O, Kanada: Toronto

Toronto

Skąd w ogóle pomysł na Kanadę? Tak do końca to nie pamiętam kiedy mi się to urodziło po raz pierwszy. Podejrzewam, że gdzieś w okolicach roku 2009, bo wtedy Kanada zniosła wizy dla posiadaczy nowych, biometrycznych paszportów i nie trzeba było już się prosić o pozwolenie na wjazd. Pomysł jednak szybko wyparował i został zastąpiony innymi - na Europę, potem absorbującą Amerykę Południową, w końcu Japonię i znów Europę... i właśnie planując swój tegoroczny jesienny Eurotrip jakby znikąd wyszła mi ta Kanada.

Pierwsze kroki
Kanada zniosła wizy 1.stycznia 2009 roku, ale warunkiem było posiadanie wspomnianego nowego paszportu. Od 15.marca br. w życie weszły nowe zasady i obywatele krajów objętych ruchem bezwizowym chcący zwiedzać kraj z liściem na fladze muszą mieć elektroniczną 'wlepkę' do paszportu; Electronic Travel Authorization (eTA) to rodzaj elektronicznej wizy, która kosztuje nas 7CAD$ (płatność tylko kartami kredytowymi, ale nie trzeba mieć własnej), a załatwienie jej zajmuje do pół godziny ze wszystkim. Formularz i szczegółowe informacje znajdziecie -> tu. Sam formularz to krótka ankieta z pytaniami typu co się robi, gdzie się pracuje, po co i na ile jedzie się do Kanady i tak dalej w ten deseń. Żadnych niespodzianek. Wypełniania nie możemy przerwać, więc dobrze przygotować sobie wcześniej paszport lub zapisać gdzieś jego numer. Będzie nam potrzebny. Po wszystkim dostajemy e-mail o treści "Your application for an Electronic Travel Authorization (eTA) has been approved. You are now authorized to travel to Canada by air." i to tyle. Nie trzeba niczego drukować czy zapisywać - wiza automatycznie się wlepiła do naszego paszportu i będzie tam przez pięć lat lub do utraty ważności dokumentu. Proces weryfikacji należy zrobić przed kupnem biletów lotniczych, gdyż nasza aplikacja może zostać odrzucona. Jeśli jednak wjeżdżamy do Kanady drogą lądową lub dopływamy statkiem to nie musimy się bawić w żadne eTA. Wtedy wystarczy już sam paszport.

Boeing 747 na lotnisku we Frankfurcie

Potrzebowałem jeszcze dobrego terminu. Kanada, przynajmniej ta zaludniona, ma klimat podobny do naszego, więc tradycyjny listopad odpadał, musiałem więc przenieść urlop na jakiś weselszy miesiąc, a pasowała tylko druga połowa września. Wcześniej przejrzałem wszystkie znane mi strony i wyszukiwarki i znalazłem odpowiednie dni oraz przewoźnika i niestety nie został nim LOT. Bardzo chciałem z nimi lecieć, ale w każdym terminie przegrywali cenowo i ostatecznie wygrała Lufthansa ze swoim leciwym B747-400.

Przyjemność odprawy paszportowej na lotnisku Toronto-Pearson może nam zająć nawet 45 minut. I to w samej kolejce do okienka. Dodatkowo pan paszportowy maglował mnie pytaniami, na jak długo? po co? czy mam plan wycieczki? czy mogę pokazać? o, Windsor, a po co tam? czy jadę do USA? czy mam zarezerwowane noclegi? czy chciałbym może kiedyś poszukać pracy w Kanadzie? Nieee, teraz to nie, jeszcze lubię swoją pracę. Tu musiałem trochę pokłamać. Po pięciu minutach przesłuchania w końcu dostałem z powrotem podbity paszport oraz kartę imigracyjną (wypełniamy w samolocie, dajemy do wglądu przy odprawie i oddajemy przy wyjściu) i mogłem w końcu przywitać się z Kanadą. Ostatnie podejrzliwe spojrzenie dostałem przy wyjściu od pani zabierającej owe karty, która nie mogła się powstrzymać i spytała 'czy to wszystko co pan ma?' Bo najwyraźniej jeden plecak na Kanadę to za mało. W skrócie - na lotnisku Kanadyjczycy są skrupulatni i dosyć podejrzliwi, a jak będą mieli humor to mogą potrzymać człowieka. Ale też niekoniecznie, być może akurat padło na mnie, gdyż wszyscy wokół przechodzili odprawę przy okienku w średnio 20 sekund.

Transport z i na lotnisko
TTC 192 Airport Rocket

Opcji jest kilka, ale najpopularniejsze są dwie: UP Express lub autobus 192+metro. Dla tych, którym nie chce się kombinować polecam pociąg - jeździ co jakieś 15 minut i po kolejnych 25 jest na Union Station, a do tego ma darmowe i szybkie Wi-Fi. Minusem jest cena - 12$. Opcja autobus+metro to koszt o wiele niższy, bo zaledwie 3,25$ i choć jazda do centrum to około godzina z życia to i tak bardziej się opłaca, gdyż za tę kwotę dojedziemy wszędzie gdzie dojeżdża metro. Musimy jedynie znaleźć przystanek autobusu linii 192 (ten jest zaraz przy wyjściu z hali przylotów, nie da się pominąć) i kupić bilet u kierowcy. Haczyk tu jest taki, że trzeba mieć wyliczone 3,25$. Linią 192 dojedziemy bezpośrednio na stację metra Kipling i tam musimy nasz bilet podbić w kasowniku, co będzie późniejszym dowodem dla ewentualnej kontroli, że wcześniej zapłaciliśmy za przejazd. Natomiast bilet na UP Express kupimy w pociągu lub w automacie przy stacji, tę znajdziemy - niespodzianka - idąc za znakami Train to City.

Transport w mieście
Tramwaj w Toronto

Wspomniana opcja autobus+metro to całkiem wygodna forma dojazdu z lotniska do centrum. Ja jednak próbowałem połączyć Up Express z autobusem pod sam hostel - i poległem. Metro - wiadomo, dziura w ziemi, a dalej jazda jak po sznurku, tego nie da się zrobić źle, ale podróż autobusem jest już tylko dla tych, którzy wiedzą gdzie ich szukać. Przystanki najczęściej ograniczają się do słupa ze znaczkiem, że to przystanek i jeśli nawet wiemy jakim autobusem chcemy jechać oraz którędy przebiega jego trasa, to nie oznacza jeszcze, że znajdziemy miejsce gdzie się on zatrzymuje. A jeśli już, to zostaje nam się domyślać kiedy przyjedzie następny. Czasem napotkać można wiatę - tam znajdziemy schronienie przed deszczem i reklamę najnowszego serialu tv, natomiast informacje o transporcie jak są, to na słupie parę metrów dalej. Z tramwajami jest niewiele lepiej. Niemniej początki w obcym mieście są zawsze trudne. Wystarczy jednak odkryć co i jak i można spokojnie podróżować komunikacją miejską - jest szybka i wygodna. Bilet dzienny to koszt 12$ i możemy się nim cieszyć od momentu skasowania do godziny 5:30 dnia następnego, co akurat jest bardzo słabe. Wygląda trochę jak zdrapka Lotto i sprzedadzą nam go na każdej stacji metra. Jeśli jednak potrzebujemy przejechać się tylko raz to wrzucamy odliczone 3,25 do pudełka przy wejściu za bramki. W przypadku braku drobnych osoba w kiosku chętnie rozmieni. W szukaniu i organizowaniu sobie połączeń bardzo pomocna bywa oficjalna strona toronckiego transportu publicznego - TTC. Trzeba trochę poklikać, ale właściwie wszystko można tam znaleźć.

Hostel wybrałem sobie w Greektown leżącym w zachodniej części Toronto - The Only Backpacker's Inn. Wygodny cenowo i geograficznie, do tego zaraz przy stacji metra i z ręką na sercu mogę go polecić. Niezaprzeczalną zaletą był pub poniżej, gdzie rano serwowano hostelowe śniadanie - okrutnie słodkie gofry. I tylko raz udało mi się na nie załapać, gdyż w pozostałe poranki wychodziłem dużo wcześniej.
W pierwszy dzień musiałem się jednak otrząsnąć z jetlaga, więc nie planowałem żadnych wyzwań poza wyspaniem się do oporu i kręceniem po Toronto. Poniżej to co według mnie warto zobaczyć i jest do zrobienia w jeden dzień.

Casa Loma
Casa Loma

To dzielnica, ale przede wszystkim neogotycki zamek (dokładnie Dom na Wzgórzu) zbudowany w latach 1911-1913. Pojechałem tam, gdyż wg wszystkich przewodników jest to absolutnie must see, które podziwia 400 tys. turystów rocznie. Przyjmijmy tutaj, że jestem ignorantem, ale mamy tego w Europie masę, więc niekoniecznie miałem ochotę zwiedzić to kanadyjskie cudo. Zwłaszcza, że cena to 25$ na twarz + podatek. Jednak można i taniej; by zaoszczędzić na najważniejszych toronckich atrakcjach - miasto oferuje wykup CityPass za 72$ + podatek (razem będzie z 80), który zawiera w sobie takie obiekty jak CN Tower, Royal Ontario Museum, Akwiarium, lub ogród zoologiczny zamiennie z Ontario Science Centre. I jeśli ktoś koniecznie chce i lubi zwiedzać wszystko co miasto mu podsuwa to jest to najlepszy deal.

okolice zamku

Sam zamek mnie nie zachwycił, więc poszedłem zwiedzać jego okolice i to bardziej mogę polecić - wokół jest naprawdę pięknie, czysto i spokojnie. Zabudowa to przede wszystkim różnej wielkości domy, głównie murowane, z dużymi, zadbanymi ogrodami i podjazdami, po których biegają czarne wiewiórki. Z początku myślałem, że to taka specyfika dzielnicy - cisza i spokój to warunki akurat dla wiewiórek - ale nie, cała Kanada tak ma. Przyjemnie miejsce; prawdopodobnie podstawowa wygrana w nasze Lotto nie daje szansy tam zamieszkać. 
Do Casa Loma i wspomnianej dzielnicy dojedziemy żółtą (nr. 1) linią metra, stacja Dupont. I jeszcze ciekawostka - obok znajduje się Spadina Park, do którego prowadzą schody (Baldwin Steps) - to dość fajny punkt widokowy na miasto. Pod warunkiem, że nie pada.

The Distillery District
The Distillery District

To już południowe Toronto, trochę na wschód, zaraz przy brzegu jeziora Ontario. The Distillery District to kompleks 44 poprzemysłowych budynków jeszcze z epoki wiktoriańskiej, które po odremontowaniu stały się atrakcją turystyczną i siedzibą wielu lokalnych firm, a część to także lofty. Idąc tam miałem nadzieję na klimat krakowskiego Kazimierza czy też bardziej niedawno zagospodarowanych budynków byłej fabryki papierosów przy ulicy Dolnych Młynów, gdzie klimat będą tworzyć knajpy, kluby i puby wraz z restauracjami, oraz wyciągnięci na leżakach piwkujący sobie turyści z mieszkańcami Toronto. No to jednak nie... to nie ich bajka, chociaż sporą część dzielnicy zajmuje gastronomia. W jednej z restauracji był nawet ślub. 

pierogi w Mill St. Brewery

Całość jest dość mocno skomercjalizowana i nastawiona bardziej pod turystów niż mieszkańców. Na uwagę zasługuje lokal Mill St. Brewery. Nazwa wskazuje na browar, ale to także restauracja, gdzie zjemy głównie burgery, pizzę i fryty, ale także... pierogi ruskie. Zapiekane! I to z kiszoną (ale tak tyci tyci) kapustą na wierzchu. Brzmi to gorzej niż smakuje, serio. Podobno piwo robione jest na miejscu i na początku myślałem, że to lokalna działalność z dobrym piwem, a potem doczytałem, że to część koncernu Anheuser-Busch InBev. Ci niedawno przejęli także SABMiller i rozlewają nam m.in. Tyskie. Ale to na marginesie - w Mill St. Brewery piwo mają dobre, jedzenie również, ceny już nie (pierogi + duże piwo 22CAD), jednak warto. Do dzielnicy dojedziemy tramwajem 514 lub autobusem. Jednak najprzyjemniej dojść tam oczywiście pieszo wzdłuż Front Street.

St. Lawrence Market/Old Town
St. Lawrence Market Hall

Właśnie dlatego polecam zrobić spacer po Front Street. Trochę słabo być w Toronto i pominąć St. Lawrence Market. Tak przynajmniej podają wszystkie przewodniki oraz Google. Główną atrakcją dzielnicy jest bowiem hala targowa z połowy XIX wieku (ale jako targ służy dopiero od roku 1902) i rzeczywiście fajnie podejść i popstrykać parę fotek, także wewnątrz, jednak całość nie powala na kolana. W środku mamy zwyczajny targ z lokalną żywnością oraz przetworami od warzyw, przez sery po mięso, które gdzieniegdzie można nawet skosztować na miejscu. I to jest świetne, ale całość przemieszana jest ze sklepami z pamiątkami i to tych z najgorszego sortu - magnesy na lodówkę, przypinki, otwieracze do butelek i ogrom koszulek. Warto więc spojrzeć i zatrzymać się na chwilę, ale tylko na chwilę, bo niewiele dalej jest już perełka - Hockey Hall of Fame

Air Canada Centre

Kanadyjczycy żyją hokejem, co zresztą miałem okazję widzieć na żywo, gdyż w drugiej połowie września, właśnie w Toronto, w hali Air Canada Centre, rozgrywane były finały Mistrzostw Świata i to tej najpoważniejszej dywizji (Elita), czyli Kanada, USA, Czechy, Rosja, Finlandia, Szwecja i Europa (zbieranina graczy z różnych krajów). Każdego dnia mijały mnie tabuny kibiców w najróżniejszych koszulkach i jakoś nikomu nie przyszło do głowy rozwalić komuś twarz za to, że ubrał się w inną 'niż powinien'. Np. Blue Jays, którzy grają w baseball. W Polsce takie to dziwne. Z końcem września każdy tam był kibicem, bez względu na wiek czy płeć i czasem aż głupio było iść w z drugą stronę, kiedy wszyscy z naprzeciwka walili na lodowisko.

Allen Lambert Galleria

Obecnym domem Hockey Hall of Fame jest Brookfield Place. Natomiast w starym, jeszcze XIX-wiecznym budynku mieści się dziś sklep z hokejowymi pamiątkami; przede wszystkim koszulkami. Chwilę tam spędziłem, gdyż miałem zlecenie na jedną Toronto Maple Leafs - gdyby kogoś interesowało chodzą za ok. 37$. Budynek połączony jest z Brookfield Place Galerią Allena Lamberta, którą zaprojektował sam Santiago Calatrava. Właściwie nie trzeba tego wiedzieć, by od razu rozpoznać te jego charakterystyczne białe łuki. Co ciekawe atrium to zostało zaprojektowane, gdyż toroncki magistrat wymagał sztuki w przestrzeni publicznej... i dopóki nasze orły nie odkryją, że takie inwestycje bardzo przysługują się miastu, dopóty Calatrava nad Wisłą się nie pojawi. Dziś Allen Lambert Galleria to jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Toronto, właśnie za sprawą tego hiszpańskiego architekta.
Podobnie jest napisami promującymi miasto - na Nathan Phillips Square nad sztucznym akwenem, który w zależności od pory roku jest albo fontanną albo lodowiskiem, znajduje się ogromny LEDowy napis TORONTO. Postawiono go w zeszłym roku z okazji jakiejś imprezy sportowej, po której zakończeniu miał zostać usunięty. W międzyczasie stał się jednak na tyle popularny, że został i dziś każdy chce mieć tam zdjęcie, które nierzadko ląduje potem na Instagramie. W Polsce tego brakuje, nie tyle napisów, co wyobraźni i pomysłów na sztukę w przestrzeni publicznej promującą miasto. Dobrym przykładem potwierdzającym moją tezę jest rzeźba Igora Mitoraja na krakowskim Rynku, z którą każdy chętnie się fotografuje i wrzuca to potem w sieć. Natomiast taki napis to wcale nie jest dużo zachodu, tylko trzeba znaleźć dobre miejsce.

Church and Wellesley

Kolejne miejsce, gdzie warto zajrzeć. Z Wiki i Google dowiemy się, że to przede wszystkim dzielnica ruchów LGBT, co rzeczywiście jest prawdą i to tu to tam sporo na to wskazuje, lecz moją uwagę bardziej zwróciła duża ilość różnych restauracji i pubów. To istotna wskazówka, gdyż pomimo tego, że Toronto jest bardzo kosmopolityczne, to większość restauracji ogranicza się do fast-foodów, burgerowni*, pizzerii i kuchni azjatyckiej (bardzo upraszczając, ale wybór mamy od kuchni japońskiej po hinduską, przez koreańską i wietnamską po laotańską i chińską tradycyjną, o tajskiej nie wspominając), a tam można trafić na jakieś świeże warzywa w większych ilościach. Zaczynało mi ich brakować i znalazłem je u Libańczyków.
Zresztą to ma nawet sens, bo obok znajduje się dzielnica Cabbagetown. Idźcie tam jak chcecie obejrzeć przepiękne domy szeregowe lub spotkać Avril Lavigne. Tam również znajdował się mój drugi hostel The Amsterdam Guest House.

*muszę to osobno zaznaczyć. Będąc jeszcze w Greektown i szukając miejsca z dobrym jedzeniem, zaszedłem do małego lokalu z burgerami, za którego ladą krzątało się kilku starszych panów wyglądających na żywcem wyjętych z któregoś filmu o nowojorsko-włoskiej mafii. Mieli przy kim się krzątać, bo kolejka chętnych i głodnych wychodziła im za drzwi, ale mnie nie chciało się czekać i poszedłem dalej. Coś jednak kazało mi wrócić i cokolwiek to było to musi mieć dobry nos, bo zjadłem tam jeden z najlepszych burgerów w życiu. Lokal jest naprawdę niewielki, bodaj osiem stolików wewnątrz i kilka na zewnątrz, co i tak nie ma znaczenia, bo większość klientów bierze na wynos. Miejsce nazywa się Square Boy Drive-in i istnieje w tym samym miejscu od pół wieku - idę o zakład, że z tymi samymi wesołymi panami. W menu znajdziemy jeszcze kurczaki, gyrosy oraz souvlaki, podobno najlepsze w Toronto. Gdyby ktoś był w pobliżu to koniecznie i obowiązkowo -> tu. Ceny - super, 4-8$ - z podatkami!

The Toronto Islands
Please, walk on the grass

Na wyspy dopłyniemy promem, za który płacimy 7,50$ tam i z powrotem. W sezonie letnim wyspy tętnią życiem - jest tam lunapark, mini-zoo, oraz plaże nad jeziorem Ontario. Poza sezonem to po prostu ogromny park, nad którym kontrolę sprawują gęsi. Są wszędzie i to co zostawiają także. Sugeruję więc patrzeć pod nogi. Warto tam popłynąć niezależnie od pory roku dla jeszcze jednej konkretnej atrakcji - fantastycznej panoramy miasta. Jak dla mnie mają ładniejszą od tej w Hong Kongu.

Inną ciekawostką jest lotnisko - Billy Bishop Toronto City Airport, z którego polecimy np. do Montrealu albo Ottawy. Są także połączenia do Stanów. Planując Kanadę myślałem o locie do Montrealu, ale chyba nie muszę pisać dlaczego pomysł padł. Trochę szkoda jednak, byłoby to coś nowego i ekscytującego. Na lotnisko dopłyniemy promem lub dojdziemy pieszo - otwartym rok temu podwodnym tunelem.

CN Tower i okolice

No w końcu! Tak naprawdę poszedłem tam już pierwszego dnia kiedy tylko chmury się nieco rozwiały. Na dzień dobry przechodzimy przez bramki z wykrywaczem metalu - nie ma problemu z plecakami, ale niewykluczone, że zrobią małą rewizję. Następnie ustawiamy się w kolejce do kasy, chyba, że ma się wykupiony wcześniej CityPass - wtedy można ominąć komitet kolejkowy i pruć do wind. Jeśli jednak nie, to trzeba odstać swoje. Jednym z haseł promujących CityPass jest właśnie 'omiń kolejki'. Z plakatów niemal krzyczy do nas cena 35$, a wielkie cyfry wyłażą zza szyb i spływają na asfalt, ale przy kasie nie ma już 35 tylko prawie 40$. Bo podatek. Powyżej wspomniałem już o cenach + podatek, a to dlatego, gdyż prawie nigdzie go nie uwzględniają. I na dłuższą metę to naprawdę wk... drażni, nawet już bez względu na to, czy się wcześniej miało świadomość tego niecnego procederu czy też nie. Nie wiem jak Kanadyjczycy sobie radzą z liczeniem swojego domowego budżetu, skoro nigdy nie wiadomo ile tak naprawdę zapłaci się przy kasie. Podejrzewam, że doświadczenie życiowe nauczyło ich szybko sobie doliczać w głowie te procenty do rachunku, jednak mnie to trochę przerasta. Zwłaszcza, że te podatki są różne. To na marginesie, jednak jadąc do Kanady trzeba mieć to na uwadze.

Financial District

Ale ok, nieważne czy płacimy 35$, czy 40, na górę wjechać warto, a wręcz należy. W windzie jesteśmy informowani jak długo będziemy jechać, jak szybko i jak wysoko już jesteśmy. Jeśli ktoś nie wierzy to może spojrzeć w dół, bo podłoga jest po trochu szklana. Natomiast u góry - po prostu widok na całe Toronto i niedalekie miasto Mississauga. Jeśli kupiliśmy bilet z rozszerzeniem o 12$ (czy ile tam z podatkiem) to mamy prawo wjechać jeszcze wyżej na tzw. SkyPod. Natomiast dla tych, którym mało wrażeń CN Tower oferuje opcję EdgeWalk i to już zabawa za ponad 200$ (195 w cenniku, ale nie oszukujmy się więcej), ale za to oglądamy Toronto z drugiej strony szybki. Mnie słabo na samą myśl. Sam wybrałem tylko to co miałem w pakiecie, czyli podstawowy widok dla nudziarzy oraz SkyTerrace. Znajduje się on poniżej głównej platformy widokowej i, ale tak szczerze, jest trochę rozczarowujący. Najlepszy ze wszystkiego jest jednak widok na Financial District.

Przed muzeum kolei, CityPlace w tle

Historia CN Tower jest dość ciekawa. W latach 60 i 70 XX wieku Toronto zaczęło się bardzo szybko zmieniać i tworzyć swoją dzielnicę finansową - spora część wieżowców pochodzi właśnie z tego okresu. CN to skrót od Canadian National, czyli takie ichniejsze PKP, bo to właśnie kolejarze wybudowali tę wieżę ku chwale Kanady i szerokiego dostępu do telewizji, gdyż jak legenda głosi te nowe wieżowce blokowały sygnał. Co prawda nie planowali bić tym żadnych rekordów, co im się niechcący udało i to na prawie 35 lat, tylko chcieli zrobić coś takiego Wow!, coś co pokaże światu, że potrafimy, że to nasze, przez nas zrobione i to nie jest nasze ostatnie słowo. No... i może jeszcze, by było wyższe od wieży telewizyjnej Ostankino w Moskwie. Ale to podobno przy okazji. Zbudowali ją bardzo szybko, bo w zaledwie trzy lata między rokiem 1973, a 1976, a budowniczych traktowano jak lokalnych bohaterów.

Steam Whistle Brewery

W tym samym czasie zmieniały się także okolice pobliskiego Union Station. Obok wieży, vis a vis Akwarium, w miejscu, gdzie jeszcze nie tak dawno były ogromne bocznice kolejowe oraz parowozownia, powstało muzeum kanadyjskich kolei. Bocznic już nie ma, zastąpiło je nowe miasto szklanych domów - CityPlace, ale parowozownia została i dziś jest siedzibą tego muzeum. Po sąsiedzku, w budynku gdzie niegdyś naprawiano lokomotywy, ulokował się browar - Steam Whistle Brewing. Za piątkę $ napijemy się tamtejszego Pilsnera (3$ w puszce, ale kto normalny pije takie rzeczy z puszki?). W ofercie jest także wycieczka po browarze z degustacją - 12$.

Tramwaje w Toronto
Tramwaj w Toronto

Nie mogę sobie tego odmówić. Początek drugiej połowy XX wieku to najciemniejsze lata w historii transportu tramwajowego. Wtedy bowiem wiele miast zaczęło likwidować tę formę transportu zbiorowego, a prym w tym procederze wiodła wtedy Francja. Te pomysły dotarły również do Kanady, a więc i do Toronto, gdzie tramwaj porównano nawet do przeżytku typu dorożka czy koń. W Montrealu tramwajom powiedziano precz już w 1959, natomiast w Toronto zawiązał się komitet obrony sieci tramwajowej przed zakusami władzy i aż dziwne, ale udało im się tego dokonać i już w roku 1972 zaczęto rozbudowę i remonty istniejących torowisk. Dziś chyba nikt w Toronto nie wyobraża sobie miasta bez charakterystycznych, krótkich, czerwonych wagonów, które stały się kolejnym symbolem miasta. Ten ma jednak pewne minusy - większość taboru jest już stara, do tego głośna i niewygodna, a niepełnosprawni w ogóle mogą zapomnieć o wejściu do większości wagonów. Wsiadanie z wózkiem to też wyczyn, którego podejmują się nieliczni. Toronto wychodzi temu naprzeciw i od jakiegoś czasu wymienia tabor na nowy i niskopodłogowy, tak by wszyscy mogli z niego korzystać. Do tego sieć wciąż jest rozbudowywana - na przykład w czerwcu tego roku otwarto linię do Distillery District, którą obsługują wyłącznie nowe tramwaje.

Wi-Fi
Korzystałem głównie z uprzejmości różnych sieciówek typu Tim Hortons, Wendy's, czy McDonald's. Sieć jest w pełni darmowa i otwarta dla wszystkich. Czasem trzeba klepnąć potwierdzenie, ale to tyle z utrudnień. W Kanadzie nie ma większych problemów z dostępem do Internetu, nawet lotnisko Pearson jest w strefie free Wi-Fi.

W Toronto spędziłem łącznie niecałe trzy doby. Gdybym chciał zwiedzić wszystko wraz z tym co oferuje mi CityPass to mógłbym się jednak nie wyrobić. Jednak mój plan zakładał trochę więcej niż samo Toronto, więc musiałem jechać dalej. W kolejnej notce będziemy ciągnąć temat Kanady i prowincji Ontario; turyści tam nie bywają - Windsor.

Galeria zdjęć z linków znajduje się -> tu oraz oczywiście na Facebooku -> tu.

Komentarze

  1. Super praktyczny poradnik i przewodnik. Wybieram się za rok i wiem co chce a czego nie 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że się przydało :)
      Powodzenia w Kanadzie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester