałem, co mi się podobało, no i marudzę jak na urodzonego pod tą szerokością geograficzną przystało, więc nie ma tu wszystkiego, a to co jest może być opisane niedokładnie. Zatem - jeśli kogoś bardzo interesuje Lizbona i chce sobie o niej poczytać przed wyjazdem to polecam stronę sekrety-lizbony.pl. Tam jest wszystko, a nawet więcej, a ja przyznaję się, że zerkałem tam popełniając powyższe i teraz mam nadzieję, że dziewczyny nie będą miały mi tego za złe, jak jakimś cudem tu trafią. Drugim świetnym źródłem wiedzy jest portal infolizbona.pl i stamtąd też trochę pożyczyłem. Winny.

Szersza galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

  1. Jeśli kiedyś jeszcze będziecie w Lizbonie to polecam zwiedzanie Wieży Belem i Klasztoru Hieronimów. Widząc na zdjęciach jak zabytki wyglądają po zmroku, widzę, że dobrze zrobiłyśmy udając się tam za dnia. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester