Szkocja: Glasgow & Edynburg

Od początku roku bardzo mnie nosiło i wręcz fizycznie potrzebowałem wyjazdu. Reisefieber jak szlag. Klimat jednak nie ten, ceny nie te, więc szperałem tylko po stronach z wycieczkami i cierpiąc czekałem na wiosnę. Któregoś lutowego i podłego dnia, jak to w lutym, wszedłem na stronę Ryanaira i szukając potencjalnego ratunku zadałem sobie pytanie; czy ja w ogóle byłem kiedyś w Wielkiej Brytanii? Hm, no nie byłem. Spałem tylko na Heathrow, ale to się nie liczy. Poza tym z jakiegoś powodu nigdy mnie na Wyspy nie ciągnęło. Sprawdziłem wszystkie kierunki i wybrałem; lecę do Glasgow i wracam z Edynburga. Perfekt. No, prawie, bo wylot z Warszawy. Ale i tak dobrze, bo z Okęcia, a nie Modlina, które akurat remontują. I świetnie, bo to lotnisko i te całe jaja z nim to jakaś żenada jest. Przynajmniej powrót miałem do Krakowa, więc tu już bez dodatkowych katuszy.

Do Warszawy dojechałem pociągiem. Źle sobie jednak rozczytałem rozkład jazdy i pociąg na lotnisko był mi uciekł... a wystarczyło wysiąść na Zachodniej. Cóż, czasu miałem niewiele, a ja wciąż na Centralnym. Pobiegłem na autobus i chociaż tyle miałem szczęścia, że przyjechał od razu, a ja byłem na dobrym przystanku. System informacji w Warszawie to przecież jakaś rozpacz i trzeba z góry wiedzieć co skąd odjeżdża i gdzie pójść, by dobrze wyjść z tuneli. Jak ktoś jest tam pierwszy raz i do tego się spieszy to powodzenia. 

Glasgow ma dwa lotniska: Glasgow International, nieco na zachód od miasta, oraz Prestwick Airport, znajdujące się na absolutnym końcu tamtejszego świata. I tam właśnie leciał mój samolot. Ciekawostką jest, że to lotnisko oficjalnie uważa się za jedyne miejsce w całej Wielkiej Brytanii, w którym swoją stopę postawił Elvis Presley. Było to w marcu 1960, a zainteresowany leciał transportem wojskowym do Niemiec i akurat w Prestwick, który wtedy był bazą wojskową, samolot miał przystanek na tankowanie. Elvis koncertu tam jednak nie dał, chociaż być może coś zanucił będąc w toalecie. Minęliśmy się o całe 53 lata z hakiem
 
City Chambers Glasgow
 
Do miasta dostać można się kolejką i tam od razu coś miłego - jeśli mamy bilet Ryanaira to do miasta jedziemy za darmo. Dojazd zajął mi 45 minut i już zacząłem się niecierpliwić. Dopiero potem spojrzałem sobie na mapę i zobaczyłem gdzie to Prestwick tak naprawdę leży. Mimo wszystko to zaledwie kwiecień, a wieczór był coraz bliżej, a ja chciałem jeszcze zobaczyć coś z miasta jak będzie jasno. Główny dworzec kolejowy znajduje się na szczęście w samym centrum miasta, więc nie musiałem już nigdzie więcej chodzić tylko od razu uderzyłem w stronę George Square i górującego nad nim ratusza (City Chambers konkretnie). Ok, rzeczywiście ładne i reprezentacyjne. Nie miałem większego plan na wieczór, więc tylko zwiedzałem centrum powoli kierując się w stronę hostelu, który wybrałem sobie w pobliżu Muzeum i Galerii Sztuki Kelvingrove. Hostel nazywał się SYHA Youth Hostel, więc nie spodziewałem się tam cudów, a jednak się takowy zdarzył, bo w pokoju - szóstce - byłem sam. Na ogół mi to obojętne, ale strasznie nie chciało mi się z nikim gadać. Wypiłem kupione po drodze piwko, przeczytałem kawałek książki i poszedłem spać z nadzieją, że prognoza na kolejny dzień jednak się nie sprawdzi.

The Necropolis, Glasgow
 
I nie sprawdziła się! Zapowiadano bowiem chmury i przelotny deszcz, a za oknem od rana lało jak przed potopem. Co gorsza nic nie wskazywało na to, by miało szybko przestać. Wyjazd do Edynburga zaplanowałem sobie dopiero na późne popołudnie, ale mimo to też chciałem zbyt długo gnić w hostelu. Poza tym coś by wypadało jednak w tym Glasgow zobaczyć. Nawet pomimo deszczu. W końcu się ruszyłem i poszedłem przez park w stronę tego muzeum Kelvingrove. Nie planowałem go zwiedzać, ale chciałem zobaczyć, gdyż jest to najstarsze i największe szkockie muzeum. Co więcej kilka lat temu odnowiono je kosztem 28 milionów funtów, także byłem ciekawy efektu. Ok, fajnie, ale leje. I to nie tak, że pada i przeszkadza, tylko leje i niewiele da się z tym zrobić. Ja jeszcze mam okulary... ten kto nosi to zrozumie ból. Obszedłem budynek wokół i uciekłem schować się do pobliskiego Subwaya i przy okazji miałem też śniadanie. Innego wyboru zresztą nie było, bo to była niedziela. W planie na dzień miałem do zobaczenia Katedrę oraz znajdujący się za nią wielki cmentarz - The Necropolis. Cmentarz znajduje się na niewielkim wzgórzu i według tabliczek założono go tam w roku 1832. Gdy już tam dotarłem deszcz ustał, ale i tak nie mogłem wejść na teren nekropolii, gdyż ta była zamknięta na kłódkę. Co prawda nawet mimo tego wejście tam nie powinno sprawić kłopotów, ale mogłoby przysporzyć problemów później, a aż tak go zwiedzić nie chciałem. Wystarczył mi więc rzut oka z zewnątrz. Katedra natomiast, choć ładna i w typowej dla tych terenów architekturze, na kolana nie rzuca. Część była niestety w remoncie, co także nie pomagało w odbiorze. Zresztą katedry tak już mają, że praktycznie zawsze jakaś część jest zakryta rusztowaniem. Gdziekolwiek by się nie było.
 
Glasgow School of Art

Wróciłem do centrum, by znaleźć kolejną perełkę - Glasgow School of Art. Przeczytałem bowiem, że jest to arcydzieło szkockiej secesji. Na architekturze znam się jednak jak na uprawie roli, ale i tak chciałem zobaczyć. Budynek szkoły powstał na przełomie XIX i XX wieku i znajduje się przy Renfrew Street, więc dość blisko samego centrum. Ok, w sumie nie wiem czego się spodziewałem, ale jakoś z zachwytów nie piałem. Spodobały mi się okna - fenomenalne i duże. To tyle. Jakaś budowa vis a vis też nie pomagała w odbiorze i do tego znowu zaczęło padać. Do autobusu miałem jeszcze sporo czasu, więc chciałem go spędzić na odkrywaniu Glasgow po swojemu. Już nie chciałem niczego czytać, bo znów pójdę gdzieś, gdzie będzie albo zamknięte, albo nie będzie tego warte. Do tego ta pogoda... ja wiem, że marudzę, że narzekam, że są większe tragedie niż deszcz, i w końcu to kwiecień, Szkocja, to przecież chyba oczywiste, że będzie bardziej mokro niż sucho, ale jednak konfrontując się z tym na miejscu humor i ochota zwiedzania i tak siada. Kręciłem się więc to tu i tam i w końcu uznałem, ze Glasgow to jednak miasto bloków. I to nie byle jakich, bo wysokich bloków. Naprawdę baaardzo wysokich bloków. Kilka lat temu oglądałem film 'Red Road', którego akcja dzieje się w jednym z takich blokowisk przy Red Road właśnie.

Glasgow
 
Przeszło mi przez myśl czy by się tam nie wybrać, ale w końcu odpuściłem. Raz, że daleko, bo to obrzeża, dwa, że mało bezpiecznie i trzy... deszcz. Teraz trochę żałuję, gdyż dni tego blokowiska, niegdyś z najwyższymi blokami mieszkalnymi w Europie (30+ pięter!), są już policzone. Pierwszy z bloków już poszedł do piachu i to rok temu, a kolejny zaledwie przed tygodniem. Domyślam się, że wkrótce wszystkie znikną z panoramy miasta. Chociaż tyle, że dojrzałem je z autostrady. Zresztą w Glasgow chyba lubią wysoko budować. Mają na przykład najwyższe kino w Europie - Cineworld Glasgow przy Renfrew Street, parę przecznic od wspomnianej szkoły artystycznej. Znajoma mieszkająca w Glasgow zeznała, że odbywają się tam wszystkie premiery polskich filmów, które trafiają na Wyspy.

Miałem już dość Glasgow. Jest kilka ładnych miejsc, ale ja już chciałem jechać dalej. Myślę, że do tego miasta już wracać nie będę, chyba, że przy jakiejś okazji, do znajomych, no albo po dłuższej przerwie sprawdzić co się pozmieniało. Musi jednak trochę minąć. Na do widzenia ogarnąłem wzrokiem okolice dworca autobusowego Buchanan i wsiadłem w autobus do Edynburga. Uff.

Edynburg
 
Podróż mi się nie dłużyła, a humor polepszał z każdą znikającą chmurą. Po szarym, 'ciężkim', ponurym i deszczowym Glasgow czekał na mnie słoneczny i ciepły Edynburg. Mało czytałem o tym mieście. Słyszałem, że jest piękne, i że koniecznie trzeba odwiedzić, ale w końcu nie wiedziałem czego tak naprawdę mam się spodziewać. Już wjeżdżając do stolicy Szkotów i obserwując miasto zza szyby wiedziałem, że te dwa dni to będzie mało. W Edynburgu zakochałem się niemal od razu i to już w drodze do hostelu, a ten miałem zaraz przy zamku. Nazywał się Castle Rock Hostel i jak dla mnie jest to idealna miejscówka do rozpoczęcia przygody ze stolicą Szkocji, co więcej taka, która nas nie zrujnuje. Co innego zamek - owszem, jest monumentalny, surowy i piękny, ale cena 16£ za bilet to już jakiś kosmos. Obszedłem tylko to co mogłem, zrobiłem miliard zdjęć i wróciłem w stronę High Street. To główna ulica i deptak Edynburga i do teraz nie umiem ukryć zachwytu nad tym miejscem. Zaraz na początku, patrząc od strony zamku przynajmniej, znajduje się katedra św. Idziego (St Giles' Cathedral) oraz ratusz, chyba, oryginalnie nazywa się to City Chambers. Nie da się tamtędy przejść nie zbierając ulotki zapraszającej na nocne zwiedzanie zarówno miasta jak i podziemi. Cena to chyba 10 Funtów na twarz, ale nie zapisałem, a pamięć też już nie ta. Nie byłem zainteresowany i poszedłem w dół ku The Royal Mile i Pałacu Holyrood. 
 
Holyrood Palace, Edynburg
 
Pałac należy do Rodziny Królewskiej i królowa Elżbieta II każdego lata spędza w nim tydzień. Jako oficjalna rezydencja Królestwa w Szkocji jest też miejscem przyjmowania co ważniejszych głów tego świata, niekoniecznie koronowanych. Był tu na przykład Putin. Kiedy jednak nikt podejrzany tam się nie pałęta to pałac można zwiedzać za odpowiednią opłatą, czyli 12 pałndów. Mnie jednak bardziej interesował inny Holyrood, konkretnie Holyrood Park, wielka połać ziemi, a właściwie spore wzgórze, zaraz obok pałacu. Spędziłem tam mnóstwo czasu, bo raz, że to świetne miejsce na mały trekking, a dwa jest stamtąd genialny widok na Edynburg, zamek i okolice. Między innymi na wyspę Inchkeith. Wyspa ma długą historię i wiele się na niej działo przez wieki, ale mnie zapadł w pamięć tylko jeden epizod z nią związany. Otóż w roku 1497 król Jakub IV Stewart zapragnął zabawić się w socjologa-lingwistę i wysłał na wyspę niemą kobietę z dwójką niemowląt. Celem eksperymentu było odkrycie jakim językiem dzieci będą mówić jak już się nauczą. Celowano w język zupełnie nowy lub ewentualnie 'język boga'. Z perspektywy wieków łatwo domyślić się wyniku tej zabawy - dzieci nie tyle nie wykształciły żadnego nowego języka, co w ogóle nie nauczyły się mówić.

Holyrood Park, Edynburg
 
Jeśli ktoś lubi ruinki to również się tam ucieszy. Bezpośrednio za pałacem znajdują się ruiny opactwa, ale nie dostaniemy się do nich bez biletu do pałacu. Za to bez problemu możemy spojrzeć na ruiny kaplicy Św. Antoniego, które znajdują się już bezpośrednio w parku, czy też na jego zboczu. Nie ma tego wiele, ale zawsze coś. W parku można spędzić właściwie cały dzień i nawet się człowiek za bardzo nie znudzi. Ja jednak polecam pójść tam późnym popołudniem, wtedy bowiem widok na miasto jest najlepszy. Sam nie mogłem oderwać od niego ani wzroku ani obiektywu, jednak musiałem coś w końcu zjeść. Padło oczywiście na fish&chips w pobliskiej budzie. Swoją drogą wcale nie tak łatwo było ją znaleźć. Przy High Street była jedna, ale dość droga, a poza tym to raczej puby i bary z whiskey. A tych jest tam pełno! Niby nie dziwne, w końcu Szkocja, ale ilość whiskey barów naprawdę powala. Jim Morrison byłby wniebowzięty.
Dla ładnych widoków warto wdrapać się na Carlton Hill. Wzgórze samo w sobie jakoś specjalnie mnie nie urzekło, a wręcz zdawało się być nieco zaniedbane, jednak żałowałbym, gdybym tam nie poszedł. W końcu to miejsce znajduje się na każdej pocztówce z Edynburga. No i nie bez powodu, bo znajduje się na liście UNESCO, jak zresztą połowa miasta z Royal Mile oraz pałacem Holyrood na czele.

Greyfriars Bobby
 
Drugiego dnia chodziłem w kółko i zachwycałem się miastem. Dotarłem też do pierwszego pomnika psa na świecie. Greyfriars Bobby, bo to jego przedstawia pomnik, to niewielki pies rasy jakiś terier, który w II połowie XIX wieku spędził 14 lat przy grobie swojego pana, czym wzruszył znaczną część miejscowego społeczeństwa. Rzecz jasna na początku wyganiano go z cmentarza (Greyfriars Kirkyard), ale w końcu dano za wygraną i co więcej opłacono za niego podatek oraz ufundowano obrożę. Bez tego prawdopodobnie nie byłoby o czym opowiadać, bo pieska by odstrzelono jako bezdomnego. Gdy nadszedł czas i na niego ufundowano mu nie tylko płytę nagrobną i pomnik, ale także fontannę. Nagrobek do dziś znajduje się na cmentarzu, zaraz obok jego pana, i można tam składać ofiarne patyki. Zresztą cmentarz sam w sobie jest ciekawy - nie trzeba nawet lubić nekropolii, sam też nie pcham się na każdy cmentarz, ale ten jest po prostu przyjemny dla oka, zwłaszcza podczas budzącej się wiosny. Ale jeszcze wracając do pieska - Bobby dostał pierwszy pomnik na świecie, w latach 20' XX wieku japoński pies Hachiko był drugi, a trzeci pomnik psa postawiono w.... Krakowie. Ufundowano go w roku 2001 i dziś stoi w pobliżu Wawelu. Zresztą nawet pamiętam tego pieska, Dżoka, jak kręcił się przy Rondzie Grunwaldzkim czekając na swojego pana, który niestety nie mógł już do niego wrócić.

Edynburg
 
Nie chcę mówić, że byłem w Szkocji, bo tak naprawdę odwiedziłem tylko Glasgow i zobaczyłem kilka ważniejszych atrakcji Edynburga. Nie byłem nigdzie w terenie, nie licząc tego parku Holyrood, więc nie mogę powiedzieć, że faktycznie zwiedziłem Szkocję. Na pewno chcę wrócić, bo w Edynburgu autentycznie zostawiłem kawałek serca. To miasto, przynajmniej ta jego reprezentacyjna część, jest absolutnie przepiękne i chce się do niego wracać. Heh, pewnie jakby lało jak w Glasgow to miałbym inne odczucia i nie zauważyłbym połowy jego atrakcji, ale na szczęście pogodę miałem idealną. Taką właśnie typową dla końca kwietnia - ciepło, ale nie gorąco, słonecznie, ale bez przesady - idealną. Tylko wiało sakramencko i nawet sprawdzałem w Internecie czy na pewno mój samolot odleci o czasie, bo przy takich wiatrach mogło być różnie. Według strony lotniska wszystkie operacje odbywały się jednak prawidłowo, ale i tak pojechałem tam nieco wcześniej. Wybrałem zwykły autobus miejski, bo tak było najtaniej (1,2£, albo 1,4£), ale też najdłużej (około 45 minut jazdy). Usiadłem na samej górze nad kierowcą i miałem za to jeszcze jedną mini-atrakcję i tour po Edynburgu i okolicach. Na nic innego już nie miałem zresztą pieniędzy, na bilet wydałem ostatnie Funty, gdyż obiad w pobliskim fish&chips kosztował więcej niż powinien. Nawet pamiętam - 6,60£! Ale przynajmniej było pysznie.

Galeria do notki znajduje się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester