I cóż, że do Szwecji?
Tramwaj w Göteborgu |
Ania śpi, ja szperam po Internecie i tracę czas na azair.cz. Szukam, przeglądam, może na coś trafię i gdzieś się wyrwę choć na moment. I przypomniałem sobie o swoim grudniowym planie na Szwecję - ok, no to może tam? pomyślałem. Od dawna po głowie tłukła mi się bowiem myśl, że Göteborg to fajne miasto. Z braku innych myśli sprawdziłem co tam lata i za ile. O, serio? Ok, skoro WizzAir kusi biletami w śmiesznych cenach, to niech już będzie ta Szwecja. Ale sam Göteborg to mało, to co dalej? Może Malmö? Miałem je we wcześniejszym planie, który zakładał nawet wycieczkę z Malmö Aviation, więc tak, dodajmy Malmö. Super, to jeszcze trzeba jakoś wrócić i skoro już kręcę się po kraju Szwedów, to najlepiej będzie wrócić ze stolicy. Będę mógł przynajmniej postawić przy niej haczyk. A zatem ostatecznie urodziłem plan Warszawa-Göteborg, Sztokholm-Gdańsk-Kraków, a po Szwecji podróż pociągami.
Termin wylotu i powrotu ustaliłem na połowę czerwca, ale to znowuż kolidowało
z planami kolegi z działu na zakładzie (dziwne, gdyby nie), więc skorygowałem datę o tydzień wstecz bez różnicy w cenach. Nawet mi to pasowało. Zawsze lepiej
wyjechać wcześniej niż później.
W Göteborgu czekał mnie jedyny na trasie nocleg i padło na City Hotel Avenyn. Właściwie mogę go polecić ze względu na cenę i położenie (samo
centrum). Przy recepcji chwalą się, że Stieg Larsson wspomniał o nich w
jednej z książek trylogii ‘Millennium’ (i
to dwa razy!). Poza tym na dole mieści się spoko pub z czeskimi piwkami.
Haga
Mellangatan, Haga |
To jedna z najmniejszych dzielnic Göteborga z zachowanym XVIII-wiecznym
układem ulic i architekturą. Niestety, pewna część domów to repliki z lat 80’,
gdyż dwie dekady wcześniej władze uznały, że miasto wymaga przebudowy i taka
drewniana i robotnicza Haga (która natenczas nie cieszyła się najlepszą reputacją) nie
pasuje do betonowych marzeń tych u steru. Trochę jak w Krakowie w roku 2016. W
latach 70’ cześć domów została wyburzona, lecz na skutek protestów
mieszkańców reszta nie tylko się uchowała, ale i została odnowiona.
Doprowadzono także do odbudowy rozebranych wcześniej budynków. Dziś Haga to jedno z
najpopularniejszych miejsc na mapie Göteborga, pełne kawiarni, restauracji i
pięknych wręcz uliczek, które – uwaga – nie są zastawione samochodami. Jak
widać tamtejsi mieszkańcy nie ‘muszą przecież jakoś zaparkować’.
![]() |
wszystkiego po trochu |
W Hadze (na Hadze?) zjadłem późny obiad. Jedną z ofert restauracji był
talerz z wszystkim po trochu za 105 Koron, więc wziąłem. Dostałem zupę, coś jak kapuśniak, i trochę
wszystkiego po trochu; warzywa z grilla, hummus, jakaś pasta z fasoli, oliwki,
a nawet sajgonek (no jeden tylko). Zazwyczaj staram się zjeść coś w miarę
lokalnego i choć nie wiem na ile to było lokalne, to na pewno było całkiem smaczne.
Fajnym akcentem (który także powoli widuję i nad Wisłą) była darmowa woda z kranu w
dowolnych ilościach.
Nad dzielnicą góruje Skansen Kronan, forteczna rotunda z XVII wieku.
Nie zaglądałem, chociaż i tak prawdopodobnie bym nie mógł. Od 2004 roku jest to
bowiem własność prywatna wynajmowana na konferencje i inne imprezy.
Slottsskogen
Slottsskogen - obowiązkowo |
Na nasze Las Zamkowy. Znajdziemy go na południe od Hagi. To wielki
miejski park, który miejscami rzeczywiście przypomina las. Jest pełen alejek i
miejsc do pikników, z czego mieszkańcy bardzo chętnie korzystają. Jest też
kilka miejsc widokowych na miasto, lecz na tyle już zarosły, że widok mamy jedynie na
drzewa i krzaki. Na południu parku możemy zjeść w restauracji na brzegu jeziora.
Przyznam – bardzo malownicze miejsce. Poza tym część parku zajmuje mini-zoo (Slottsskogens
djurpark) z fokarium, łosiami, jeleniami, końmi i podobno pingwinami, ale tych
już nie namierzyłem. Jeśli dobrze wyczytałem odwiedzimy tam tylko te zwierzęta,
które naturalnie żyją w Szwecji. Wstęp jest darmowy - to w końcu park.
parkowe fokarium |
Spędziłem w tam naprawdę wiele czasu. Miasto miastem, jest piękne, ale
takie miejsca wytchnienia są w nim bezcenne. Doceniają do goteborczycy, którzy
chętnie tam biegają, spacerują i po prostu spędzają czas. Nawet jeśli nie ma się wiele czasu to i tak warto zajrzeć chociaż na chwilę.
Słońce było wciąż wysoko, więc poszedłem w stronę ujścia rzeki Göta älv. Przechodząc przez nieco mniej turystyczne miejsca znalazłem się przy drodze szybkiego ruchu, zaraz przy terminalu promowym. Od razu mówię – tam nie ma niczego interesującego i można sobie odpuścić. Wyszedłem gdzieś w pobliżu Hagi, gdzie odwiedziłem jedną z dziesiątek knajp, bo to już był ten najwyższy czas na jakieś piwo. Musiało być miejscowe albo chociaż szwedzkie. Wybór padł na Sofiero, najpopularniejsze piwo w Szwecji. To lekkie i bardzo jasne piwo pasujące do końca męczącego dnia i na takie ciepłe popołudnie, zwłaszcza, że jest dość słabe (Sofiero Original ma 2,8%). Właściwie każde sprzedawane piwo jest na nasze standardy słabe - taka polityka państwa. Ceny w knajpach wahają się w zależności od gatunku i marki piwa – 39-69SEK (18-32zł), czyli jeszcze w porządku. Orientując się w polityce Szwecji wobec alkoholu spodziewałem się wyższych cen, a te nie różnią się bardzo od tych z na przykład Niemiec czy Holandii, za to są o wiele niższe od tych z Francji czy Wielkiej Brytanii. Sam piwo piję i lubię mieć jego spory wybór i swobodny do niego dostęp, jednak alkoholowa polityka Szwedów nie wydaje mi się wcale taka najgorsza. Jakkolwiek to zabrzmi – Polsce i Polakom przydałaby się taka częściowa prohibicja w postaci ograniczonych godzin sprzedaży i znacznie mniejszej ilości punktów z alkoholem. Wiem, to już było, ale to co jest teraz, a opieram się na przykładzie ścisłego centrum Krakowa, gdzie monopolowy jest w co drugiej bramie, to chora i smutna patologia.
Słońce było wciąż wysoko, więc poszedłem w stronę ujścia rzeki Göta älv. Przechodząc przez nieco mniej turystyczne miejsca znalazłem się przy drodze szybkiego ruchu, zaraz przy terminalu promowym. Od razu mówię – tam nie ma niczego interesującego i można sobie odpuścić. Wyszedłem gdzieś w pobliżu Hagi, gdzie odwiedziłem jedną z dziesiątek knajp, bo to już był ten najwyższy czas na jakieś piwo. Musiało być miejscowe albo chociaż szwedzkie. Wybór padł na Sofiero, najpopularniejsze piwo w Szwecji. To lekkie i bardzo jasne piwo pasujące do końca męczącego dnia i na takie ciepłe popołudnie, zwłaszcza, że jest dość słabe (Sofiero Original ma 2,8%). Właściwie każde sprzedawane piwo jest na nasze standardy słabe - taka polityka państwa. Ceny w knajpach wahają się w zależności od gatunku i marki piwa – 39-69SEK (18-32zł), czyli jeszcze w porządku. Orientując się w polityce Szwecji wobec alkoholu spodziewałem się wyższych cen, a te nie różnią się bardzo od tych z na przykład Niemiec czy Holandii, za to są o wiele niższe od tych z Francji czy Wielkiej Brytanii. Sam piwo piję i lubię mieć jego spory wybór i swobodny do niego dostęp, jednak alkoholowa polityka Szwedów nie wydaje mi się wcale taka najgorsza. Jakkolwiek to zabrzmi – Polsce i Polakom przydałaby się taka częściowa prohibicja w postaci ograniczonych godzin sprzedaży i znacznie mniejszej ilości punktów z alkoholem. Wiem, to już było, ale to co jest teraz, a opieram się na przykładzie ścisłego centrum Krakowa, gdzie monopolowy jest w co drugiej bramie, to chora i smutna patologia.
Inom Vallgraven, Ullevi i nabrzeże
Maritiman
Stadion Ullevi - rocznik 1958 |
Stadion Ullevi wybudowano z okazji finałów mistrzostw świata, które organizowane były w Szwecji w roku 1958 i aż do roku 2012 był to największy stadion w Szwecji. Z piłką nożną nie jest mi bardzo po drodze – coś tam czytam w necie, niby śledzę obecne finały Euro, ale bez większej pasji, a na rozgrywki ligowe w ogóle nie tracę czasu. Stadion Ullevi kojarzy mi się bardziej z koncertem Big 4 (Slayer, Anthrax, Megadeth i Metallica), na którym co prawda nie byłem, ale do którego lubię powracać na YouTube.
nad kanałem w Göteborgu |
Inom Vallgraven to dzielnica wąskich i dość urokliwych uliczek pełnych sklepów i restauracji. W pobliżu znajdziemy też klasyczną halę targową z końca XIX wieku, którą z wielu względów polecam odwiedzić. Całość otoczona jest kanałami i miło się tamtędy przejść, jednak ja wkrótce miałem pociąg, a chciałem jeszcze zobaczyć nabrzeże. W końcu to niegdysiejszy wielki port. Niczego innego poza statkami się tam nie spodziewałem, więc na miejscu nie byłem zaskoczony. Były statki. Głównie statki-muzeum szwedzkiej marynarki wojennej. Najciekawszy, akurat nie z tej kategorii, to ponad stuletni (konkretnie z 1912 roku) M/S Wilhelm Tham, który kursuje do dziś na trasie Göteborg–Söderköping.
Tramwaje w Göteborgu
Göteborg ma najdłuższą sieć tramwajową w całej Skandynawii |
Tu będzie krótko – obiecuję. Ich historia sięga początku XX wieku kiedy to miasto zakupiło pierwsze tramwaje i uruchomiło pierwszą zelektryfikowaną linię. Dziś po mieście jeździ kilkanaście linii tramwajowych – dociekam ile, ale różne źródła podają różne dane – od 12 do 15 + nocne, więc pozostanę na tych kilkunastu. Wagony są bardzo szerokie i pękate, przez co stały się charakterystycznym symbolem miasta. Codziennie göteborskie tramwaje przewożą ok. 450tys osób i są w tym niezastąpione. I to tyle o nich fajnego, bo w rzeczywistości aż tak kolorowo nie jest, bowiem spora część taboru jest przestarzała. Ładna, retro, lata 60 i 70, i w ogóle, ale nieco już zgruchociała, przez co tramwaje są niewygodne i nawet ponoć niebezpieczne. Motorniczowie (z ciekawostek - sporo kobiet prowadzi tamtejsze tramwaje i nie zdziwię się, jeśli będzie ich większość) oraz pasażerowie narzekają na blokujące się drzwi. Gdzieś czytałem, że tamtejsi urzędnicy chcą sprowadzić tabor z Pragi… zobaczymy, na razie żadnej Skody ani Tatry na torach tam nie widziałem.
Jedziemy do Malmö
stacja kolejowa w Göteborgu |
Pociągi do Malmö odjeżdżają bardzo często ale o moim zdecydowała bardziej jego cena niż czas odjazdu. Zresztą już nie wiedziałem co więcej mogę zobaczyć w Göteborgu (teraz już wiem – synagogę). Podróż na południe trwa nieco ponad dwie godziny i jest zupełnie bezstresowa – w pociągu jest Wi-Fi i naprawdę bardzo, baaaardzo szerokie fotele. Miejsca na nogi też aż nadto. Super. Na tym etapie podróży miałem naprawdę dużo uznania dla szwedzkich kolei. Podróże koleją po Skandynawii nie są jednak tanie, ale jak wystarczająco wcześnie kupi się bilet, to przykładowo z Göteborga do Sztokholmu pojedziemy już za 239SEK (~110zł). Normalna cena to ok. 560SEK – to już lepiej szukać połączeń lotniczych.
Malmö
Targ rybny, Malmö. O godz. 15:00 już tylko czuć, że był |
Nie jest to duże miasto. Do najważniejszych miejsc dojdziemy na nogach, a nawet pieszo i specjalnie się nie zmęczymy. Komunikacja miejska oczywiście jest, ale korzystać nie trzeba. Akurat tego popołudnia w ogóle nie było sensu poruszać się inaczej niż pieszo, gdyż po ulicach krążyły wielkie ciężarówki, z których leciało techno oraz śpiewy i wrzaski ludzi wymachującymi flagami – głównie z krajów Bliskiego Wschodu; Jordania, Irak, Iran, Kuwejt, były też syryjskie, ale także albańskie, serbskie, gdzieś przewinęła się nasza flaga no i oczywiście miejscowe. Sparaliżowali całe miasto, ale mało kto wyglądał na tym faktem zirytowanego, bo wszyscy, poza mną, wiedzieli o co chodzi. Od dwóch napotkanych dziewczyn dowiedziałem się, że to nie dzień uchodźcy czy emigranta, lecz po prostu studenci celebrują zakończenie studiów. Świętowanie zaczęli w zamku (Malmöhus Slott), gdzie razem z nimi gromadziły się ich rodziny i przyjaciele, a potem ładowali się na paki ciężarówek i odjeżdżali w miasto. Swoją drogą – nie wiem co to za studenci i z jakiej uczelni, ale część wolała przyjechać samochodami i nie były to stare Ople i Golfy, a nowe BMW, Porsche i Mustangi. Kiedy już się porozjeżdżali na pomniejsze imprezy miasto nagle opustoszało i to na tyle, że nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę piątkowe popołudnie. Cóż, żadna to wada czy niedogodność.
Lilla Torg, Malmö |
Warty do zobaczenia jest Mały Rynek (Lilla Torg), który otaczają ogródki kawiarniane i restauracyjne, skąd wieczorem dochodzi większy gwar i hałas niż od tych ciężarówek z technostudentami (lecz Technovikinga niestety nie widziałem). Obok przebiega uliczka Skomakaregatan, którą tworzą piękne, stare domy ciągnące się do głównego deptaka miasta Södergatan. A tam, wiadomo H&M, McDonalds, ZARA... Ulica dochodzi do Placu Gustawa Adolfa, przy którym znowuż leży Gamla kyrkogården, czyli – Stary Cmentarz. Jednak w ogóle go nie przypomina, już bardziej wygląda na zwykły miejski park, w którym można odpocząć po pracy. Trochę mi się skojarzył ze starym Cmentarzem Podgórskim w Krakowie.
Turning Torso, Malmö |
No ok, Rynek, cmentarz, studenciaki, a i tak wiadomo po co przyjechałem do tego miasta – Turning Torso. Dziś ten jeden z najwyższych budynków mieszkalnych świata jest nowym symbolem miasta, a wszystko to zawdzięcza architektowi Santiago Calatrava, którego ścieżkami staram się kroczyć. Jak nie zapomnę. Budynek powstał w latach 2001-2005, ma 190 metrów wysokości, 54 piętra i 147 mieszkań w siedmiu z dziewięciu segmentów. Dwa pierwsze to biura. Dzieła Calatravy są niezwykle wdzięcznymi i fotogenicznymi modelami i może właśnie dlatego zostają symbolami miast jak właśnie Turning Torso w Malmö, Puente de la Mujer w Buenos Aires czy Puente del Alamillo w Sewilli. Może i my się kiedyś doczekamy.
Wcześniejszym symbolem Malmö był natomiast portowy żuraw (Kockumskranen),
którego właściciel zbankrutował i sprzedał dźwig do Korei Południowej
za symbolicznego dolara. Dziś miasto ma nowy, lepszy symbol, który idealnie odpowiada
zmianom jakie dotknęły okolicę. Dziś Västra hamnen,
czyli zachodni port, to wielkie miejsce budowy, gdzie powstają nowe budynki
mieszkalne, ale też i biurowce. Widać, że dzielnica jest budowana od zera i jest to robione z głową, pomysłem i jakąś wizją na przyszłość. To nie Kraków i jego Ruczaj. Będzie to też pierwsza w Europie
dzielnica, w której będzie się pozyskiwać energię tylko z odnawialnych źródeł.
Z drugiej strony tak tam wieje, że o żadnych zanieczyszczeniach powietrza nie
może być mowy.
Most nad Sundem |
Chciałem jeszcze zobaczyć z bliska drugą monumentalną atrakcję Malmö - Most nad Sundem. Szedłem wzdłuż plaży ale most wcale się nie przybliżał, więc zrezygnowałem i zadowoliłem się tym co widziałem z daleka.
Jeśli ktoś rozważa czy pojechać do Malmö to tak – jechać, zdecydowanie
jechać. Może to nie taki Göteborg, duży, piękny z mnóstwem atrakcji, ale to miasto także
ma swój urok, nieco widocznej historii tu i tam, i potrafi przyciągać. Jest warte odwiedzenia i zatrzymania się na
chwilę. Ale tylko na chwilę. Ja byłem pół dnia i to musi mi wystarczyć.
Tramwaje w Malmö
Macie szczęście; w Malmö bowiem nie ma tramwajów. Ostatnią linię
zamknięto w roku 1973, w tym ciemnym okresie, kiedy to wiele miast w Europie
zrezygnowało z tej formy transportu zbiorowego (np. Ateny, ale też większość UK i Francji). Dziś można
przejechać się tylko linią muzealną.
Nocny, jasny pociąg do Sztokholmu
![]() |
Wagon pociągu do Sztokholmu |
Jeździłem już nocą po Norwegii i było super, więc w Szwecji musi być podobnie. Tam mi dali kocyk, poduszkę i cały zestaw nocnego podróżnika, więc miałem taki cień nadziei, że w Szwecji jest podobnie. No to nie jest. Nie ma kocyka, nie ma poduszki, nie ma też Wi-Fi i szerokich foteli jak we wcześniejszym pociągu. W tym były twarde i koszmarnie niewygodne nawet na krótkie odcinki, a co dopiero na ponad siedmiogodzinną jazdę w nocy. Ze mną do wagonu wsiadły jakieś miejscowe dziewczyny, które przez dłuższą chwilę nie umiały się poprawnie rozlokować po wagonie i robiły wokół siebie sporo zamieszania i chaosu. Wtedy też po raz pierwszy odezwało się małe dziecko, które miały z sobą. Już wiedziałem, że będzie świetnie. Opuściliśmy stację w Malmö i zatrzymaliśmy się w Lund. OK, ludzie wsiadają, ale to światło chyba zgaszą? Wolne miejsce koło mnie przestało być wolne. No cóż, nadzieja, że się wyciągnę prysła. Jedziemy dalej, znów się zatrzymujemy, światło świeci się nadal. Ok, nie jest aż tak późno. Może 23:30. Dziecko od jakiegoś czasu już się drze, więc w końcu gość, który z nimi jechał, nie wytrzymał i zjechał matkę z góry na dół i dziecko już się nie darło. Wiadomo, są tacy, którzy uważają, że jak się dziecko drze to najlepiej przeczekać i w końcu przestanie. Może i racja, ale nocny pociąg pełen obcych ludzi to słabe miejsce na tę praktykę wychowawczą. Jedziemy dalej, czas mija, a światło świeci się nadal. I nadal. I nadal. Trochę czytałem, trochę próbowałem uciekać przed światłem i jakoś zasnąć, ale nie szło. Mojej sąsiadce podobnie. Koło godziny 3:00 zajechaliśmy do Linköping, które opuściliśmy po 45 minutach. W międzyczasie zrobiło się jasno i paradoksalnie w końcu udało mi się jakoś zasnąć. Światło naturalne jest mniej drażniące od sztucznego. Wkrótce znów się obudziłem i tak już musiało zostać, bo o 6:06 w końcu dobiliśmy do Sztokholmu. Niby siedziałem, niby ciepło i ok, ale zmęczyłem się bardziej niż podczas niegdysiejszej podróży w zapranym po dach pociągiem relacji Kraków-Szczecin.
Sztokholm, w końcu
Österlånggatan, Sztokholm |
widok na Sztokholm |
Na stolicę Szwedów miałem plan minimum. Skupiłem się na wyspie i dzielnicy Södermalm i właściwie tam spędziłem całe przedpołudnie chodząc i gubiąc się w tamtejszych uliczkach. Tam Sztokholm jest naprawdę atrakcyjny. Znalazłem kilka pięknych i starych domów i punkt widokowy, skąd ładnie było widać sporą część miasta. Więcej jednak nie widziałem niż widziałem. Chciałem dojść do wpisanego na listę UNESCO Skogskyrkogården - leśnego cmentarza, lecz nie udało się. Chciałem pojeździć metrem i pooglądać ich unikatowe stacje – nie udało się. Tuż przed południem dopadł mnie największy kryzys w kondycji i na dodatek zaczęło padać. Po krótkiej wymianie myśli z samym sobą uznałem, że nie ma sensu się męczyć, bo i tak nic więcej nie zobaczę, a autobus na lotnisko Skavsta jedzie przyjemne 80 minut. Tego dnia czekały mnie jeszcze dwa loty, więc zdecydowałem odpuścić i powlec się na dworzec. Kupiłem bilet (159SEK) i pojechałem na lotnisko. I tu taki tip warty zapamiętania – na lotnisku Skavsta nie ma sensu być za wcześnie, bo przez bramki kontroli można przejść najwcześniej na dwie godziny przed odlotem, a miejsca w hali głównej nie ma przesadnie wiele.
Tramwaje w Sztokholmie
Są. Nie widziałem. Nie ma tematu.
I tu kończy się moja przygoda ze Szwecją. Widziałem trzy największe
miasta Szwecji i nawet dałem się oczarować. Założę się, że gdyby nie ziąb i
moje zmęczenie udałoby się to także Sztokholmowi. Na razie nie planuję tam wracać,
chociaż przecież tylu z zaplanowanych miejsc nie widziałem. Inna kwestia to ta,
że odwiedziny u naszego zamorskiego sąsiada to dość kosztowna impreza. Bilet na
lotnisko – 80zł, poranna kawa z bułką cynamonową – 27zł, piwo – wspomniane
18-30zł, w sklepie koło 12zł, zestaw w McDonald’s jakieś 30. Ok, wiem, nie
ma sensu przeliczać, ale dopóki płacą mi w złotówkach muszę
pilnować budżetu kiedy gram inną walutą.
Żałuję też trochę starego Lund – miasta z X. wieku, które mijałem w
drodze do i z Malmö. Nie starczyło już czasu. Cóż, życia na wszystkie piękne
miejsca i tak mi nie starczy, więc nie pozostaje nic innego jak robić tak, by
zobaczyć ich jak najwięcej.
Jeśli komuś nie chce się klikać w linki to zdjęcia są także -> tu
Fajna relacja. Ja na przykład lubię tramwaje :P
OdpowiedzUsuńCmentarz w Sztokholmie wcale taki fajny nie jest - wydaje się, że wpisano go na listę UNESCO na pocieszenie :) Za to nie widziałem też metra i tego najbardziej żałuję.
I nie ma zdjęcia Prince Polo :D