Budapesztańska teraźniejszość
Wszystko zaczęło się od tego, że po zeszłorocznym Bergamo obiecaliśmy sobie z Kasią i Piotrkiem, że nie będziemy czekać kolejnych ośmiu lat na następną wycieczkę, tylko zorganizujemy coś wcześniej. I tak w którąś wrześniową sobotę usiadłem nad Excelem i rozpisałem nam co ciekawsze kierunki z krakowskiego lotniska na październikowe weekendy. Nie uwzględniłem tylko ostatniego - akurat wtedy brałem ślub. Inny odpadł, bo Kasia była wtedy w Barcelonie, więc wybór zawęził nam się do w zasadzie dwóch. Dwa dni później zdzwoniliśmy się w trójkę, ale okazało się, że cały mój wysiłek poszedł jak krew w piach, bo przez te kilkadziesiąt godzin ceny drastycznie nam wzrosły i już nie było tak fajnie, lecz - co by nie było - kierunki przecież się nie zmieniły. Pozostało nam tylko dopasować oczekiwania do możliwości, i na odwrót, i coś wybrać. Loty jednak w ogóle nie chciały się spinać, bo to albo dzień nie ten, albo wylot za 59zł ale już powrót za 359zł, albo przesiadka gdzieś daleko, albo czasowo bez sensu i nagle, jakby znikąd, z odsieczą przyszło... PKP. Piotrek odkrył bowiem, że można przecież wrócić po ziemi i to w całkiem sensownych godzinach i dobrej cenie. Ja się zgodziłem od razu - już pisałem w tym roku, że lubię pociągi i nie przeszkadza mi taka długa podróż, co więcej, jest równie atrakcyjna. Chociaż te dziewięć godzin... no, tu można dyskutować. Bilety - najtańsze 74zł, te droższe - nie wiem, ale średnio wyszło nam po 80parę zł na twarz na trasie Budapeszt Zachodni - Kraków Główny. Ceny za lot Ryanem Kraków - Budapeszt nie pamiętam, ale to było też coś koło tego albo i mniej. Tak więc postanowione - w połowie października lecimy w trójkę do Budapesztu, tam jemy dobre rzeczy, pijemy dużo wina, moczymy się w basenach, a potem wracamy po ziemi pociągiem.
Fotogeniczny Budapeszt |
Rok wcześniej, jak lecieliśmy do tego Bergamo, planowaliśmy zobaczyć coś więcej i wybraliśmy się wtedy do Como i Mediolanu. Teraz też chcieliśmy bardziej pozwiedzać kraj Madziarów, ale... tak szczerze mówiąc po prostu nam się nie chciało. Zresztą po co kiedy Budapeszt sam w sobie jest tak wielki i pełen atrakcji, że przedłużony weekend to za mało. No i przecież chcieliśmy się popluskać w basenach, a to impreza na pół dnia co najmniej.
---
Późnym popołudniem byliśmy u celu - Budapeszt. Stolica Węgier, ociekające historią wielkie miasto, którego walory docenia, lub też i nie, cztery i pół miliona turystów rocznie. Przynajmniej przed pandemią. Hotel mieliśmy w IX dzielnicy miasta - Ferencváros. Nie jest to może samo centrum, lecz biorąc pod uwagę wielkość miasta to wciąż bardzo blisko, poza tym po sąsiedzku mieliśmy Wielką Halę Targową z końca XIX wieku - Nagyvásárcsarnok - wielką, poza kawą, słabość Piotrka, oraz i co istotniejsze, zwłaszcza wobec naszych planów, Łaźnie Gellerta - Gellért gyógyfürdő. Ale to później, najpierw szybkie zakupy w pobliskim Aldi, zameldowanie się w hotelu i poszukanie jedzenia. Zrobiliśmy szybki research okolicy, ale nie bardzo chciało za wiele szukać i skończyło się na restauracji w pobliżu hotelu o nazwie Jelenke, po węgiersku obecny lub teraźniejszość. Uprzedzając fakty napiszę, że kończyliśmy tam w każdy z następnych dwóch wieczorów mimo, że próbowaliśmy gdzie indziej. Jelenke okazała się być tą restauracją, której szukaliśmy - można było w wege, można było bez glutenu, można było w miarę tanio i można było w dużo dobrego wina. No i mieliśmy blisko do hotelu. Tylko ta teraźniejszość... węgierską teraźniejszość trudno przecież zaakceptować.
Następnego dnia po śniadaniu poszliśmy na zamek Buda - Budavári Palota. Chcieliśmy wjechać funikularem, ale ten miał przerwę na remont, więc kawałek podjechaliśmy autobusem, a potem już tempem spacerowym przeszliśmy sobie przez park. Pogoda dopisywała, humory również.
![]() |
Górna stacja funikularu - kolejki otwartej w 1870 roku, Budapeszt |
Odbudowa historycznego budynku Ministerstwa Obrony |
W tę politykę wpisuje się również odsłonięty, chociaż w jego przypadku bardziej pasuje słowo otwarty, w 2020 roku Pomnik Spójności Narodowej - Összetartozás Emlékhelye. Znajduje się on vis a vis budynku Parlamentu, którym obecnie panujący premier tak podle wzgardził. Pomnik jest efekciarski, ale przyznaję, że podoba mi się i takie coś widziałbym w Polsce, a nie jakieś tam schody donikąd. W każdym razie pomnikiem jest zejście po pochylni ku wiecznemu ogniowi, natomiast ściany boczne wyłożono tysiącami czarnych płytek z historycznymi nazwami miast, miasteczek i wsi wchodzących w skład niegdysiejszego Królestwa Węgier. Do jego budowy przywieziono nawet ziemię z 64 komitatów (takich województw) niegdysiejszej monarchii, gdzie w większości z nich co prawda Węgra nawet nie widziano, ale gadaj tu narodowcami.
Pomnik Spójności Narodowej, Budapeszt |
Pomijając już tę politykę i polityków to Węgrzy potrafią w pomniki i inne miejsca pamięci. Tuż obok, już na placu Kossutha Lajosa, a właściwie pod, znajduje się In Memoriam 1956 October 25th - rodzaj galerii upamiętniającej powstanie węgierskie z października 1956. Nie jest to duże, ale naprawdę fajnie zrobione i warte zobaczenia. Natomiast kawałeczek dalej, już nad samym Dunajem znajdziemy… buty.
Buty na brzegu Dunaju, Budapeszt |
Buty na brzegu Dunaju - Cipők a Duna-parton to pomnik Holokaustu na Węgrzech. Tworzy go sześćdziesiąt par różnego rodzaju obuwia, zarówno męskiego jak i damskiego, zwróconego noskami ku rzece. Buty zrobione są z żelaza i przymocowano je w miejscu, w którym węgierskie bojówki rządzącej faszystowskiej partii rozstrzelały na przełomie 1944 i 1945 roku trzy i pół tysiąca osób, w tym setki Żydów. Przed śmiercią ofiary były okradane właśnie z butów, gdyż te podczas wojny były towarem deficytowym. Mocne.
Tak wyedukowani historycznie powlekliśmy się spacerowym tempem w głąb stolicy. Bez większego planu, ale nim uderzymy w ciepłe wody Łaźni Gellerta chcieliśmy się jeszcze trochę poszwędać oraz zjeść coś niedużego. I przypadkowo natrafiliśmy na coś idealnego – herBar, knajpę z dietą dla bezglutenowców. Smakowo i cenowo zadowalająco, chociaż kilku rzeczy z krótkiego menu już nie mieli. Mimo wszystko wspominam tu o tym miejscu ku pamięci i gdyby ktoś będąc w Budapeszcie szukał knajpy z daniami bez glutenu. Tutaj -> Haris köz 3.
Hotel i Łaźnie Gellérta, Budapeszt |
Resztę dnia spędziliśmy w Gellért gyógyfürdő – wspomnianych już łaźniach. W Internecie jest tyle opisów tego miejsca, że nawet jakbym chciał to niczego nowego od siebie nie dodam. Tylko tyle, że super i fajne i polecam, zwłaszcza zewnętrzną saunę fińską i basen schładzający. Tylko w saunie rekomenduję nie siadać przy wejściu, bo ludzie ciągle wchodzą i wychodzą i wychładzają pomieszczenie przez co sens tego miejsca nieco znika. Polacy co prawda bardzo saunowi nie są, chociaż mam wrażenie, że i tak już nieźle ogarniamy ten temat, lecz zabawnie się robi, jak w takie miejsce tafią Hiszpanie albo Włosi. Taka luźna obserwacja.
wnętrze Łaźni Gellérta, Budapeszt |
Z basenów wyszliśmy wraz z ich zamknięciem, czyli o 19:00. Do hotelu mieliśmy dystans spacerowy, więc szybko znalazłszy się na miejscu zaczęliśmy szperać po telefonach co by tu teraz i gdzie dziś jemy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że skończymy w Jelenke, 800m od hotelu. Wybraliśmy VII dzielnicę Budapesztu - Erzsébetváros, która swą nazwę zawdzięcza Elżbiecie Bawarskiej, królowej Węgier i cesarzowej Austrii (raczej w tej kolejności), a prywatnie żonie Franciszka Józefa. Niemniej dziś mało komu ta dzielnica kojarzy się z tak zamierzchłą historią – dziś ludzie tam pielgrzymują z dwóch powodów; a) w czasie wojny znajdowało się tam getto, b) jest tam mnóstwo restauracji, pubów, knajp i klubów, gdzie zwalają się zarówno Węgrzy jak i turyści. Zeszliśmy okolicę wzdłuż i wszerz próbując znaleźć coś dla siebie, ale wszędzie było albo za dużo ludzi i głośno, albo ceny nie te, albo menu jakieś dziwne… nie dogodzisz. Wsiedliśmy więc do metra i wróciliśmy na swoją dzielnię. Ale i tak nim trafiliśmy do bezpiecznej Jelenke to odbiliśmy się od kilku innych drzwi. Takie są prawa rządzące piąteczkiem.
---
![]() |
Nie metro, ale tramwaj musiał tu wskoczyć |
A wieczorem – tu już wiadomo – Jelenke. Pysznie, klimatycznie, spokojnie, idealnie na ostatni wieczór w stolicy Węgrów. Tym razem się wyłamałem z grupy i zamiast wina wziąłem lokalne, ciemne piwo. Jelenke znajdziemy tu -> Ráday utca 11-13.
---
I tu się kończy ta węgierska przygoda. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że ten przedłużony weekend zleciał nam szybciej, niż czas w jakim to wszystko zaplanowaliśmy. A nie debatowaliśmy długo. Dłużyła się natomiast jazda z powrotem, bo i Węgry i Słowacja i Czechy i w końcu tory po naszej stronie granicy. Chociaż najgorszy był absurdalnie długi postój w Bohuminie, gdzie przepinano wagony i lokomotywy. Łącznie podróż powrotna zajęła nam dziewięć godzin z hakiem, ale nie żałuję, co więcej wolę to, niż 2/3 tego w aucie.
pociąg do domu na dworcu Budapest Nyugati |
Złą wiadomością jest, że Ryanair strzelił focha na Węgry i nie pali mu się do powrotu, a Węgrzy robią niewiele, by go do tego zachęcić. I teraz, by osiągnąć Budapeszt z Krakowa będzie trzeba albo znów jechać po ziemi albo kombinować loty jakoś na około. Ewentualnie lecieć Wizzem z Warszawy, ale na samą myśl o wizycie na Okęciu boli mnie w człowieku. Odwiedzania Budapesztu po ziemi mam już jednak trochę dość, więc pozostaje albo czekać na Ryana albo szperać szukając dobrych cen na jakieś inne loty. Bo pomoczyłbym się jeszcze w tamtejszych źródłach, zszedł kolejne kilometry węgierskiej stolicy i napił się wina do obiadu w Jelenke.
Opera po odświeżeniu, Budapeszt |
budapesztański tramwaj |
Wnętrze Wielkiej Hali Targowej, Budapeszt |
Komentarze
Prześlij komentarz