Wietnam cz. 4: Ho Chi Minh City & wyspa Phu Quoc

mural w Ho Chi Minh City, Wietnam

Marzyłem o tym, by zobaczyć dawny Sajgon. Zagłębić się w to miasto, poznać je, zobaczyć jego blizny, bo przecież tyle się o nim słyszało i czytało. Ze środkowego Wietnamu przywiozłem jednak pamiątkę, która skutecznie spaskudziła mi drugą połowę pobytu w Wietnamie. Nie do końca wiem co to mogło być, prawdopodobnie coś pospolitego, lecz do końca wyjazdu miałem pozamiatane. Bo osłabienie, bo gorączka, bo kaszel i jak się łatwo domyślić w takim stanie trudno się czymkolwiek cieszyć. Przeszło mi przez myśl, że to może być denga, ale objawy trochę nie pasowały, lecz profilaktycznie nabyłem w aptece Tylenol, czyli zwykły Paracetamol. Swoją drogą ciekawostka, która może się kiedyś komuś przydać - jak podejrzewamy u siebie dengę, to ibuprofen jest niewskazany, ale paracetamol już tak. W aptece kupiłem też maseczki i jedną wciąż jeszcze nawet mam. Dziś zdaje się być cenniejsza niż tusz do drukarek.

Po przylocie i uderzeniu o łóżko musiałem się skonfrontować z Tam, naszą ogarniaczką w Wietnamie, bo zaraz po złapaniu Wi-Fi na Whatsuppie wyskoczyło mi kilka nieodebranych i dwie wiadomości od niej właśnie. Dzwonię, a ta się mnie pyta, czemu robimy jaja i nie chcieliśmy transportu na lotnisko w Da Nang, który ona nam załatwiła. Gorączka trochę utrudniała myślenie, ale przecież jechaliśmy samochodem - znów Toyota RAV4 wielka jak dom - pamiętam dobrze przecież. Facet z Trần Nhân Tông gdzie spaliśmy chciał nam po coś dzwonić, to powiedzieliśmy, że dzięki, ale nie, bo już mamy i jedzie już. Potem pisała, że to ona się z nim nie dogadała i że sory za to.

wystawka amerykańskiego sprzętu wojskowego przed Muzeum Pozostałości Wojennych

Źle mi było w człowieku, ale nie chciałem też marnować dnia, więc zabraliśmy tabletki i poszliśmy zobaczyć miasto i okoliczne must-see. Były to przede wszystkim Muzeum Pozostałości Wojennych (Bảo tàng chứng tích chiến tranh) oraz pobliski Pałac Zjednoczenia (Dinh Độc Lập). Jestem z tego pokolenia, które wychowało się na filmach i serialach lat 70' i 80', a jako, że te były głównie amerykańskie, to motyw przewodni Wojny Wietnamskiej i jej weteranów był nadzwyczaj częsty. Nie przypomnę sobie ile razy widziałem 'Czas Apokalipsy' Coppoli, 'Łowcę Jeleni' Cimino, czy 'Full Metal Jacket' Kubricka. Nie zapominając oczywiście o przygodach grupy komandosów, którzy zostali skazani za przestępstwo, którego nie popełnili, i którym udało się zbiec i ukryć w Los Angeles i którzy wciąż są poszukiwani przez żandarmerię wojskową, a teraz świadczą swoje usługi jako najemnicy. I jeśli masz kłopoty i nikt inny nie może ci pomóc, możesz ich wynająć.
Muzeum Pozostałości Wojennych pozwala nam spojrzeć na ten konflikt oczami Wietnamczyków, rzecz jasna tych co wygrali, a nie tych co musieli uciekać do Stanów w obawie o swoje życie pod czerwonym sztandarem. Nie nazwałbym go jednak czysto propagandowym, bo o amerykańskich zbrodniach wojennych w Wietnamie wie każdy, nawet sami Amerykanie, chociaż oni oczywiście mają na tę kwestię inne spojrzenie. Nie zamierzam jednak nikogo przekonywać na siłę, lecz zaproponuję jeszcze raz genialno-rewelacyjno-niemalżeidealny-ocierającysięoarcydzieło dokument 'Wojna wietnamska: film Kena Burnsa i Lynn Novick', który wyczerpuje ten temat i wciąż jest do znalezienia na Netflixie. Samo muzeum, abstrahując od tematyki, jest ciekawie zrobione i uporządkowane, co bardzo pomaga w zwiedzaniu. Przed wejściem natomiast wieczni chłopcy znajdą kilka prezentów, czyli zdobyczne czołgi, helikoptery, samoloty i inne militaria w stanie niemalże igła. Cena biletu jest niezauważalna, bo 40000 Dongów, czyli mniej więcej 6,5 PLN.

Pałac (ponownego) Zjednoczenia, Ho Chi Minh City, Wietnam

Tuż obok, bo za płotem, znajduje się Pałac Zjednoczenia. Po drodze dorwał nas sprzedawca kokosów, że on niby tylko zdjęcie, że spoko, nic nie chce sprzedać, idzie do domu i w ogóle, ale ja już wiedziałem, że właśnie mamy kokosa do kupienia. Ania asertywnie oddaliła się na 4 metry i stamtąd stanowczo gestykulowała, że ona kokosa nie, no a mnie tej asertywności już nie starczyło i 30k Dongów z portfela poszło do pana Wietnamczyka. Plus z tego taki, że i tak musiałem się ciągle nawadniać, bo gorączka i tak dalej.

Czołgi w pałacowym ogrodzie, Ho Chi Minh City, Wietnam

Natomiast Pałac okazał się być zamknięty dla zwiedzających. Jakaś konferencja, spotkanie, czy coś. Bardzo mi się tam nie paliło, ale z drugiej strony to także fragment najnowszej historii, gdyż to tutaj 30 kwietnia 1975 upadł Sajgon, a II Wojna Indochińska dobiegła końca, tym bardziej fajnie byłoby zobaczyć wszystko z bliska i poczuć klimat tamtych lat, a nie tylko zza bramy, tuż za którą wciąż stoją dwa czołgi armii Północnego Wietnamu przypominając wszystkim kto ostatecznie wygrał.

Współczesny Sajgon i jego mieszkańcy, Ho Chi Minh City, Wietnam

Nogi trochę mi się już uginały, ale nie chciałem wracać do hotelu. Zresztą musieliśmy coś zjeść, więc powolnym krokiem zanurzyliśmy się w mieście dochodząc m.in. do na pozór zwykłego bloku, który do upadku Sajgonu był siedzibą CIA. Dziś to budynek mieszkalny, które nieoficjalnie można zwiedzać, a nawet wejść na samą górę skąd ewakuowano personel. Poza tym centrum Ho Chi Minh City wygląda jak centrum każdej innej metropolii i tym samym bardzo różni się od stolicy kraju. Nowoczesne wieżowce, zachodnie sklepy, korporacyjne kawiarnie, ale także trochę betonowych bloczków oraz całkiem sporo pozostałości starego, francuskiego jeszcze Sajgonu. A wokół szum i hałas niezliczonej ilości skuterów, motorowerów i motocykli, które są już atrakcją samą w sobie i tym, czym żółty tramwaj jest dla Lizbony. Idąc ulicami Ho Chi Minh City trudno uwierzyć, że znajdujemy się w kraju komunistycznym, tym bardziej kiedy zna się ten ustrój z własnego podwórka. I być może to między innymi ten ogromny kontrast sprawia, że dzisiejszy Sajgon jest tak potężnym magnesem na turystów. A jest ich tam całkiem sporo - wg danych na rok 2018 HCMC odwiedziły ponad 4 miliony turystów z zagranicy. A w tym i my.

Kawałek starego Sajgonu, Ho Chi Minh City, Wietnam

Jedzenia trochę się naszukaliśmy, ale w końcu się udało usiąść w cichym i spokojnym miejscu, gdzie przy okazji mogliśmy spróbować w końcu kawy po wietnamsku, czyli z dodatkiem skondensowanego mleka oraz lodu. Fajna sprawa, ale nie radzę już dosładzać cukrem. W międzyczasie ładnie łykałem paracetamol, który pozwalał mi na godne zwiedzanie miasta, lecz w końcu nadszedł kryzys i skierowaliśmy się do hotelu. Po drodze zaszliśmy do kolejnej atrakcji, czyli Bazaru Ben Thanh (Chợ Bến Thành). Mieści się on w budynku z 1912, który jest jedną z najstarszych pamiątek po Francuzach w mieście, a przy okazji jednym jego dzisiejszych symboli. Bazar ma dwa życia; dziennie i nocne. Dzienne trwa zwyczajowo od 6:00 do 18:00, a nocne do 22:00. My załapaliśmy się na to drugie, a że akurat zaczynał się weekend, to nie byliśmy sami. Przy okazji warto wspomnieć, że jest to jedno z miejsc, które uwielbiają nie tylko turyści, ale także i kieszonkowcy, zaleca się więc uważać. Mnie serce skradł sok ze świeżo wyciskanej trzciny cukrowej.

Opera i Teatr w Ho Chi Minh City (Nhà hát Thành phố Hồ Chí Minh), Wietnam

Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do tuneli Cu Chi oraz do delty Mekongu. Rano biłem się z myślami, ale w końcu napisałem do Tam, że się nie zjawę i czy to problem. Nie był, więc z bólem serca (i wszystkiego innego) zostałem w hotelu. Żałuję strasznie, ale nie odpuszczę i wrócę tam, by nadrobić i te tunele, i tę deltę, i Ho Chi Minh City przecież, bo do dziś mnie to wszystko wścieka, ale siedzenie na dupie wtedy to była jedyna słuszna decyzja. Próbowałem czytać, ale literki nie chciały mi się układać, więc został telewizor, gdzie na szczęście było HBO i kilka innych anglojęzycznych programów. Niestety repertuar był tak zły jak moja kondycja i udało się wytrwać tylko 'Strażnikach Galaktyki' i 'Kong: Wyspa Czaszki', ale też ledwo. A to były te lepsze pozycje. Rany boskie, nie polecam nikomu tak chorować.
W połowie dnia uznałem jednak, że no bez jaj, trochę gorączki, za oknem widno, 34 stopnie, czwarta po południu, jeszcze szóstej nie ma, to pójdę gdzieś się przejść, bo przecież nie można tak marnować pięknego dnia i to w takim mieście. Nie wysiedzę. Aparat wzięła Ania, więc zabrałem tylko telefon i portfel i wyszedłem na miasto. Uszedłem kilkaset metrów i... nie, no jednak nie, nie pospaceruję. Zrobiłem tylko zakupy w sklepie przy hotelu i wróciłem do łóżka z nadzieją, że jutro będzie lepiej, bo mieliśmy się znaleźć na rajskiej wysepce Phu Quoc celem odpoczynku, opalania, zwiedzania wyspy skuterem i pływania w oceanie.

Lotnisko Phú Quốc zostało otwarte dla ruchu pasażerskiego ledwie sześć lat wcześniej, a już obsługuje prawie 3,5 mln pasażerów rocznie. Do miejsca, w którym mieliśmy spędzić kolejne cztery noce, ostatnie już w Wietnamie, nie było daleko, lecz transport mieliśmy mieć zapewniony. No to wychodzimy na nieznośnie wilgotne powietrze wyspy i wypatrujemy kogoś, kto by wypatrywał nas. Niestety nikt się nie pojawił. No ok, niedobrze. Przeszliśmy parę razy między terminalami i wciąż nikogo ze znajomo brzmiącym nazwiskiem na kartce. Podbił za to jakiś gość, który zaoferował podwózkę za 200tys Dongów (10$). Powiedziałem, że nie trzeba, bo już mamy, to zszedł do 150tys. Super, ale nie. W końcu zaczęło udawać mi się z nim dogadywać i zapytał dokąd chcemy w ogóle jechać. Pokazałem mu na karteczce, a ten zaoferował, że tam zadzwoni i się dowie. Problem był jednak taki, że na wyspie, tuż obok siebie, są dwa kurorty, które nazywają się prawie tak samo, no i biedny chłop zadzwonił do tego złego, gdzie nie wiedzieli o co chodzi. Szczęśliwie przed wejściem swoje recepcje (?) miały wielkie sieciówki hotelowe, z których jedna przyniosła z sobą swój Internet. Spytałem o hasło, wklepali i mogłem połączyć się z Tam. I tu znów zaskoczenie:
-Ale jak to nie ma? Czekajcie. Zaraz dopytam.
Dopytała i okazało się, że w kurorcie mieli awarie systemu i wszystkie rezerwacje im wyleciały w kosmos, a razem z nimi wszelkie info o transferach lotniskowych. Mieliśmy się jednak nie martwić, noclegi są opłacone, wszystko gra i zaraz będzie taksa. Uf, bo już traciłem siły. Czekając podziękowałem zgromadzonym za pomoc i Internety.

Phú Quốc, Wietnam

Lan Anh Garden Resort, miejsce, w którym nas ulokowano, to kilka piętrowych domków, basen i restauracja przy wejściu. Czysto, miło, cicho i całkiem spokojnie, bo natenczas niemalże pusto. W tym samym czasie gośćmi była jakaś para Francuzów, potem dojechała jeszcze jedna para i jakieś Niemki, ale to już w dniu, w którym opuszczaliśmy to miejsce. Swój czas dzieliłem między łóżkiem, patio, a leżakiem przy basenie. To nie mój wymarzony sposób na spędzanie dni w raju, ale na nic więcej nie miałem siły. Gorączki już prawie nie było, ale chęć robienia czegokolwiek zgasła zupełnie i niczym nie udawało mi się jej wskrzesić. Nawet jedzeniem, na które już nie mogłem patrzeć.

świątynia Dinh Cậu, Phú Quốc, Wietnam

Pierwszego dnia zrobiliśmy sobie spacer wzdłuż głównej drogi do miasteczka Phú Quốc. Doszliśmy jednak zaledwie do znajdującej się na niewielkim cyplu świątyni Dinh Cậu bez dalszej penetracji miasta. Ta malutka świątynia powstała w roku 1937, by okoliczni rybacy mieli gdzie modlić się przed wyruszeniem na połów, a ulokowano ją w chyba najbardziej malowniczym i tym samym fotogenicznym miejscu w okolicy. Samą świątynię można swobodnie zwiedzać i to za darmo. Na więcej atrakcji nie miałem siły, więc do kurortu wróciliśmy plażą, gdzie daliśmy słońcu spalić sobie prawy profil i stopy.
Wieczorami wychodziliśmy wspólnie na plażę, bo to był jedyny czas kiedy mogłem wyściubić nos ze swojej nory i nie czuć się, jakbym przebiegł maraton z rekordem świata. Pozwoliłem sobie nawet na piwo, którego nie tykałem od Hanoi.
Cóż, brzmi to źle, ale to jedna z tych rzeczy, na które nie mamy wpływu, więc po jakimś czasie przestałem się tak na to wściekać, tylko starałem się mieć jak najlepiej. Odpoczywałem, czytałem, pływałem w basenie i właściwie spędzałem czas tak, jak wielu pewnie by chciało, ja jednak czułem, że gniję od środka i mija mnie coś fajnego.

Wędkarz z Phú Quốc, Wietnam

Z ciekawostek; w czasie wojny na wyspie mieściło się więzienie, w którym przetrzymywano schwytanych żołnierzy Północnego Wietnamu oraz VietCongu. Po zjednoczeniu kraju więzienie zamknięto, a dziś można je zwiedzać. Wietnamczycy upierają się, że to było miejsce tortur i kaźni, ale nie ma na to żadnych dowodów. No i co najważniejsze - na wyspę można dostać się bez wizy, pod warunkiem, że spędzimy tam, i tylko tam, nie więcej niż 30 dni, oraz, że przylecimy na wyspę bezpośrednio zza granicy. Przesiadka też wchodzi w grę, ale wciąż musi to  być lot spoza Wietnamu.

Ostatni wieczór na Phú Quốc, Wietnam

Od powrotu z Wietnamu minęło właśnie piętnaście miesięcy. Mieliśmy tam wrócić w zeszłym roku, ale nie udało nam się na tyle zorganizować, by rozpocząć planowanie odpowiednio wcześnie, a jak już zaczęliśmy, to los znów był przeciwko nam i musieliśmy zostać w Krakowie. Chcę wrócić do Wietnamu, ale nie dlatego, że było mi tam tak cudownie, rewelacyjnie i nieporównywalnie lepiej niż gdzie indziej, ale po to, by go zobaczyć lepiej i wyrobić sobie jakąkolwiek opinię o tym kraju. Dziś Wietnam to dla mnie Hanoi i Hội An z okolicami, bo to udało się mniej więcej wyczerpująco zobaczyć, natomiast reszta kraju pozostaje mi właściwie nieznana.

Ta podróż to też doświadczenie, że nikt ci nie zaplanuje wyjazdu tak dobrze jak ty sam. Ok, podobało nam się jak to zostało zorganizowane, hotele z transferem, wycieczki i tak dalej, lecz ilość 'ale', którą mieliśmy była za duża. Abstrahuje już od mojej choroby, której się nabawiłem prawdopodobnie od tego gościa, który nam pokazywał pegieer przy Hội An, i która jednak mocno zaburzyła drugą połowę całego wyjazdu.
Wrócimy. I do Ho Chi Minh City i do Hue i być może nawet w góry.

Tymczasem zostają zdjęcia. Poniżej kilka dodatkowych;

Chợ Bến Thành, Ho Chi Minh City, Wietnam

Muzeum Pozostałości Wojennych, Ho Chi Minh City, Wietnam

Nówka sztuka, nie śmigana (być może to nawet prawda), Muzeum Pozostałości Wojennych, Ho Chi Minh City, Wietnam


Była siedziba CIA, Ho Chi Minh, Wietnam

Ho Chi Minh City, Wietnam

świątynia Dinh Cậu, Phú Quốc, Wietnam

Phú Quốc, Wietnam

Komentarze

  1. Ja to sobie nawet marzę zrobić taki wyjazd śladami wojny, ale w dzisiejszych czasach to chciałbym w ogóle gdziekolwiek wyjechać :) Już nawet samo leżenie w Phú Quốc wydaje się bardzo atrakcyjne.
    Swoja drogą byłem bardzo ciekaw opinii o tej zorganizowanej wycieczce, bo ciągle utwierdzam się w tym przekonaniu, że samodzielne organizowanie jest zawsze najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta forma ma swoje plusy, lecz bardzo usztywnia podroz. Jak cos masz w planie tu musisz tam byc i koniec. Jak juz sie planowalo cos wczesniej samemu, to zawsze w glowie jest ta mysl 'ja bym to zrobil inaczej'.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester