Bukareszt - chaos do okiełznania

Fragment fontanny na placu, Bulwar Unirii oraz Pałac Parlamentu w tle

Rumunia jest właściwie bardzo podobna do Polski… - doszło do moich uszu kiedy czekałem na lot Dublin – Bukareszt.
- Co? – pomyślałem - Jak to bardzo podobna?! – w duszku się zbulwersowałem, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem dlaczego, bo przecież Rumunię miałem pierwszy raz zobaczyć dopiero za kilka godzin. Teraz przyznaję, trochę ze wstydem, że moja reakcja to wynik uprzedzeń, trochę wyuczonych i wmawianych mi przez lata, ale przede wszystkim uprzedzeń. Słowa Rumun, Rumunia, rumuński kojarzą nam się źle i odbieramy je pejoratywnie, utożsamiamy je z biedą, beznadzieją i dziadostwem. Trochę mi jednak wstyd za tę mimowolną ocenę i bezpodstawne oburzenie się.

W Bukareszcie spędziłem około 36 godzin - dzień i dwie noce, i być może to za mało by się wypowiadać, jednak mimo to już teraz widzę jasno, że Polska rzeczywiście jest bardzo podobna do Rumunii. Gdyby się zagłębić w politykę, ekonomię, stosunki społeczne, zwiedzić wsie i prowincję to wyszłaby nam masa różnic niepozwalających uznać takie porównanie za prawdziwe, jednak na pierwszy rzut oka Bukareszt bardzo przypomina... Warszawę. Ale po kolei.

Mój lot z Dublina miał trwać ponad trzy i pół godziny - Ryanairem! - jednak ostatecznie trwał równe trzy. Było mi to bardzo na rękę, gdyż lądowałem wieczorem i zależało mi na jak najwcześniejszym dostaniu się do centrum. W Bukareszcie to nie problem – po wyjściu z terminalu należy zejść po schodach na przystanek autobusowy linii 783 lub 780. 783 jest lepszy, gdyż jedzie do samego serca Bukaresztu – Placu Unirii, kiedy 780 tylko do Dworca Północnego (Gara de Nord). Bilet kosztuje – no właśnie – jeden bilet kosztuje 3,5lei, ale nie kupimy jednego biletu i musimy dwa + kartę z paskiem magnetycznym. Koszt takiego gadżetu to 8,6lei, czyli wciąż mniej niż 9zł (przelicznik jest niemalże 1:1). Na przystanku znajduje się automat (takie szare pudło) gdzie możemy kupić naszą kartę albo doładować, jeśli się już taką ma. Kiedy tam się znalazłem to mogłem tylko doładować, i fajnie, tylko nie miałem karty, a wszystkie źródła internetowe mówiły, że trzeba mieć, bo kierowca nie sprzedaje. Ok, super, z kierowcą akurat gadał jakiś miejscowy podróżnik i coś tam mu zostawił, spytałem go czy mogę kupić u kierowcy, on, że tak, no to mówię ‘łan tiket’, kierowca, że spoko, ja mu pokazuje 100lei, pan, że nie spoko, ale ‘łan euro’ może być. Miałem łan euro to dałem i przez kolejne 40 minut jazdy zastanawiałem się co powiem ewentualnej kontroli.
Widoki z okna autobusu przygotowały mnie na zwiedzanie miasta i czego mogę się spodziewać za dnia. Nie zobaczę Łuku Triumfalnego, bo akurat był w renowacji oraz sporej części domów i kamienic, bo są zasłonięte gigantycznymi szmatami reklamowymi. Myśleliście, że polskie miasta mają z tym problem? I słusznie, bo mają, w Bukareszcie wcale nie jest dużo gorzej. A jednak i tak nie mogłem uwierzyć do jakiego stanu można doprowadzić miasto tylko tą jedną rzeczą.

Regia Autonoma de Transport Bucuresti

Piata Unirii – główny plac Bukaresztu, jedno z większych skrzyżowań i centr przesiadkowych z metra na tramwaj, z tramwaju na autobus, z autobusu do metra. Na środku stoi wielka fontanna otoczona kilkoma mniejszymi. Niestety tylko ta jedna funkcjonuje, bo reszta jest w przykrej dla oka ruinie. Z ciekawostek - przy placu znajduje się Unirea Shopping Center, które jest ponoć pierwszym rumuńskim centrum handlowym z prawdziwego zdarzenia. Do nich jeszcze nie dotarł (lub dotarł, ale nie znalazłem) bum na galerie handlowe, które koniecznie muszą być zbudowane w centrum. Obecnie w Krakowie budowana jest wielka galeria handlowa, któraś już z kolei, i nawet nie to dziwi najbardziej, lecz to, że budują ją obok innego centrum handlowego. W Bukareszcie, z dwoma milionami luda, tego nie zauważyłem.

architektura przy Bulwarze Unirii

Od placu odchodzi Bulwar Unirii, którym dojdziemy do samego Pałacu Parlamentu. Jest to piękna aleja, gęsto obsadzona drzewami, które jesienią tworzą piękne złoto-żółte, żywe ściany odgradzające ulicę od bardzo szerokich chodników i wielkich, eklektyczno-realno-socjalistycznych bloków. Natomiast między pasami w jedną i drugą stronę jest ciąg działających fontann. Tego i różnych akwenów w stolicy Rumunii nie brakuje.

Widok powszechny. Plac Unirii

Wspomniana architektura jest… no właśnie. Czymś oryginalnym, dosyć unikalnym i równocześnie raczej mało atrakcyjnym tworem wyobraźni Nicolae Ceaușescu i podlegających mu architektom. Mimo to całość jest harmonijna i tworzy spójną całość – trochę kosmetycznych zmian, nieco wyburzeń tu i tam i może być pięknie. To dosyć radykalne podejście i mieszkańcy mogą jednak mieć coś przeciwko, zwłaszcza ci co sobie zabudowali zdobione balkony, więc być może po prostu wystarczy zdjąć ten ogrom reklam, które wiszą dosłownie wszędzie i na wszystkim. Dziesiątki wielkich reklam, szmat, bannerów, billboardów, większość na budynkach mieszkalnych. Gdzieś już to widziałem, może nie aż tak, ale… a, no tak, Polska. A tak serio. Jest widoczna różnica między tym jak to wygląda w Bukareszcie, a jak w Warszawie czy Krakowie. U nas jednak jest tego mniej, ale dla Irlandczyka, Francuza, Niemca, Włocha to nie ma znaczenia. Bałagan to bałagan, a czy mniejszy czy większy, to już bez różnicy. W Dublinie czy Belfaście, miastach, w których byłem dzień-dwa wcześniej nie spotkałem wielkich szmat na budynkach mieszkalnych. Billboardy są, zwłaszcza w Belfaście, ale wielkoformatowych szmat na budynkach mieszkalnych – na oknach i balkonach! – po prostu nie ma.

Dojście na przystanek autobusowy, skąd na przykład odjeżdża autobus na lotnisko, może być przygodą, bo najpierw są światła dla pieszych, a potem nie. A ulica wciąż tak samo szeroka. Rumunia także autami stoi i czuć kult samochodu w powietrzu. Nie mam na myśli smogu, lecz ogromu samochodów – wszędzie, wyjeżdżających zewsząd, parkujących gdzie się da, wymuszających pierwszeństwo na sobie, na pieszych, na autobusach (tutaj kierowcy nie zostają dłużni)… tam gdzie są światła to jest całkiem przyzwoicie, ale tam gdzie nie ma to… różnie, ale o dziwo też, jednak lepiej być sprawnym ruchowo. Przez plac Unirii przetaczają się tysiące ludzi dziennie, więc kierowcy, którzy pewnie codziennie tamtędy jeżdżą, są do nich przyzwyczajeni i zazwyczaj zatrzymują się przed pasami i przepuszczają te ludzkie potoki. W Polsce? W takim miejscu? Zapomnijcie. Inna rzecz, że w Polsce takie miejsca bez świateł już właściwie nie istnieją. Co prowadzi do tego, że pieszy stoi dwie, trzy, pięć minut na czerwonym, bo ‘inteligentne systemy kierowania ruchem’ są ustawiane tylko pod ruch samochodowy. Im większy ruch, tym dłużej pieszy stoi. To tyle na placu Unirii, w innych miejscach lepiej pięć razy się rozejrzeć czy na pewno nic nie jedzie, bo jak jedzie to mała szansa, że się zatrzyma. Rumuni, będąc w tym samym bloku politycznym i mentalnym co my, znaleźli więc sposób na zaistniałe problemy pieszych i pobudowali gęstą siatkę przejść podziemnych lub kładek (częstsze poza centrum), a pasy tu i tam zamalowano. Serio. To niebywałe, że istnieją jeszcze w Europie tak duże miasta, gdzie się w XXI wieku wciąż robi się takie rzeczy.

Kult samochodu - 'wolność' parkowania

Kult samochodu jest charakterystyczny dla społeczeństw wchodzących w strefę dobrobytu, co odzwierciedla ich kompleksy na tym punkcie. Samochód staje się symbolem statusu – ‘stać mnie to mam’, ‘mogę(!) to mam’, do pytania ‘ale czy muszę mieć?’ społeczeństwo polskie czy rumuńskie musi jeszcze dorosnąć. Jednak przede wszystkim tyczy się to ich przedstawicieli we władzach lokalnych i państwowych. Taki stan rzeczy może trochę dziwić, gdyż transport publiczny w Bukareszcie, na tyle ile widziałem, jest dobrze rozwinięty. Są cztery linie metra (planują kolejne trzy), dwadzieścia sześć linii tramwajowych i już sam nie wiem ile autobusowych, z nowym, niskopodłogowym taborem (dotyczy autobusów, tramwaje to raczej rozpacz), a ludzie i tak w znacznej mierze wybierają samochód, chociaż nigdzie się już nie mieszczą i parkują gdzie bądź. A to powoduje chaos, hałas, bałagan, wzrost frustracji i ogromną stratę czasu i pieniędzy, swoich i wszystkich wokół. Chociaż… z tymi pieniędzmi może być różnie, gdyż w Bukareszcie istnieje przedziwny system – raz, że jednego biletu nie kupisz, to z biletem na tramwaj i autobus (RATB) do metra nie wejdziesz (Metrorex). Już w 2006 mieli to zmienić, jednak wciąż widać jest im pod górkę i w mieście panuje podział biletowy na metro i komunikację naziemną, a to powoduje kolejny chaos i niedogodności dla niezmotoryzowanych.

Plac Zwycięstwa... rany

Nieco bardziej na północ znajduje się Piata Victorei – Plac Zwycięstwa, otaczają go z jednej strony budynek rządowy, muzeum historii naturalnej z drugiej (tak bardzo żałuję, że nie wszedłem - mają szkielet dinozaura…), centrum biznesowe z kolejnej i budynki mieszkalne z pozostałej, natomiast w środku – NIE MA NIC. Płyta, płaska jak stół bilardowy, wielka jak boisko betonowa płyta. Tak wielkie marnotrawstwo przestrzeni publicznej można jeszcze spotkać tylko w krajach zza Żelaznej Kurtyny. Pieszy, choć mógłby przejść na skos z jednej strony na drugą i nikomu by tym nie wadził, to jednak nie może. Nie ma pasów, czy przejścia, więc trzeba na około, no a po drodze są światła z oczywistym priorytetem. I tak stojąc tam, czekając na zielone i nie wierząc swoim oczom pstrykałem zdjęcia okolicy i widocznie robiłem to bardzo intensywnie, bo chwilę później czułem na sobie wzrok wychodzący z samochodu żandarmerii wojskowej stojącego obok.

Przeczytałem powyższe… Ty, który to czytasz teraz tam nie będziesz chciał pojechać, bo chaos, brzydko i źle. Jednak Bukareszt to nie tylko szpetne reklamy tu i ówdzie i koszmarny ruch, ale także wspomniane szerokie zadrzewione aleje i ogrom wielkich i naprawdę pięknych, zadbanych parków. Wspomnianym metrem jechałem tylko raz – z Piata Unirii do stacji Aviatorilor. W jej pobliżu znajduje się jeden z takich parków – Park Herăstrău.
 
Park Herăstrău i widok na Pałac Prasy

Jest to jeden z największych parków w Bukareszcie, którego sporą część zajmuje jezioro o tej samej nazwie. Kiedyś to był park Karola II, potem Stalina, w końcu skończyły się postacie historyczne i uznano, że nazwa jeziora będzie najlepsza. Na jego terenie znajduje się także Muzeum Wsi, dostępne już za opłatą 10 Lei. Nie wchodziłem. W sezonie można wypłynąć w rejs po jeziorze, zjeść przekąski z jednej z wielu budek z żarciem czy po prostu odpocząć i odetchnąć. Jesień czyni ten park najpiękniejszym w całym Bukareszcie… według mnie, ale przecież nie byłem wszędzie.

Arcul de Triumf

Przy parku znajduje się także inna atrakcja Bukaresztu – Łuk Triumfalny (Arcul de Triumf). Nie jest może tak piękny i stary jak paryski, ale równie majestatyczny. Tzn. zapewne taki będzie po remoncie, bo jak widać na zdjęciu ja nie trafiłem w najlepszy moment. Chyba zacznę robić listę atrakcji, które zastałem w remoncie… Rumuński Łuk Triumfalny ma 27 metrów wysokości i w tej postaci został ukończony równo 100 lat po swoim paryskim, prawie dwa razy większym odpowiedniku, w 1936 roku.

W Parcul Kiseleff

Idąc dalej na południe odbiłem od głównej ulicy w cichą dzielnicę starych, pięknych i niekiedy drewnianych domów. Doszedłem nią do kolejnego parku – Parcul Kiseleff, na cześć Pawła Kiseleffa. Równie piękny, także zadbany i ładnie zorganizowany, lecz na nieszczęście rozdzielony ulicą imienia wyżej wspomnianego. I w porządku, tak zostało to zorganizowane, ale… na całej długości parku NIE MA ani jednego przejścia dla pieszych. Jest jedno na jego końcu, tylko dlatego, bo obok jest szkoła, a dalej to już Plac Zwycięstwa którędy poruszanie się mamy już omówione. Pieszym zostaje więc deptanie trawników i przechodzenie tam gdzie nie mogą.

Ulica Victoriei

Szedłem wciąż na południe – minąłem ten nieszczęsny plac i poszedłem wcale nie taką wąską ulicą Victoriei. Nie wąską, a jednak jednokierunkową, gdzie na jednym z pasów wytyczono szeroką, bezpieczną i wygodną ścieżkę rowerową w obu kierunkach. To w miarę nowa inwestycja, na Google StreetView ulica ma trzy pasy i zero ścieżek rowerowych. To cieszy i daje nadzieję na kolejne zmiany w tym kierunku, bo to czego trzeba Bukaresztowi to uspokojenie i zredukowanie ruchu samochodowego w centrum. Wzdłuż ulicy stoją zabytkowe kamienice, jedne lepiej, drugie gorzej utrzymane, w niektórych znajdują się nowoczesne kawiarnie i bary, głównie dla studentów.

Romanian Athenaeum

Ulicą dojdziemy do Placu George Enescu, przy którym znajduje się otwarty w 1888 roku budynek filharmonii - Romanian Atheneum, a przed nim – wielki plac, który jest – a jakże – parkingiem. Rozejrzałem się wokół; prawo, lewo, znów w prawo, na wprost – no Warszawa! Ta sama architektura, podobnie szeroko, podobnie ładnie, ale ta sama organizacja ruchu i ten sam parkingowy chaos.

Idąc dalej znalazłem się w Ogrodach Cișmigiu. Jest to najstarszy i podobno największy publiczny park w Bukareszcie, ale w to drugie akurat śmiem wątpić. Jakkolwiek by jednak nie było to jest to kolejne piękne, zielone miejsce odpoczynku, których tak bardzo brakuje mi w moim mieście. W sezonie po jeziorze pływają dosyć rzadko widywane u nas czarne łabędzie, niestety po sezonie nie ma ani łabędzi, ani jeziora – było akurat w czyszczeniu. Zrobiłem tam krótki spacer i poszedłem w stronę budynku parlamentu, który znajduje się nieopodal.

Palatul Parlamentului

Pałac Parlamentu (Palatul Parlamentului) – fanaberia Ceaușescu i namacalny dowód jego niepohamowanej megalomanii i ogromnego ego. W chwili jego śmierci budynek nie był jeszcze ukończony i po rewolucji Rumuni nie bardzo wiedzieli co z nim zrobić. Pojawiła się nawet koncepcja zrobienia tam kasyna, ale szybko ją odrzucono. Budynek więc ukończono i przekazano w ręce narodu.
Jest ogromny, wielki, przytłaczający… piękny nie jest, nie jest też brzydki czy szpecący. Jest właśnie przytłaczający swoim ogromem, rozpiętością i wysokością. Zdecydowanie góruje nad okolicą pełną podobnej architektury budynków.

Parking Konstytucji

Bezpośrednio przed Pałacem znajduje się Plac Konstytucji, który jest… szybka zagadka? No czym może być tak duży plac w Bukareszcie? Tak jest! Parkingiem! Co więcej – nie ma do niego dojścia od strony Pałacu. Na jego końcach są przejścia dla pieszych, ale takie, że trochę strach przechodzić. W tym sensie, że światła dla pieszych nie zapalają się na całej długości przejścia, tylko do połowy. Bezpiecznej wysepki dla pieszego nie przewidzieli. Serce mi na chwilę stanęło kiedy pół metra przede mną przemknął radiowóz na sygnale, który wyjechał z najmniej spodziewanej strony.

Rząd taksówek przed Unirea Shopping Center

Obiad zjadłem we wspomnianym centrum handlowym przy Placu Unirii, wypiłem piwo Skol i wróciłem do hotelu dać odpocząć nogom i trochę odetchnąć. To był dzień pełen wrażeń, który jednak wciąż trwał i szkoda byłoby go zmarnować. Wróciłem na plac, wypiłem koszmarnie drogi cydr w Irish Pubie (zdążyłem już zapomnieć, że w Polsce także można było palić w knajpach i jak bardzo za tym nie tęsknię) i poszedłem dalej w miasto. Poszedłem w drugą stronę Bulwarem Unirii do niedawno wybudowanego budynku biblioteki narodowej i dalej wzdłuż rzeki Dymbowicy zobaczyć Monaster Wojewody Radu (Mănăstirea Radu Vodă).

Monaster Wojewody Radu

Ta pochodząca z XVI wieku świątynia jest jedną z najważniejszych w mieście. Rumuński patriarcha prawosławny Justynian nakazał się po swojej śmierci pochować właśnie w tym monasterze, gdyż obawiał się, że może on zostać zniszczony przez niszczycielski rajd Nicolae po Bukareszcie. Justynian zmarł w 1977 roku i zgodnie ze swoją wolą został pochowany gdzie sobie tego życzył. Jego obawy co do komunistycznych władz nie były takie bezpodstawne. Niedługo po jego śmierci na potrzeby budowy dzielnicy rządowej i Pałacu Parlamentu Ceaușescu nakazał zniszczyć ogromną część starego miasta z niejedną zabytkową świątynią.

Z ciekawostek praktycznych: w Bukareszcie, tak samo jak w Polsce, nie ma problemu z wieczornymi zakupami, czy zakupami w ogóle. Są osiedlowe sklepy, Carrefour Express i inne lokalne sieci i bez problemu można kupić piwo, wodę, colę, coś do przegryzienia. Trzy dni wcześniej w Belfaście miałem do dyspozycji tylko jeden sklep - Spar, który zamknięto mi przed nosem o 22:15. A wokół nic poza klubami z selekcją i mordowniami. Tyle. Musiałem siedzieć w hostelu otoczony zupełnym brakiem piwa. Później podobna bajka w Bolonii i jeszcze gorzej w Hamburgu. Być może jesteśmy rozpuszczeni sklepami, które są wszędzie. Sam nie daję zgody na tyle punktów ile jest wokół krakowskiego Rynku – obecnie to jakiś chory absurd, jednak przegięcie w drugą stronę też nie jest wskazane. W Bolonii może nie jest najgorzej, są sklepy gdzie sprzedają głównie Hindusi, ale centrum Hamburga to już sklepowa pustynia, nawet na głównej ulicy handlowej Mönckebergstraße.
Ceny w Bukareszcie jak u nas bez większych różnic. No, może poza tym cydrem w Irish Pubie, za który dałem 20lei. Eh... chyba zrobiono mnie w wała.

Ok, koszmarnie się rozpisałem. Pewnie nikt już tu nie dotarł, więc szybko podsumuję ku pamięci. Bukareszt jest… nie, MÓGŁBY być najpiękniejszym dużym miastem regionu. Metropolią. Jednak potrzeba wiele zmian i miliardów €. Przede wszystkim jednak zmienić musi się mentalność Rumunów, potem przepisy, upaść musi korupcja, której wynikiem jest takie nagromadzenie reklam w przestrzeni publicznej – tak samo jak w Polsce. Rumuni muszą odrzucić kult samochodu, a to nie będzie łatwe. Tu trzeba wielu lat pracy u podstaw. Widzimy to na swoim podwórku, gdzie jedna z niewielu naprawdę dobrych ustaw uchwalona przez Sejm poprzedniej kadencji, ta o pierwszeństwie pieszych, upadła w Senacie przez człowieka, który swoje dzieci straszy samochodami. Architekturą Bukaresztu, choć na swój sposób oryginalną i według mnie wymagającą jedynie kosmetycznych poprawek, Rumuni mogliby się chwalić przed światem, ale są zbyt zakompleksieni, by podnieść głowę, którą tak długo żelazna ręka trzymała przy bruku.

Zatem tak – Rumunia, na przykładzie Bukaresztu, jest podobna do Polski. My możemy tego nie widzieć, możemy się z tym nie zgadzać i nie akceptować, możemy wciąż utożsamiać Rumunię z beznadzieją i biedą, ale dla turysty z Wysp Brytyjskich, Niemiec czy Francji widocznych różnic będzie naprawdę niewiele.

Mała galeria zdjęć znajduję się -> tu

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester