Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester
Sheffield |
Poniedziałek upłynął w podróży. Plan obejmował podróż do Sheffield, stamtąd krótki skok do Leeds, a zmierzch miałem oglądać już w Manchesterze. Intensywnie, ale z rozmysłem i nie przez przypadek akurat tak. Do Sheffield pojechałem Megabusem, bo jako jedyny pasował i do tego był za 4£. Z Megabusami jest trochę jak z krakowskimi busami - zatrzymują się w różnych dziwnych miejscach i rzadko kiedy jest to normalny dworzec. W Newcastle było akurat prosto, bo przystanek znalazł się zaraz przy moim hostelu, natomiast w Sheffield Megabus zatrzymuje się tylko przy Meadowhall Interchange, które jest nieco bardziej niż daleko od centrum. Po wyjściu z autobusu szybko kupiłem bilet na kolejkę (2,70£) i pojechałem do centrum. Do wyboru miałem jeszcze Sheffield Supertram, jednak kolejka jest szybsza, a czasu na zwiedzanie niewiele.
Sheffield jest stosunkowo niewielkim i raczej przeciętnym miastem. Kibice piłki kopanej pewnie je kojarzą, bo to stąd właśnie pochodzi najstarszy klub piłkarski świata - Sheffield F.C. założony w 1857 roku. To w ramach ciekawostki. Poza tym to dość nieciekawe miasto, które straciwszy status miasta przemysłowego stara się coś z sobą począć. Na tę chwilę naprawdę dobrze idzie im w nauce; tutejszy uniwersytet wypuścił bowiem w świat aż sześciu noblistów, z czego jeden jest bardzo świeży, bo z 2016 roku.
Sheffield, przed dworcem |
Z dworca kolejowego, przed którym wita na dość fajna instalacja z fontanną, poszedłem w stronę Sheffield Interchange sprawdzić, czy to na pewno stamtąd odjeżdża mój National Express do Leeds. Bez niespodzianek. Już tak jednak mam, że lubię na miejscu zweryfikować godzinę i miejsce odjazdu, nawet pomimo tego, że wszystko mam zapisane na wydrukowanym bilecie. To nigdy nie zaszkodzi, a może uratować dzień. True story. Z dworca autobusowego poszedłem w stronę Katedry. Najstarsza jej część pochodzi z XV wieku, jednak nie wywołało to u mnie zachwytu. Pstryknąłem obowiązkową fotę i poszedłem dalej odbijając w dość mało ciekawy architektonicznie deptak Fargate. W tym miejscu muszę się przyznać, że nie miałem szczegółowego planu na Sheffield. W ogóle żadnego nawet. Przeczytałem tylko kilka ogólników o tym, co jest do zobaczenia w centrum i to tyle. Po co więc w ogóle traciłem czas na miasto, w którym będę niewiele ponad dwie godziny i o którym niewiele wiem? To proste: Sheffield Supertram.
Sheffield SuperTram |
Wielka Brytania, podobnie jak znaczna część Europy, mogła kiedyś pochwalić się sporą ilością miast, w których funkcjonowała sieć tramwajowa. Niestety, jak wszędzie, do czasu. Pierwsza fala likwidacji systemów tramwajowych przyszła w latach 20' i 30', kiedy to tramwaje zniknęły z ulic takich miast jak Doncaster, York czy Nottingham. Druga przyszła zaraz po II wojnie i trwała do początku lat 60' i po niej było już pozamiatane. Ze swoimi tramwajami pożegnali się między innymi londyńczycy, mieszkańcy Leeds, Newcastle, Edynburga, Aberdeen, Liverpoolu, Manchesteru, no i Sheffield, którzy i tak cieszyli się nimi prawie najdłużej. Ostatni upadł Glasgow. W całej Wielkiej Brytanii ostały się tylko dwa regularne systemy tramwajowe; w Blackpool, o którym przynudzę w kolejnej notce, oraz leżącym zaledwie dziesięć kilometrów na południe Southport, gdzie jeszcze dwa lata temu istniał chyba jedyny na świecie tego typu transport jeżdżący po molo. I właściwie tylko po molo, więc trudno to nazwać tradycyjnym transportem publicznym.
Fala likwidacji wynikła z tego, iż po II wojnie tramwaje postrzegane były jako wolne, głośne i kosztowne, a poza tym coraz bardziej zaczął liczyć się samochód i niezależność wynikająca z jego posiadania. Wraz z odpływem pasażerów tramwaje przestały być więc opłacalne i zastąpiono je autobusami bądź trolejbusami. I wszystko było świetnie, dopóki te nie utknęły w korkach. Dziś w Wielkiej Brytanii tramwaje powoli wracają do łask, ale też nie zawsze już na takich samych zasadach jak wcześniej. Supertram w Sheffield nie jest bowiem takim zwykłym tramwajem, lecz czymś w rodzaju lekkiej kolejki, która może poruszać się po torach tramwajowych jak i kolejowych i tym samym może wyjeżdżać daleko za rogatki. Rozwiązanie to jest idealne dla średnich i mniejszych miast i na marginesie przyznam, że coś takiego widziałbym także w Krakowie i gminach ościennych. Może się doczekam, bo Krakowski Szybki Tramwaj raczej nie spełnia oczekiwań. Dziś jazda tramwajem do centrum z Bieżanowa czy nawet Kurdwanowa mija się z logiką.
Nad rzeką Don, Sheffield |
Zrobiłem Supertramowi kilka obowiązkowych zdjęć i zanurzyłem się w sieć uliczek. W centralnej części miasta, przed budynkiem nowego ratusza (City Hall), stoi obelisk na cześć żołnierzy poległych w Wielkiej Wojnie, a obok pomnik Kobiet ze Stali służących w obu wojnach. To musi być najnowszy nabytek miasta, bo na StreetView sprzed roku jeszcze go nie widać. Przyjemne są także okolice starego ratusza (Town Hall), gdzie w sezonie odbywają się różne imprezy i koncerty. Jak się można domyślić w styczniu nic takiego tam się nie działo za to było dosyć ponuro. Ale ratusz mają ładny. Do odjazdu autobusu nie zostało mi już za wiele czasu, więc poszedłem zobaczyć co się dzieje nad przepływającą przez miasto rzeczką Don. Gdyby ktoś był ciekawy, to nic tam nie ma do oglądania, chociaż jeszcze niedawno było tam dość głośno i ruchliwie, bo wyburzano dosłownie cały kwartał zabudowań fabrycznych. Dziś okolica jest raczej pusta, cicha i mało urokliwa. Wiele budynków wokół, choć całkiem ładnych, stoi pusta i straszy wybitymi, lub w najlepszym wypadku brudnymi, oknami. Westchnąłem i poszedłem na dworzec.
Leeds |
Po godzinie byłem już w Leeds. To miasto wypadło mi trochę przypadkiem, gdyż bilet do Manchesteru jaki miałem był z przesiadką akurat tam. Czasu miałem tylko godzinę, więc nie zawracałem sobie głowy doktoryzowaniem się na temat tego miasta, które z jakiegoś powodu źle mi się kojarzyło. Ok, może nie źle, ale miałem do niego uprzedzenia. Trochę mi się poprawiło kiedy przeczytałem, że Leeds jest jednym z najsuchszych miast w Anglii, co oznaczało, że przynajmniej nie zmoknę. Kiedy więc zaczęło padać to nawet się nie zdziwiłem. Tak być musiało. Moje morale i nastawienie co do tego miasta jeszcze się pogorszyły, no ale to tylko godzina - siądę gdzieś i będzie dobrze. Nie będę jednak tracił czasu na dworcu i poszedłem się rozejrzeć. I tu zaskoczenie, bo... ależ byłem w błędzie - centrum Leeds jest piękne! Co więcej parę lat temu Leeds określane było jako miasto, które trzeba zobaczyć zaraz po Londynie. W bardziej aktualnych rankingach leży trochę niżej, bo gdzieś w drugiej dziesiątce, ale i tak wyżej od np. Newcastle. I tak, jest mi teraz głupio. Głównym deptakiem jest Briggate, a tam sklepy, restauracje, puby, z których większość z nich znajdziemy w ładnie odnowionych i utrzymanych dwu-trzypiętrowych kamienicach. Są i betonowe kanciaste plomby, ale udawajmy, że ich nie ma. Z ciekawostek; Briggate została wytyczona w roku 1207 roku. Cóż jednak można zobaczyć w godzinę? Niewiele. Zszedłem Briggate z przylegającymi ulicami, wypiłem szybką kawę w Pret a Manger (w Sheffield nie było, smutek) i wróciłem okrężną drogą na autobus zahaczając po drodze o wielką halę targową - Leeds Kirkgate Market. I tak zupełnie szczerze to jedna z najpiękniejszych tego typu miejsc jakie widziałem. Budynek jest dosyć niepozorny, bo wygląda jak wielka kamienica mieszkalna ze sklepami na parterze i sam prawie dałem się oszukać.
Leeds City Markets, Victoria Gate w tle |
Natomiast obok, w sumie to za, znajduje się plac targowy na świeżym powietrzu, gdzie handlarze owocami przekrzykują się nawzajem, że '2 items 1 pound!', 'two items 1 pound!!' i tak co 10 sekund. Skutek dobry, panom owoce schodziły na pniu, ale jeśli nie ma się ochoty niczego kupować to pod żadnym pozorem nie wolno złapać spojrzenia takiego krzykacza. Nie da potem spokoju. Niestety być może wkrótce Kirkgate Market się zmniejszy, a plac targowy w ogóle zniknie, gdyż takie są plany urzędników. Przed trzema miesiącami w bezpośrednim sąsiedztwie hali i placu otwarto nawet wielką galerię handlową - Victoria Gate, której zadaniem jest pewnie wessanie życia do środka. Szkoda, choć z zewnątrz prezentuje się całkiem ładnie.
Zszedłbym Leeds jeszcze raz, ale musiałem wsiadać do autobusu do Manchesteru. Być może, chociaż pewnie nie, ale jak nadarzy się okazja, to jeszcze kiedyś odwiedzę to ciekawe miasto, bo w mojej ocenie jest tego warte i jak wcześniej byłem z jakiegoś powodu do niego uprzedzony, tak teraz wszystko odwołuję i chcę wrócić, by poznać je bliżej. Uwielbiam takie uczucie.
Manchester MetroLink przy Piccadilly Gardens |
I Manchester. Przyjechałem gdzieś koło 17:30 kiedy było już ciemno, chłodno i mżyście. Nocleg miałem w hostelu przy Hilton Street w dość ciekawej części miasta Nothern Quarter. Nazwa ulicy wcale jednak nie sugerowała standardu w jakim miałem spać. Hostel był bowiem w remoncie i to takim konkretnym. Mogli w sumie napisać, że całość ginie za rusztowaniami, a wejście będzie zasłane gruzem, no ale ok. To mało istotne. Jestem, zameldowałem się, dostałem kartę i poszedłem do pokoju. Na zewnątrz jakieś 2 stopnie, a tu wszystkie okna otwarte. Ogrzewania nie widać... Super. Takie wietrzenie to całkiem słuszna koncepcja przy dwunastu łóżkach w pokoju, ale kiedy nie ma ogrzewania to chyba są jakieś granice. To nie tak, że wymagam luksusów od taniego hostelu, ale wyznaję zasadę, że o tej porze roku wewnątrz powinno być cieplej niż na zewnątrz. Zwłaszcza w miejscach, do których przybywają podróżni, bo na pewno miło przyjmą możliwość rozgrzania się choć trochę. Widziałem już Anglików w krótkich spodenkach, a nawet krótkich rękawkach, co zresztą zawsze wydawało mi się dziwne widząc ich takich zimą w Krakowie, i przyjąłem do wiadomości, że oni są do tego przyzwyczajeni i może niekoniecznie palą na potęgę jak u nas, ale nie sądziłem, że nie będą grzać w ogóle. Przebywanie w chłodniejszych pomieszczeniach hartuje i jest zdrowe dla ciała i ducha, z czym spotkałem się już w Osace trzy lata wcześniej, ale tam przynajmniej dostałem grzejnik do stóp.
Tutaj zostało schować się pod kołdrę, najlepiej w swetrze. Zamknąłem te okna, posiedziałem tak chwilę, powkurwiałem się na zaistniałą sytuację i wyszedłem na miasto, bo jak już mam siedzieć w zimnie to chociaż niech coś z tego mam. Wróciłem w okolice Piccadilly Gardens, taki większy plac i centrum przesiadkowe, gdzie zacząłem szukać czegoś ciepłego do jedzenia. Fastfoody, których było najwięcej odpadały, Pret a Marger zamknęli o 18:00, a innych opcji zostało jakoś niewiele. Rzecz jasna liczył się jeszcze budżet. Chodząc wokół placu znalazłem coś włoskiego i tam w końcu udało mi się ogrzać i coś zjeść. Kiedy już mi było lepiej, a irytacja tym wszystkim trochę zelżała, zacząłem uważniej rozglądać się po najbliższej okolicy. I... byłem zaskoczony, bo jeśli byłbym tam tylko przejazdem to uznałbym Manchester za miasto bezdomnych. Nigdzie indziej nie widziałem aż tylu ludzi w śpiworach i to w samym centrum - przy sklepach, na przystankach, w bramach, właściwie wszędzie. Na każdym kroku można było spotkać kogoś, komu się trochę mniej w życiu powiodło i tylko ten śpiwór mu został, a czasem jeszcze namiot. Przejść ulicą i nie zostać zapytanym o 'spare change' również było mało możliwe. Wpisując w Google frazę 'Manchester homeless' natrafiłem na kilka artykułów, także tych już z roku 2017, traktujących o tym problemie w Manchesterze. W miejskim magistracie jest nawet specjalna komórka poświęcona przeciwdziałaniu bezdomności w mieście. Organizacje pozarządowe szacują, że tylko w samym Manchesterze problem braku dachu nad głową dotyka nawet dwa tysiące osób. I ta liczba wciąż rośnie. Wróciłem do hostelu i zrobiło mi się głupio. Może i było zimno, chociaż już nie tak jak dwie godziny wcześniej, ale jednak miałem gdzie spać i w gruncie rzeczy wcale nie było tak źle. Zdałem relację najbliższym, wziąłem prysznic i poszedłem spać. Chciałem się wyspać, rano bowiem czekała mnie wycieczka do Blackpool.
Galeria znajduje się -> tu
Komentarze
Prześlij komentarz