Portugalia cz. 4 - Madera: północ wyspy i interior


Porto Moniz byliśmy popołudniu, gdzieś po 16 może. Po drodze zrobiliśmy sobie kilka postojów na obowiązkowe fotki, w tym jeden dłuższy w miejscu zwanym Miradouro da Santa. Jeśli bierzemy się za Porto Moniz od południa, to koniecznie należy się tam zatrzymać i spojrzeć na znajdujące się w dole miasteczko i ocean, gdyż te idealnie się ze sobą komponują. Ok, może są ładniejsze widoki, ale i tak warto zrobić sobie tam taki mały postój, choćby z tego względu, że nas i miasteczko dzieli jeszcze kilka wesołych i stromych serpentyn.

Porto Moniz
Stary dom w Porto Moniz

Porto Moniz jest malutkie - nie wiem ile może mieć powierzchni, ale będzie to tyle co średniej wielkości krakowskie osiedle. Liczba mieszkańców też będzie podobna i jest to nieco ponad półtora tysiąca, ale i nawet tylu ludzi tam nie widać. Nie w listopadzie, kiedy ze znalezieniem pokoju w hotelu nie ma problemu, a restauracje zieją pustkami. Co ma swoje oczywiste plusy, ale i minusy. Swoją drogą Porto Moniz zaczęło rozrastać się dopiero w ostatnich latach - zbudowano bulwar, kilka hoteli oraz supermarket. Wnioskuję to po zdjęciu satelitarnym Googla, które jest w opór nieaktualne. Bo to zresztą taki zabawny ewenement - zdjęcie satelitarne Madery jest starsze od StreetView, które też już ma tam ponad osiem lat. Robiąc plan na całą wyspę oraz poszczególne rezerwacje trochę się wahałem gdzie nas ulokować na dłuższą część wycieczki, ale w końcu wybrałem właśnie to miejsce na naszą bazę wypadową; cenowo było naprawdę bardzo przyzwoicie, komfort był odpowiedni i liczba atrakcji wokół również. Także super.

Basen wulkaniczny w Porto Moniz

Taką główną atrakcją są baseny wulkaniczne. Są dwa: jeden jest płatny (jakieś 1,5€ na twarz), ogrodzony, ugładzony betonem i ma ratownika oraz jest otwarty do 18, a drugi natomiast jest bardziej dziki, bezpłatny i otwarty dla wszystkich o każdej porze dnia i nocy. Te baseny są poniekąd naturalne, bo tworzą je skały wulkaniczne, a właściwie po prostu zastygła w tym miejscu lawa, która dziś rysuje w tym miejscu krajobraz niemalże księżycowy. Niby byliśmy tam trzy dni, ale jednak ani razu nie udało nam się zejść do wody - ani jednej, ani drugiej - bo albo nas nie było cały dzień, albo po prostu było na zimno. Bo właśnie, to, że te baseny są wulkaniczne, to wcale nie oznacza, że są podgrzewane. Otóż nie są. Koło tego drugiego znajdziemy jeszcze lunetę, której wizjer skierowany jest na pobliskie wzgórze i znajdujący się tam niewielki domek. Wygląda on trochę jak bunkier, ale według opisu jest to stary punkt obserwacyjny skąd wyglądano wielorybów. Jakby przecież nie było, Porto Moniz to nic innego jak port, którego początki tutaj datuje się na połowę XIX wieku. Późno, bo choć lokalizacja dobra, to z dojazdem zawsze był problem.

Antigo Traçado da ER101
Tunel na trasie

Jako taką drogę doprowadzono tam dopiero po II Wojnie Światowej. Przez długi czas uchodziła ona za jedną z najpiękniejszych, gdyż wykuto ją bezpośrednio w skale, więc bywało i tak, że przejeżdżało się bezpośrednio pod lecącym z góry wodospadem. Oczywiście ona dalej istnieje, jednak przez większość roku (jeśli nie w ogóle) jest nieużywana, gdyż dziś Madera podziurawiona jest wygodniejszymi i znacznie bezpieczniejszymi tunelami (za których budowę Portugalia chyba już nigdy się nie wypłaci, ale to temat na osobną notkę). Jej najpiękniejszy ponoć fragment jest na jej końcu, czyli tuż przed miejscowością São Vicente. Samochód można zostawić na mini parkingu pod wodospadem, a na szlak ruszyć już piechotą. My nie byliśmy, żałujemy. Jednak nie ma tego złego - jeśli miniemy São Vicente i będziemy kierować się dalej na wschód, do Ponta Delgada, to w końcu dojedziemy do takiej właśnie drogi i NIE BĘDZIE już możliwości jej ominięcia. Co oczywiście jest fascynujące samo w sobie, prawdopodobnie bardziej w sezonie, kiedy turystów i samochodów na drogach jest znacznie więcej niż w listopadzie. Jest tam na przykład takie miejsce, gdzie trzeba się mijać ze złożonymi lusterkami. Po drodze jest oczywiście tunel, którego zdjęcie wrzucam powyżej - i wiem jak bardzo jest fatalne i jest mi wstyd. 

Seixtal i São Vicente
Seixtal należy do gminy Porto Moniz i wspominam o nim tylko dlatego, bo zatrzymaliśmy się tam, gdyż na mapie zobaczyłem, że jest tam poczta. No i rzeczywiście była. W sensie budynek był, a w środku sklep, a przed sklepem, jak to przed każdym wioskowym sklepem na świecie, siedziało trzech rumianych panów, którzy w ogóle nie przypominali listonoszy. Wizyta na poczcie nie była jednak żadnym priorytetem, więc skoro już tam byliśmy to zrobiliśmy sobie spacer po wiosce - ładnie, jednak największą atrakcją jest tam piaszczysta plaża, co jest o tyle istotne, bo tych na Maderze zbyt wielu nie ma.

São Vicente

Lepiej jest w São Vicente. Tam, poza miasteczkiem samym w sobie, warto zobaczyć powulkaniczne jaskinie, tzw. jaskinie pierwotne, czyli Grutas de São Vicente. Żadne z nas grotołazy, ale skoro już tam byliśmy to weszliśmy. Bilet kosztuje 8€ i obejmuje wycieczkę z przewodnikiem. Inaczej się nie da. Wycieczka składa się z dwóch etapów - pierwszy to dwa filmy, w tym jeden w 3D, które mniej więcej nakreślają historię wyspy i to w jaki sposób powstała, natomiast drugi to wycieczka pod ziemię. Najpierw się wchodzi do windy, która niby zabiera nas w podróż do wnętrza ziemi, ale tak naprawdę nie do końca jestem pewien czy w ogóle ruszyła, czy też po prostu pomigała światełkami i trochę nami potrzęsła. Następnie zwiedzamy jądro ziemi, które zrobili z luster i to akurat robi bardzo fajny efekt. Dodatkowo pani wciąż mówi nam o ciekawostkach związanych z Ziemią i jej budową, jak temperatura wewnątrz czy grubość tej czy innej pokrywy. Spoko.

Grutas de São Vicente

Potem w końcu schodzi się do jaskini właściwej i tam jest już prawdziwe wow. W tym sensie, że jest to jaskinia zupełnie inna o tych, które znamy z kontynentu. Tam korytarzy nie wypłukała woda, czy inna erozja, a płynąca lawa. Nie wiem jak z robieniem zdjęć, ale raczej wolno i nikt nie powinien krzyczeć, jednak światła jest tyle, ze swojego klamota nawet nie wyciągałem i tylko zanotowałem kilka ujęć telefonem. Trochę wstyd to pokazywać, jednak wklejam obok coś tak by było i nakreślało skalę fajności miejsca. Daję słowo, że na miejscu wszystko to wygląda o niebo lepiej i nikomu nie powinno być szkoda tych 8€. Filmy może są trochę suche, jednak wycieczka po jaskini jest już świetna.

Santana lewady i wschód wyspy
Tradycyjne domy w Santanie

W drodze z São Vicente do Santany czeka nas ten fragment drogi, o którym pisałem wyżej, a tuż za nim dwie małe wysepki, przy których warto się zatrzymać - Ilhéu Preto oraz Ilhéu Vermelho. Zwłaszcza ta druga jest ciekawa, gdyż wygląda jak ogromny delfin. Ale to przy okazji i jak ma się czas, bowiem dłuższy postój czeka nas w Santanie. Znajduje się tam park tematyczny, gdzie można poznać historię Madery i jej mieszkańców, ale jest on płatny 6€ od osoby. Poza tym w centrum znajduje się 'wioska', taki skansen bardziej, z tradycyjnymi, trójkątnymi, maderskimi domkami. Jest ich aż pięć. Do tego to wszystko jest repliką dla turystów, jednak, jak Internet donosi, w okolicy można znaleźć kilka takich domów, które faktycznie jeszcze się ostały. Z kulturoznawczego punktu widzenia na pewno warto się tam zatrzymać i spojrzeć, ale dużo czasu nam tam nie zejdzie, chociaż miasto stara się promować jak bardzo tylko może. Niedawno oddano do użytku nawet całkiem spory, kryty parking, i co istotniejsze, bezpłatny.

Na szlaku do 25 Fontes

Od początku wiedzieliśmy, że w interiorze nie zwiedzimy wszystkiego. Niestety, ale w listopadzie dzień na Maderze nie jest jakoś spektakularnie dłuższy od tego w Polsce. Na pewno jest przyjemniejszy, cieplejszy i słoneczniejszy, jednak ciemno robi się niewiele później niż nad Wisłą. Tym samym odpadła nam wycieczka na najwyższy szczyt Madery, czyli Pico Ruivo, ale też na wiele lewad, które sobie pozaznaczałem na mapie. Pogoda też nie pomagała, ale mimo wszystko jakąś wypadało nam zobaczyć i padło na tę najbardziej znaną - 25 Fontes. Wcześniej czytałem w Internecie o tym szlaku przeróżne opinie od zachwytów, po 'nuda, nie ma sensu wyciągać aparatu', jednak wybór i tak padł na tę, gdyż była nam najbardziej po drodze.

Lewada

Ale co to w ogóle są lewady? No więc lewady to po prostu system nawadniający. Życie na kawałku górzystego, zalesionego kamienia było, i w sumie nadal jest, dosyć trudne i frustrujące, bo chociaż wody nie brakuje, to nie zawsze płynie sobie ona tam, gdzie człowiek by chciał. No to człowiek zrobił tak, by woda płynęła tam gdzie sobie tego chce. Takich kanałów zbudowano około 2500 km (!), a szlaki turystyczne wiodą wzdłuż 1500 km. Jest więc gdzie chodzić i nawet jakbyśmy tam siedzieli tydzień, to wszystkiego byśmy nie zobaczyli.
Szlak do 25 wodospadów ma początek w miejscu zwanym Rabacal i choć jest to szlak bardzo popularny i mega turystyczny, to żadnym transportem publicznym tam nie dojedziemy. Zostaje samochód lub ewentualnie autostop. Zatem przy okazji przypomnę to, o czym pisałem w pierwszej części - jeśli chce się zwiedzać Maderę to lepiej zainwestować i wypożyczyć samochód. Aż tak bardzo drogo nas to nie wyjdzie, a zobaczymy znacznie więcej. Chyba, że ktoś lubi się włóczyć i nie ma przy tym ograniczeń czasowych, to wtedy można i nawet zazdroszczę.

25 Fontes

Na miejscu byliśmy dość wcześnie rano, więc udało nam się uniknąć większych tłumów oraz przyzwoicie zaparkować, ale i tak sami na miejscu nie byliśmy. Sam szlak natomiast jest dosyć prosty do pokonania, do tego urokliwy i bardzo fotogeniczny. Niestety pierwsza jego część jest asfaltowa, którą musimy dzielić się z busikami, które za 3€ (lub 5€ w obie strony) wożą co leniwszych turystów, ale dalej jest już tylko las i lewada. I cała masa wróblowatych ptaszków, które są już tak oswojone, że jedzą nam z ręki. Dodatkowo i trochę na marginesie dodam, że część szlaku wiedzie przez chroniony przez UNESCO las laurowy. Taka ciekawostka. No i na samym końcu czeka na nas jeziorko, do którego spływa woda z dwudziestu pięciu wodospadów. Nie liczyłem, ale rzeczywiście może ich tyle być.

kolory półwyspu św. Wawrzyńca

Na wschodzie wyspy zwiedziliśmy dwa miejsca, o których nieśmiało wspomnę. Pierwsza z nich to szlak na półwysep św. Wawrzyńca (Vereda da Ponta de São Lourenço), który też jest najbardziej wysuniętym na wschód punktem wyspy. Szlak kończy się miejscem zwanym Ponta do Furado, co według Google translatora oznacza Znudzoną Wskazówkę... Czuję jednak, to raczej nie o to chodzi. Według tablicy informacyjnej wycieczka tam i z powrotem powinna zająć nam dwie i pół godziny i mniej więcej tyle właśnie wychodzi, chyba, że w drodze powrotnej zacznie padać deszcz, to wtedy jesteśmy u celu piętnaście minut wcześniej. True story.

Ponta do Furado

Półwysep natomiast jest przepiękny, a zwiedzanie i chodzenie po nim to mokry sen każdego geologa. Miałem kiedyś krótki epizod geograficzny na UJocie i wtedy też zainteresowałem się geologią i to nawet nie tylko z powodu atrakcyjnej pani doktor. I chociaż to było dawno temu, a dziś mało co pamiętam, to fascynacja skałami pozostała, a tam idzie się absolutnie nimi zachwycić. Na jednej ogromnej skale widać jak na dłoni tysiące lat historii, którą napisały ruchy tektoniczne oraz spływająca lawa... cudowne to jest, a do tego wszystko tonie w feerii kolorów. Cała Madera zachwyca, ale to miejsce jest moim numerem jeden. No i ładnie widać stamtąd lotnisko. Samochodem dojedziemy tam bez problemu, wystarczy kierować się na Machico, a potem na Canical i stamtąd już jest prosta droga na półwysep. Dojechać więc prosto, ale nieco gorzej jest już z parkowaniem i to nawet w listopadzie, mimo, że miejsc parkingowych jest naprawdę sporo. Z tego co widziałem dojeżdżają tam też autobusy z Funchal (SAM, linia 113). Tip ode mnie - warto mieć dobrą kurtkę, bo wieje jak szlag.

Machico

Drugą atrakcją jest wspomniana miejscowość Machico. To urocze i spokojne miasteczko, leżące kilka kilometrów na północ od lotniska, może pochwalić się najdłuższą historią na całej wyspie. W tym miejscu bowiem, dnia 1. lipca 1419 roku, przybił do brzegu pierwszy statek z portugalskimi 'odkrywcami'. W sensie wcześniej wiedziano już, że tam jest jakaś wyspa, ale nie interesowano się nią zbytnio, jednak przyjmuje się, że wtedy właśnie ją odkryto. Na pokładzie statku znajdował się m.in. João Gonçalves Zarco, który uznawany jest za odkrywcę i kolonizatora Madery. Nim jednak ktokolwiek mógł się tam sprowadzić, to nowy ląd trzeba było porządnie wykarczować i wypalić, co zajęło Portugalczykom ładne parę lat, bo natura nie tak łatwo chciała się człowiekowi poddać. W końcu jednak uległa i teraz mu się odpłaca co jakiś czas. Warto w sumie też zaznaczyć, że od odkrycia Madery tak na dobre zaczęła się epoka portugalskich odkryć geograficznych. Co prawda legenda głosi, że zniósł ich tam sztorm, no ale nawet jeśli... masa odkryć, nie tylko geograficznych, została popełniona właśnie przez przypadek. Mimo wszystko szkoda, że nie byli to Hiszpanie, bo ten portugalski jest koszmarnie nieprzyswajalny.

Forte de Nossa Senhora do Amparo de Machico

Tyle z historii wyspy. Miasteczko natomiast jest naprawdę przyjemne do zwiedzania. Przy brzegu, wśród przyjemnych dla oka, niewielkich i kolorowych kamieniczek oraz rozłożystych platanów, stoi stary fort obronny - Forte de Nossa Senhora do Amparo de Machico. Zbudowano go tam w roku 1706, by móc bronić się przed atakami piratów, korsarzy i każdego innego rodzaju morskiego elementu. Dziś już nie ma takiej potrzeby i teraz mieści się tam biuro turystyczne, ale chyba też można go zwiedzać.
W Machico zjedliśmy też obiad - Ania miała krewetki (przepyszne), a ja kilka rodzajów mięs. Myślałem, że to będzie ten ich szaszłyk, ale dostałem po prostu kilka kotletów. Smaczne, to tak i jak najbardziej, ale ciężkie jak tona węgla. Przy okazji taka wskazówka - gdyby ktoś na miejscu szukał toalety, to za dworcem autobusowym jest supermarket i tam taką można znaleźć. Darmowa.

Kawiarniany piesek

Po tym wszystkim zjechaliśmy do Funchal, oddaliśmy samochód i poszliśmy na ostatni spacer po Maderze. Poczułem wtedy, że będę tęsknił, bo czułem, że choć tak dużo zobaczyliśmy, i to naprawdę dużo, to jednak wiele miejsc odpuściliśmy. Jak na przykład wspomniany szczyt Pico Ruivo, czy Ribeiro Frio znane ze swojego pstrąga, pięknego szlaku wzdłuż lewady oraz fantastycznych widoków. Przejeżdżaliśmy tamtędy i chcieliśmy się zatrzymać, ale zupełnie nie było gdzie - łańcuszek samochodów wił się wzdłuż drogi dobry kilometr, może więcej, więc odpuściliśmy. Wynagrodziliśmy to sobie dobrą kawą i średnim ciastkiem w pobliskiej kawiarni zwącej się Vista pro Pico -> tu. Najfajniejszy był jednak tamtejszy nieco skołtuniony piesek, który po dostaniu od Ani kawałka ciastka został naszym dozgonnym przyjacielem. Zatem nie ma tego złego.

wzburzony ocean w Porto Moniz

Tutaj kończy się nasza przygoda z Maderą, więc wypada mi to wszystko jakoś podsumować. Na Maderze naprawdę czuć wiosnę - raz jest ładne słońce i można chodzić w samej koszulce (chociaż spodnie też lepiej mieć), a dwadzieścia minut jazdy później jedziemy we mgle, a po wyjściu z samochodu nawet kurtka to za mało. Niemniej to naprawdę urocza wyspa, idealna na na przykład miesiąc miodowy albo po prostu zwykły urlop jak ten nasz. Wszystko jednak zależy od pogody - jeśli źle trafimy, to żadna siła nie pozwoli nam się w w niej zakochać. Brzmi banalnie, ale lepiej to wiedzieć z góry. Miasta można zwiedzać w deszczu i zawsze jakoś to będzie, ale Madera nie ma ich zbyt wielu, natomiast te wszystkie piękne szlaki w czasie deszczu bywają nie tylko beznadziejne do chodzenia, ale nierzadko i zamknięte. I wtedy kaplica. Warto więc to wziąć przy planowaniu. Ale jeśli trafimy... wszystko zależy od nas co zrobimy i gdzie pojedziemy. Gdziekolwiek jednak byśmy się nie znaleźli, to powinno być dobrze. Bardzo dobrze.

Z Madery polecieliśmy do Porto i to miasto będzie w kolejnej notce o Portugalii.

Galeria do całej Madery znajduje się -> tu.

Komentarze

  1. W tym roku lecę do Portugalii na kitesurfing. Na Maderze jeszcze nie byłem, a Portugalia jest genialna do surfingu. Muszę poczytać czy na Maderze są warunki do surfingu, bo właśnie mam nowy sprzęt ze sklepu https://www.surfshop.pl/ w warszawskim sklepie i chcę już na nim popływać

    OdpowiedzUsuń
  2. Lecimy na Maderę 19.10, także dziękuję Ci za tego bloga i inspiracje, czyta się to wybornie ;) Mam nadzieję, że jednak pogoda nam dopisze i nie będziemy musieli cieszyć się tylko z deszczu :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester