Tunezja - cz.1: Kartagina & Tunis

Tunis

Pamięta ktoś jeszcze wiosnę 2023? Trochę się ociągała z nadejściem, fakt, ale jak już przyszła to eksplodowała zielenią właściwie z dnia na dzień. Korzystaliśmy z Anią z pogody ile się dało i tak w drugiej połowie kwietnia siedzieliśmy w miejscu o nazwie Bon Bon Boutique w Podgórzu kiedy napisał Piotrek z pytaniem, czy lecimy do Tunezji za sześć stów. O, Tunezja mówisz? Lufthansą do tego? Przekonał. Kraj ten co prawda kojarzy nam się głównie z all inclusive na Dżerbie, a nie z wycieczkami na własną rękę, lecz raz - taniej nie będzie, to dwa - wiosną każdy spragniony jest przygód. Okej, kupuj! Tyle, że termin był dopiero na październik... i nim wylecieliśmy zdążyliśmy dwa razy o tej Tunezji zapomnieć.

Lufthansa to co prawda nie low-cost, lecz we Frankfurcie i tak nieco się pospinaliśmy, bo planowe pięćdziesiąt minut na przesiadkę na tym wielkim lotnisku to wcale nie tak dużo. Szczęśliwie udało nam się dobiec do bramki na czas i zgodnie z planem zameldowaliśmy się w Tunisie niecałe dwie i pół godziny później, tj. tuż przed północą. Tam cała papierologia poszła bardzo sprawnie i nawet pieniądze udało się szybko wymienić w stojącym jeszcze w strefie przylotów automacie. Kurs uczciwy - za 100$ dostaliśmy 312 TND, a za 100€ 334 TND. 1 TND to około 1,3 PLN i mniej więcej tym się kierowaliśmy przeliczając koszty.

Ostatnim wyzwaniem doby było znalezienie transportu do hotelu. Autobusów już nie było, a wynajęte auta odbieraliśmy dopiero za dwa dni, więc zostawały taksy. Pierwszy taksiarz, który się wyłonił zaoferował podwózkę do centrum za 60 Dinarów. Pytamy, czy za wszystkich, bo nas jest sześcioro, a on na to, że za auto. Aha, no to nara. Wychodzimy więc z terminalu, a tam czeka na nas już komitet powitalny z pobliskiego postoju taksówek i zaczynają się negocjacje. Jedni krzyczą, że 60 za auto i ciągną nas do wielkiego vana, my, że nie, oni - taniej się nie da, bo noc i daj dzieci wykarmić. Zaraz jednak pojawili się inni i krzyczą, że tamci to wożą ludzi do Susy i Al-Dżamm, a do centrum Tunisu to z nimi, ale tu też 30 za auto, bo noc, no i panie, no żywcem nie da się mniej. 

Po ich obitych gruzach uznaliśmy, że to jednak legitny biznes i chwilę jeszcze negocjowaliśmy i stanęło na 25. W środku pasy niby były, ale bardziej jako wspomnienie dawnych lat niż zabezpieczenie kogokolwiek, a okno się nie zamykało, ale w sumie i dobrze, bo z popielniczki się wysypywało. Dojechaliśmy tymi cudami szybko i cało, ale na koniec panowie mieli jeszcze jeden występ, bo jednemu daliśmy 30, a drugiemu ustalone 25 i ten drugi zaczął komedię, że 'Allahu, ale czemu on 30, a ja 25, że jak to tak'. Męczył bułę koszmarnie i w końcu dostał tę piątkę. A komedia stąd, bo ta trasa, nawet w nocy, nie jest warta więcej niż 15 Dinarów, i to z napiwkiem. Tip więc taki - jak przylecicie do Tunisu, to olejcie ten komitet powitalny (co łatwe nie będzie) i idźcie na wprost za parking i szlaban. Tam stoi drugi komitet, który dowiezie was do centrum za normalniejszą kasę, ale założę się, że i tam pewnie bez cyrków się nie obejdzie.

Taksówka w Tunisie
żółta taksa przez Tunis mknie

I jakoś to pocieszające, że w dobie tak szybkich zmian na świecie taksiarze pozostają niezmienni. Gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli, tam będziemy przechodzić przez te same męki i jęki. Tak było w Limie, podobnie w Ammanie i już nie mogę doczekać się Meksyku.

---

Obserwację Tunisu rozpoczęliśmy konsumując kontynentalne śniadanie podawane na ostatnim piętrze naszego hotelu -> tu. Może niezbyt urozmaicone, ale każdy był zadowolony. Na górze zdecydowaliśmy, by stolicę jeszcze odłożyć na dzień kolejny, a najpierw zobaczymy sobie leżącą kilka kilometrów na wschód Kartaginę.

Widok na Tunis

Wyczytałem, że najwygodniej i najszybciej dojedziemy tam kolejką ze stacji Tunis Marine, tyle, że akurat był remont gdzieś na trasie, o czym już jednak nie doczytałem. Informowano o tym jedynie na dworcu i tylko w języku arabskim, więc po kilku podejściach skierowano nas do dość mocno upakowanego autobusu. Koszt znikomy, 1 Dinar bodaj, ale obejmował doznania z porannego krakowskiego 501 w roku 2011.

Kartagina już na pierwszy rzut oka bardzo różni się od Tunisu. Dominuje tam niska, willowa zabudowa, którą nierzadko chronią druty kolczaste na ogrodzeniach i budki strażnicze przed wejściem. Głównie jednak puste. Zdaje się też, że częściej tam zamiatają. No cóż, przede wszystkim Kartagina to jednak Pałac Prezydencki oraz wielkie stanowisko archeologiczne. Tego pierwszego nie zwiedzimy, a co więcej nawet nie przejdziemy chodnikiem obok, natomiast drugie to murowane must-see.

Rzymska droga, Kartagina

Ruiny przepotężnej niegdyś Kartaginy to tak naprawdę kilka stanowisk, które możemy zwiedzić na jednym bilecie (za bodaj 20 Dinarów), jednak by to zrobić trzeba mieć albo auto albo cały dzień. My nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego, więc skupiliśmy się na Termach Antoniusza, antycznym teatrze i rzymskich willach. Te ostatnie znajdują się dokładnie vis a vis Pałacu Prezydenckiego i coś tam nawet go widać, ale niewiele.

Termy Antoniusza
Termy Antoniusza, Kartagina

W mojej prywatnej opinii pominąć Termy Antoniusza to jak w ogóle nie zobaczyć Kartaginy - są absolutnie fenomenalne i do tego zachowane w nienajgorszym nawet stanie. Patrząc na mapkę i opisy można nawet odnieść wrażenie, że schemat budowy aqua-parków nie zmienił się zbytnio od tamtych czasów.

Rzymski teatr w Tunisie
Rzymski teatr, Kartagina

Antyczny teatr natomiast nie wywołał u nas efektu wow, głównie dlatego, gdyż jest on odremontowany i używany współcześnie. Tam nieco odpoczęliśmy w cieniu, pobawiliśmy się z kotkami i sprawdziliśmy, czy ze sceny faktycznie wszędzie dobrze słychać. Słychać.

Remont na kolei na szczęście nie pokrzyżował nam zwiedzania innej perełki - biało-niebieskiego miasta Sidi Bou Saïd - i udało nam się podjechać tam dwa przystanki miejscowym składem.

Tunezyjski pociąg

Przygoda taka sobie i raczej nic specjalnego, ale gdy ktoś mnie teraz zapyta; 'ej, a jechałeś kiedyś pociągiem w Tunezji?' to już mogę odpowiedzieć, że tak, jechałem.

Do miasteczka trafiliśmy o złotej godzinie, więc tym bardziej mogliśmy się nim cieszyć. Biel i błękit, którymi pociągnięto każdy dom kontrastował z różem i fioletem kwiatów bugenwilli, którymi obsadzone było każde niemal okno, a kolory zachodzącego słońca tylko to wszystko podbijały.

Sidi Bou Saïd, Tunezja

Nie dziwne więc, że właśnie w Sidi Bou Saïd widzieliśmy najwięcej turystów, bo to naprawdę przeurocze miejsce. No i te widoki! Z tarasów rozciąga się bowiem piękny widok na plażę, marinę, zatokę i ginący w smogu Tunis. Ale największą furorę i tak robią drzwi do domów - każde niebieskie i każde inaczej zdobione.

Sidi Bou Saïd, Tunezja

Takie turystyczne miejsca mają jednak swoje minusy. Tłum to jedno, zawsze uda się przecież znaleźć jakiś spokojniejszy kąt, ale takim największym zawodem są knajpy z turystycznym menu. Pod tym terminem rozumiem 'dajmy cokolwiek, bo przecież i tak tu już nie wrócą'. No i do takiej też trafiliśmy. Fatalnie nie było, ale nikt zadowolony też nie był. Na pocieszenie poratowaliśmy się kawą i słodką jak ulepek herbatą miętową w lokalu obok.

---

Podróż autobusem z Sidi Bou Saïd do Tunisu trwa niecałą godzinę i wykorzystaliśmy ten czas na drzemkę na tylnych siedzeniach. To był dzień pełen wrażeń, a kolejny zapowiadał się wcale nie mniej intensywnie. Szkoda było nam jednak zmarnować wieczór, więc po ogarnięciu się w pokojach wyjechaliśmy na dach hotelu, gdzie przez kolejne parę godzin oddawaliśmy się rozwalaniu siebie nawzajem w UNO i przyjemnej alkoholizacji. Bo w Tunezji, mimo, że to kraj muzułmański, nie ma większego problemu z kupnem alkoholu. Nie ma go w sklepach czy na stacjach, fakt, ale w większości restauracji powinniśmy go dostać. Ok, przynajmniej w Tunisie - bo na przykład w Bizercie nie mieli.

---

Muzeum Bardo, Tunis

Tunis za dnia to najzwyklejsze miasto tej części świata; duże, głośne, nieco chaotyczne, nie za czyste i pełne szaleńców za kierownicą. Kilku mieliśmy nawet okazję poznać, bo nas wieźli. Turystów jest za to niewielu. Poznawanie miasta rozpoczęliśmy od Muzeum Bardo (które administracyjnie jest akurat poza Tunisem, ale to bez znaczenia) - ogromnego muzeum archeologicznego, którego większą część zbiorów stanowią rzymskie mozaiki. Jest ich mnóstwo, każda inna, każda piękna. Poza nimi muzeum chwali się pokaźną kolekcją innych artefaktów ze świata antycznego - jest trochę Grecji, trochę oczywiście Kartaginy, ale i też sporo sztuki muzułmańskiej.

Odyseusz i Syreny, rzymska mozaika z II wieku n.e., Muzeum Bardo, Tunis

Gdyby ktoś się zastanawiał, to warto. Trzeba jednak zarezerwować sobie od dwóch do trzech godzin na powolne zwiedzanie i poznawanie całości, lecz zapewniam, to jest tego warte i będzie to dobrze spędzony czas. Chyba, że ktoś ma jakiś problem z mozaikami.

Po zamachach z marca 2015 roku tunezyjskie władze nieco pilniej strzegą muzeum i okolicy, więc kiedy wsiadaliśmy do kolejnej taksy pan policjant władował głowę do środka sprawdzając czy wszystko jest ok, czyli czy jest licencja i czy licznik jest włączony. To istotne, bo w taksie, którą jechała pozostała grupa nie był, a co więcej w środku wciąż jeszcze była pasażerka. I kiedy nasz kurs do Placu Kasbah kosztował 5 czy 6 Dinarów, to od drugiej grupy taksiarz zażądał 20. Oczywiście tylu nie dostał, ale dymu trochę było. Gdy już wszyscy się zebrali, a ja zdążyłem poznać ten wielki plac z każdej strony, ruszyliśmy ku wpisanej na listę Unesco tuniskiej medynie - Staremu Miastu.

Tunis Medina

Udało nam się tam zgubić parę razy i pewnie bez Google nie udałoby się stamtąd wydostać. Kręciliśmy się więc wokół meczetu Al-Zaytuna, wchodziliśmy w różne mniej lub bardziej wąskie uliczki, z których niektóre były zupełnie puste, a inne wręcz oblepione najróżniejszym towarem - po części lokalnym, a po części importem z Chin i dalekiej Azji. Gdziekolwiek byśmy jednak nie weszli tam zawsze było mnóstwo kotów. Tunezyjczycy to jednak są kociarze.

Avenue de France, Tunis

Wyszliśmy od strony Bab el Bhar, jednej z bram będącej niegdysiejszymi wrotami do Tunisu. Prowadzi doń aleja Francuska, co nawet pasuje, bo przypomina ona trochę pomniejszone Pola Elizejskie. Wzdłuż obu pierzei ciągną się sklepy i restauracje, lecz by znaleźć jakąś przyzwoitą, która miałaby na przykład ogólnodostępne menu, nie jest łatwo. W innych było znowuż siwo od dymu tytoniowego - to jednak nie UE, więc szukaliśmy dalej i w końcu znaleźliśmy jedną, gdzie dało się oddychać, ale tylko dlatego, bo poza naszym tylko jeden stolik był zajęty. I tam facet jarał jakby jutra miało nie być.

Zrobiwszy rundę po kwartale poszliśmy łapać taksy na lotnisko, skąd mieliśmy odebrać auta. Tam już bez cyrków, zarówno w taksach jak i w biurze wypożyczalni. Trafiły nam się podejrzanie nieobite VW Polo, które następnie sprawnie dostarczyliśmy pod nasz hotel. A tam - wiadomo - miejscowe winko, miejscowe piwko (Celtia, ciekawe, szału nie ma, ale mi podeszło) i kilka rundek w UNO. Bez wariactw tym razem, bo rano czekała nas wycieczka do ambasady z misją odsunięcia smutnych dziadów od władzy, a potem jazda na południe - do Al-Dżamm. Ale o tym w części drugiej.

Tunis o poranku

metro w Tunisie

A, no właśnie. Bo Tunis ma metro. Tak jakby metro, bo to bardziej szybki tramwaj niż metro. Widzieliśmy to cudo na mieście, ale nie mieliśmy ani okazji ani potrzeby skorzystać. Jedynie by podjechać te dwa przystanki do Sidi Bou Saïd, bo tamta kolejka z Tunis Marine zalicza się do tego samego systemu. Fajnie, że mają, chociaż stan mocno taki se.

Poniżej kilka zdjęć z Kartaginy i Tunisu.

Daktylowiec w Termach Antoniusza, Kartagina, Tunezja

Termy Antoniusza, Kartagina, Tunezja

Termy Antoniusza, raz jeszcze

Rzymska rzeźba, Kartagina, Tunezja

Kitku gdzieś przy antycznym teatrze, Kartagina, Tunezja

Widok na zatokę i Tunis, Tunezja

Zachód słońca nad Tunisem

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester