O, Kanada: Montreal

Panorama Montrealu

Wariantów na podróż między Toronto a Montrealem jest sporo - samolot, pociąg, autobusy..., ale wiadomo, że przeważnie chcemy wydać jak najmniej, więc u mnie wygrał Megabus. Nie pamiętam ile dokładnie kosztowały mnie te bilety, na pewno już nie po 1$, ale to również było stosunkowo niewiele. Do tego jechałem nocą, a to też dodatkowa oszczędność, za to przyjemność już żadna. Podobnie zresztą jak wieczór na toronckim dworcu autobusowym. Nie, że tam jest jakoś źle, strasznie czy niebezpiecznie, przecież to Kanada, ale to relikt sprzed 30 lat (budynek jest z 1931, ale był przebudowany w 1984) i jak już trzeba tam się znaleźć, to najlepiej jak najkrócej. Niezaprzeczalnym plusem jest to, że znajduje się on właściwie w samym centrum miasta, między stacjami metra Dundas i St. Patrick, w okolicy z mnóstwem knajp i restauracji, także jak ktoś ma późny wyjazd to ma się gdzie podziać.

Gare Centrale i okolice
Gare Centrale - wejście główne

W Montrealu byłem koło 6:40 i pierwsze co chciałem zrobić, to zlokalizować dworzec kolejowy. Autobusy zatrzymują się na Rue Saint-Antoine O - 200-250 metrów od Gare Centrale, ale i tak błądziłem. Włączyłem nawet GPS i w pewnym momencie byłem tak blisko dworca, że nie mogłem uwierzyć, że go nie widzę. Obszedłem jeszcze kwartał, wszedłem w jedną z ulic i tam na ścianie jakiegoś betonowego baraku znalazłem szyld McDonalds'a oraz... główne wejście na montrealski dworzec. Później szukałem jeszcze innych, no bo przecież nie może być, to na pewno nie jest główne wejście. Ale tak. Tak właśnie jest. Jest jeszcze kilka bocznych, ledwo co widocznych zresztą, ale główne jest tylko jedno - przez parking. Wciąż trudno mi w to uwierzyć. Ok, dworzec jest ponoć perełką architektury (wnętrze), jest ogromny i w całości zlokalizowany pod ziemią, ale jego dostępność jest dosyć ograniczona. Kolejny przykład na to, że w Kanadzie trzeba wiedzieć gdzie co jest, bo żadna oczywista przesłanka nam tego nie wskaże.

Nieczynny Gare Windsor

Nie czytałem o nim za wiele przed przyjazdem, to miałem niespodziankę, no ale kto by się spodziewał, że dworzec będzie zaledwie dodatkiem do kompleksów biurowych i galerii handlowej Underground City. Dodatkiem, przez który przetacza się 11 mln ludzi rocznie. Dużo lepiej prezentuje się pobliski budynek byłego dworca Gare Windsor, dziś zupełnie odciętego od jakiejkolwiek linii kolejowej. Swoją pierwotną funkcję pełnił w latach 1889-1996, jednak pociągi przestały mieć możliwość dojazdu na ten dworzec już kilka lat przed oficjalnym zamknięciem, gdyż na ich trasie rozpoczęto budowę hali sportowo-widowiskowej Centre Bell.

A w McDonald's dolali mi mleka do EarlGrey... jak tak w ogóle można?

Bazylika Matki Bożej Królowej Świata

W okolicy dworca najciekawszą atrakcją z przewodników jest chyba Bazylika katedralna Matki Bożej Królowej Świata w Montrealu, a w oryginale: Basilique-Cathédrale Marie-Reine-du-Monde et Saint-Jacques-le-Majeur de Montréal, uf. Jako, że stoi przy dość ruchliwej ulicy i sąsiaduje z wysokimi biurowcami, hotelami i budynkami administracyjnymi, to jej odbiór jest dosyć słaby i choć obszedłem ją w kółko, to nijak nie potrafiłem się zachwycić. Wikipedia podaje, że właśnie dzięki sąsiedztwu powinienem, no ale jednak nie. Zdecydowanie piękniej prezentuje się znacznie mniejszy anglikański kościół Św. Andrzeja z I połowy XIX-wieku. Znajdziemy go vis a vis wejścia do budynku Gare Windsor.

Wymyśliłem sobie, że pierwsze co zobaczę to będzie kompleks olimpijski. Jest bowiem dość daleko i później mogłoby mi być już nie po drodze. Dojechałem tam zieloną linią metra, konkretnie do stacji Pie-IX. Bilet dzienny w Montrealu kosztuje 10$, więc o 2$ mniej niż w Toronto, a co więcej jest to prawdziwy i niepokłamany bilet 24 godzinny. W Toronto bilet dzienny ważny jest tylko do godz. 5:30, po której trzeba już sprawić sobie nowy. Montreal natomiast ma jeszcze inny świetny patent - bilet popołudniowy. Ważny od godziny 18:30 do 5:30 dnia następnego i za niego damy w automacie 5$. Nie korzystałem, ale jak dla mnie i tak rewelacja.

Olimpiada 1976 roku
Podium i stadion olimpijski w tle

W tym roku Montreal obchodzi czterdziestą rocznicę swoich Letnich Igrzysk Olimpijskich, po których kredyty spłacił już po trzydziestu latach. Igrzyska Olimpijskie, czy to letnie czy zimowe, mają to do siebie, że są ogromną szansą dla miasta i regionu, bo mało która impreza niesie za sobą tak wielki rozgłos i reklamę jak właśnie Olimpiada. Ale to wszystko w teorii. W praktyce mamy tylko rozgłos i show, o którym po pół roku i tak nikt nie pamięta, a na do widzenia zostajemy z ogromnymi długami. Niestety Igrzyska w Montrealu, będące mokrym snem ówczesnego mera miasta Jeana Drapeau, pociągnęły miasto na finansowe dno, przez co nigdy już nie miało okazji zabłyszczeć i być w Quebecu tym, czym Toronto jest w Ontario. Zresztą już wcześniej skarbiec miasta był częściej pusty niż pełny, a na domiar złego rząd odmówił dołożenia się do imprezy. Oczywiście było też wiele innych czynników, dla których akurat te Igrzyska nie zalicza się do udanych. Jednym z nich jest rezygnacja prawie wszystkich narodów Afryki z uczestnictwa w imprezie. Miał to być sprzeciw wobec decyzji MKOl o dopuszczeniu do rozgrywek Nowej Zelandii, której reprezentacja rugby zrobiła sobie tournee po RPA, czym złamała zakaz bratania się z tym krajem. Apartheid, wiadomo. Drugim negatywnym bohaterem zostało NRD, skąd część sportowców stosowała specyfiki, o których zachodnim chemikom się nawet nie śniło. To mniej więcej wtedy właśnie zaczęły się żarty o zawodniczkach z NRD. Piłkarze byli ponoć czyści, ale i tak dostaliśmy od nich łomot (3-1) przy 72 tysięcznej widowni, co jest rekordem niepobitym do dziś.

Stadion Olimpijski - Stade Olympique

Po imprezie Montrealowi został stadion oraz linia metra. Kiedy metro zawsze jest nieocenionym udogodnieniem, tak ze stadionem miasto ma niekończące się problemy. Misternie zaprojektowany dach nigdy nie został ukończony, więc z czasem zmieniono jego koncepcję, która nie okazała się być lepszą od oryginalnej. Do tego parę razy im spadł i nawet w tym roku coś tam kombinowano przy konstrukcji. Niemniej nie jest aż tak źle. Stadion w końcu nie stoi opuszczony i służy jako boisko do piłki nożnej, baseballa i różnych imprez lekkoatletycznych. Goszczą tam też wszelkiego rodzaju gwiazdy muzyki jak U2 czy The Rolling Stones. Miasto stara się nim nawet chwalić i robić z niego atrakcję, ale chyba wszyscy wiedzą, że woleliby go nie mieć. Z ciekawostek - na wieży jest taras widokowy, na który wjedziemy windą, czy też bardziej kolejką typu funicular, za 23.25$ na twarz. Będąc tam w poniedziałek nie musiałem się łamać nad dylematem czy wydać i podziwiać, czy może jednak zaoszczędzić i żałować, bo to dzień wolny od zwiedzania.

Parc Maisonneuve

Jeśli się zmęczymy to obok można wstąpić do jednego największych na świecie ogrodów botanicznych (ale to wtedy jak się ma luźne 20$) lub odpocząć w ogromnym Parc Maisonneuve. Jak widać powyżej polecam bardzo to drugie. W Krakowie brakuje bowiem takiej dużej i uporządkowanej zielonej przestrzeni. Tutaj słowo park straciło już swoje znaczenie na rzecz 'parków biurowych'. Jest niby Park Lotników Polskich, ale nie nazwałbym go uporządkowanym.

Biosphère de Montréal i Expo 67'
Biosphère de Montréal

Tę wielką kulę znajdziemy na wyspie Św. Heleny. Dojedziemy do niej oczywiście metrem wysiadając na stacji Jean-Drapeau - tego gościa od Olimpiady. Nim mu ona przyszła do głowy to zorganizował w mieście targi Expo 67' i ta konstrukcja jest jedną z pozostałości po tej imprezie. Oryginalnie był to pawilon wystawowy Stanów Zjednoczonych i podczas targów powleczony był rodzajem tworzywa sztucznego, w ten sposób, że całość robiła wrażenie wielkiej bańki. Ta jednak prysła wraz z pożarem dziewięć lat później. Na szczęście stalowa konstrukcja przetrwała, ale miasto nie miało już pomysłu co z tym dalej robić. Dopiero w roku 1990 rządowa jednostka ds. ochrony środowiska - Environment Canada - odkupiła strukturę i pięć lat później otwarto w niej muzeum wody. W ostatnich latach rozszerzono ofertę o pozostałe żywioły i zmieniono nazwę na muzeum środowiska (environment museum). Można je zwiedzać od czwartku do niedzieli za 15$ od osoby (z podatkami już). No ale... to wciąż był poniedziałek.

Widok na Montreal z wyspy św. Heleny

Wyspa jest całkiem spora i można by na niej spędzić cały dzień, a i tak wszystkiego by się nie zobaczyło. W północnej części wyspy znajdziemy park rozrywki ze swego czasu najwyższym i najszybszym rollercoasterem w Kanadzie - Goliath, więc jak ktoś lubi takie atrakcje to się nie będzie nudzić. Natomiast na południu mamy tę cichą cześć z ładnym widokiem na Montreal.
Do wyspy Św. Heleny przylega druga, sztuczna już wyspa zwana Notre Dame. Znajdują się tam baseny olimpijskie oraz tor wyścigów Formuły 1 Circuit Gilles Villeneuve. I to właśnie tam w roku 2007 Robert Kubica wjeżdżając przy prędkości 230km/h w betonową barierę skręcił sobie kostkę. Mocniej skupił się startując tam rok później i wygrał swój pierwszy wyścig w Formule 1 (i jak wiemy również i ostatni). Kiedyś śledziłem Mistrzostwa F1 w telewizji (na TV4, eh, pamiętam), ale po pojawieniu się Kubicy media dostały pierdolca i obrzydziły mi ten sport już na zawsze. Teraz już zupełnie nie wiem co tam się dzieje, kto jeździ i wygrywa, jednak i tak bardzo chciałem zobaczyć ten tor, ale to kawał drogi, to raz, a dwa, chyba odbywał się na nim jakiś trening kolarski.

Ale wrócę jeszcze na chwilę do Expo, bowiem inną fantastyczną konstrukcją, którą Montrealowi pozostawiły owe targi jest - Habitat 67. Tak bardzo chciałem to coś zobaczyć z bliska, że aż mi się nie udało. Habitat to kompleks mieszkaniowy składa się z 354 identycznych betonowych bloków tworząc tym samym 156 różnej wielkości mieszkań. Potem parę ścian to tu to tam zburzono i ich ilość odrobinę się zmniejszyła, jednak oryginalna forma i koncept pozostały. Całość znajduje się w dzielnicy portowej (Havre) i jest ogólnie dostępna - nie ma żadnych płotów czy ogrodzeń, i jeśli ktoś bardzo chce tę strukturę zobaczyć na własne oczy to dojedzie tam autobusem 168. Ja jednak padałem ze zmęczenia i jedyne o czym marzyłem to hostel, prysznic i jakieś miękkie łóżko.

Mont Royal
Widok z Mont Royal

To wzgórze, dzielnica, wielki park i ogromny XIX-wieczny cmentarz w sercu Montrealu. Na szczycie, tak to nazwijmy, znajduje się budynek Chalet du Mont-Royal z wielkim tarasem, skąd rozpościera się panorama na południową część miasta oraz rzekę Św. Wawrzyńca. Samo wzgórze leży na wysokości 233 m. n.p.m. i jest dziś najwyższym punktem w mieście. Z tego co wyczytałem tak ma zostać, gdyż odgórnie zarządzono, że żaden budynek w Montrealu nie może być wyższy. Cóż. Natomiast widok... - no ok, jakoś bardzo na kolana nie rzuca, ale i tak warto się przejść i spojrzeć, zwłaszcza, że sam spacer po tym pięknym parku jest atrakcją samą w sobie, a do tego, jak się ma szczęście (lub wręcz przeciwnie), to spotka nawet szopa albo dwa.
Lac aux Castors - jezioro bobra...

Parc du Mont-Royal jest naprawdę ogromny i świetnie spełnia swoją rolę. Cóż, projektował go ten sam gość od nowojorskiego Central Parku - Frederick Law Olmsted. No dobra, nie sam, ale był mocno zaangażowany. Ponadto w wielu miejscach na trawnikach znajdują się przenośne zestawy piknikowe, z których montrealczycy i turyści chętnie korzystają. Poza nimi oczywiście także i wiewiórki, a w nocy pewnie i szopy, ale to i tak świetna, prosta i przydatna rzecz. Z jakiegoś powodu u nas nie do pomyślenia.

Cimetière Notre-Dame-des-Neiges

Od północy park sąsiaduje z cmentarzem, właściwie dwoma - katolickim Cimetière Notre-Dame-des-Neiges oraz pierwotnie protestanckim, a teraz ogólnym Mount Royal Cemetery. Poszedłem się tam przejść, bo raz - cmentarze jesienią są ładne, a dwa, bo dzień wcześniej (serio, serio) dowiedziałem się o bracie dziadka, który wydostawszy się z niewoli japońskiej osiadł właśnie w Montrealu. Zmarł już dawno temu i niestety niewiele o nim wiadomo, ale i tak popytałem po biurach czy go tam nie znają. Niestety nie. Po powrocie udało mi się wytropić nazwisko jego kanadyjskiej żony, które on zresztą podobno przyjął, jednak dla Google to i tak wciąż ślepy strzał. Niestety nie mieli dzieci, a to sporo utrudnia sprawę, jednak i tak będę jeszcze drążyć, bo ktoś musi wiedzieć coś więcej. Na razie znalazłem tylko kopertę z ich domniemanym montrealskim adresem i z tego co widzę na GoogleMaps, idąc na metro Édouard-Montpetit przechodziłem bardzo blisko ich niegdysiejszego domu.

Tuż obok tej stacji znajdują się także budynki montrealskiej Politechniki - Polytechnique Montréal. Z zakresu badań inżynieryjnych i technicznych jest to numer jeden w Kanadzie, ale poza tym nie odznacza się niczym szczególnym. Architektonicznie także raczej nie urzeka. Ot jest sobie. Niemniej nie ważne jaka by to nie była okazja, to będąc w Montrealu i tak warto o niej wspomnieć. Ku pamięci i trochę ku przestrodze. 6. grudnia 1989 roku pewien 25-latek wszedł bowiem do budynku szkoły i zastrzelił czternaście studentek i drugie tyle ranił, po czym popełnił samobójstwo. Nie jest to jednak typowa amerykańska strzelanina, bo raz, że to jednak normalna pod tym względem Kanada, a dwa sprawca działał metodycznie, z rozmysłem oraz planem i strzelał tylko i wyłącznie do kobiet, których nazwiska wcześniej sobie spisał. W swoim samobójczym liście argumentował to tym, iż 'feministki zrujnowały mu życie', a to miał być jego manifest. Od roku 1991 dzień 6. grudnia to Narodowy Dzień Pamięci i Przeciwdziałania Przemocy Wobec Kobiet w Kanadzie. Zaostrzono również prawo co do posiadania długiej broni palnej w Quebecu, niestety na krótko. Swoją drogą po drugiej stronie globu nasz światły rząd właśnie planuje wycofać się z Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej...
W roku 2009 całą tę historię opowiedział Denis Villeneuve w filmie Polytechnique. Obejrzałem go dopiero miesiąc temu i jak dla mnie jest to jeden z dwóch najlepszych filmów jakie widziałem w tym roku. Póki co. Mnie zdołował i wcisnął w fotel, może nie tyle samą historią, chociaż to też, ale przede wszystkim tym, jak ją ukazał oraz ogólną realizacją. Reżyser ten robi zresztą same solidne filmy. W zeszłym roku dał nam Sicario, a w tym Nowy Początek, a jeszcze wcześniej Labirynt. Także polecam.

Vieux-Montréal - Old Montreal
Rue Saint-Paul

To zdecydowanie najładniejsza, ale i też najbardziej oblegana przez turystów część Montrealu. Mamy tam piękną Rue Saint-Paul, wzdłuż której stoją stare kamienice i kamieniczki. Wytyczono ją w XVII wieku jako jedną z pierwszych ulic powstającego miasta i wiele z tych kamienic także pamięta ten fakt. W roku 2008 miasto chciało zrobić z niej deptak, ale plan upadł, bo... uwaga, kupcy się nie zgodzili. Piękną, zabytkową, bardzo europejską, brukowaną uliczkę musimy więc dzielić z parkującymi tam samochodami. Mimo wszystko to jednak wciąż Kanada. Gdyby jednak ktoś chciał poszukać wspólnych punktów między Polską, a Kanadą to już ma jeden. W okolicy mamy także muzea, galerie, sklepy i restauracje, w tym także jedna polską, no i oczywiście Basilique Notre-Dame de Montréal z I połowy XIX wieku, gdzie w roku 1994 Celine Dion wzięła ślub ze swoim managerem René Angélil, którego zresztą niestety w tym roku tam pochowała.

Do Vieux-Montréal zalicza się także część portowa z nabrzeżem, które zamieniono na szeroki deptak. Stare magazyny natomiast dostały nowe życie i na przykład w jednym zrobiono halę do gry paintball. Poza tym ładnie widać też wspomniany Habitat. Jak już tam jesteśmy to szkoda nie wspiąć się na wieżę zegarową - Tour de l'horloge, by zobaczyć sobie przystań i starą część Montrealu z nieco innej perspektywy. Wejście jest darmowe.

Poutine

I jedzenie. W końcu jedzenie. Chciałem zjeść koniecznie coś stamtąd. Coś typowego dla tego regionu, no to musiało paść na poutine. Poutine to bardziej przekąska niż potrawa, chociaż kiedy to się zje, to już nie ma się ochoty na nic więcej. Są to bowiem zanurzone w pieczeniowym sosie frytki, które zmieszano z cheese curds, a to jest coś jakby twaróg, ale też nie, bo się ciągnie. Całość jest dosyć ciężka jak na przekąskę, którą jadłoby się na przykład do piwa, niemniej jednak kłebekczycy są  niej dumni. Mimo wszystko nie jestem jakoś bardzo zdziwiony, że poutine nie zdobyło większej popularności poza Quebec. Wszystko też zależy od wariantu no i jaką restaurację się wybierze. Ja jadłem przy Saint-Paul, zaraz przy Place Jacques-Cartier, więc dostałem zestaw turystyczny za 7$. Cudów być nie mogło. O, ale wspomniałem o piwie. Bardzo spodobała mi się kanadyjska metoda jego podawania - cztery gatunki w czterech małych szklankach (0,25 jak sądzę). Fajna opcja kiedy chcemy spróbować czego możemy spodziewać się po barze.

Montreal

Spałem w hostelu Auberge Bishop przy Rue Bishop - bardzo blisko do metra, blisko też do dworca, ceny naprawdę ok, okolica pełna knajp, restauracji, sklepów i bardzo ładnych kamieniczek, zresztą sam hostel mieści się w jednej z nich, także polecam gdyby ktoś potrzebował. Co prawda pokoje są niezamykane, ale jest to do przeżycia. Przynajmniej nie ma groźby zgubienia klucza. Jednak nie pojawiajcie się tam przed godziną 14, bo od wtedy jest check-in. Ja byłem o 13:40 i musiałem poczekać. Serio. Chęć mordu rosła u mnie z każdą minutą po 14.

Nie podejmuję się rzetelnego podsumowania. Nawet już nie tyle Montrealu, co w ogóle tego skrawka Kanady, który widziałem. Właściwie wszystko już napisałem wcześniej i powyżej. To co mi teraz przychodzi na myśl to to, że lepiej najpierw zobaczyć Montreal, a dopiero później Toronto. Odbiór tych wielkich metropolii miałem zupełnie różny i choć mają one oczywiste punkty wspólne, to mimo wszystko więcej znalazłem różnic niż podobieństw. Co, jakby nie było, jest bardziej zaletą niż wadą. Montreal jest przyjemny, ale efekt wow! mamy dopiero w Toronto. Poza tym Kanada to jednak świetny kraj, bardzo otwarty i bezpieczny. Twoje zdanie, orientacja, wyznanie czy poglądy są twoje, posiadasz je, są twoją własnością i jeśli nie krzywdzisz nimi innych, to nikt nie widzi w nich problemu czy powodu, by dać ci za nie w ryj. To już samo w sobie jest świetne. Pewnie, że są i takie jednostki, ale nie są za głośne, a już na pewno nie są popierane przez rządzących. No a my mamy Mariusza z MSWiA i pozostałe orły polityki i dyplomacji robiące nam właśnie bolesny powrót do przeszłości. Być może jednak musiałbym tam dłużej pomieszkać i poznać więcej miejscowych, by móc cokolwiek o tym powiedzieć więcej, aczkolwiek pewna Bułgarka, którą była kelnerką w pierwszej knajpie, do której wszedłem zaraz po przylocie, zeznała, że po sześciu latach pobytu tam, życie w Toronto robi się naprawdę nudne. Brzmi źle, jednak patrząc z perspektywy najnowszych wydarzeń z kraju nad Wisłą, myślę, że umiałbym się z tym pogodzić.

Galeria do wpisu i z całej Kanady znajduję się -> tu

Komentarze

  1. Kanada to moje wielkie marzenie od dzieciaka. Celowałabym w bardziej dzikie rejony, ale w sumie nie narzekałabym nawet w wielkim mieście, byle tam być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, też bym pojechał w tamtejszą dzicz, jednak na taką wyprawę trzeba by mieć znacznie więcej niż tydzień.
      Tym razem to było muśnięcie Kanady, następnym razem planuję zobaczyć więcej zachodu - zwłaszcza Vancouver i okolice.

      Usuń
    2. W takim razie życzę nam obojgu dużo czasu na Kanadę,bo śmiem twierdzić, że warto:)

      Usuń
  2. Masz świetnego nosa do opiniowania miast. Zawsze wydawało mi się, że Kanada to taka większa Szwajcaria. Czysto, pięknie i nowocześnie... a tu jednak wcale różowo nie jest. Teoria o rozwoju poprzez olimpiadę po raz kolejny nie znajduje potwierdzenia w praktyce.
    Mam nadzieję, że niedługo też zawitam do tego kraju. ;)

    PS. Podobno w Montrealu jest jakieś podziemne miasto, może do tego dworca wchodzi się z podziemi? :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jesteśmy w Polsce - Tarnów

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth