O tanich liniach

Wyścig linii lotniczych trwa od momentu kiedy na latanie może pozwolić sobie niemal każdy. W połowie lat 80’ Ryanair rzucił rękawicę British Airways i Aer Lingus, ale nawet mimo systematycznego wzrostu liczby przewożonych pasażerów wciąż był niszowym przewoźnikiem na krawędzi bankructwa, aż do momentu kiedy to pojawił się cud w postaci Michaela O’Learego, który będąc w Stanach podpatrzył to i owo w Southwest Airlines i przeniósł to na grunt europejski. Dziś Ryanair jest największym niskokosztowym przewoźnikiem lotniczym w Europie i raczej szybko to się nie zmieni. Obecnie, w zależności od źródła (ja polegam na airfleets.net), liczba posiadanych przez Ryana samolotów waha się od 309 do 316… co lokuje go w pierwszej dziesiątce największych linii lotniczych na świecie. Natomiast pod względem przewiezionych pasażerów jest już piąty.

Ale tak naprawdę nie chciałem tu pisać tylko o Ryanairze, jednak od czegoś jednak trzeba zacząć, a ja swoją przygodę z lataniem (jak i pewnie większość dzisiejszych fanatyków latania) zacząłem właśnie na pokładzie jednego z ich samolotów na trasie Kraków-Bergamo. Dobrze pamiętam tamten lot... ale miałem wtedy kaca. Anyways wtedy to zaczęła się moja miłość do latania i wyjazdów, takich choć na chwilę, na weekend, na kilka dni… bo, parafrazując Kapuścińskiego, ciągle dręczy mnie ciągła chęć przekroczenia granicy i zobaczenia co się za nią znajduje. Fakt, mam nieco łatwiej niż on w moim wieku i mniej więcej wiem czego mogę się spodziewać, ale mam na myśli to mrowienie z tyłu głowy, w nogach, rękach, w całym człowieku, które każe mi przedzierać się przez różne wyszukiwarki połączeń, facebooka oraz fora internetowe w poszukiwaniu najlepszych promocji oraz inspiracji i motywacji.

Ryanair pokazał Polakom, że można tanio latać po całej Europie, lecz nie był pierwszym tanim przewoźnikiem na naszych lotniskach. Ubiegł go węgierski WizzAir, który zaczął tworzyć swoją historię w Pyrzowicach. Wkrótce dołączać zaczęli inni m.in EasyJet oraz nieistniejące już słowackie SkyEurope i polskie Centralwings.

B738 Ryanair na lotnisku w Billund, Dania.

Ryanair jest pełen wad i zalet, o których media lubią się rozwodzić, a na YouTube znajdziemy całe dokumenty o tej linii i jej polityki wobec transportu i zatrudniania. Ze swoich źródeł wiem, że sprawy nie mają się tak tragicznie (przynajmniej wśród obsługi pokładowej). Spróbuję krótko przedstawić co najbardziej lubię, a co mnie drażni w wybranych niskokosztowych liniach, którymi miałem okazję lecieć. Na początek może ten Ryanair;

Zalety
Przede wszystkim – zasięg. Ryanair jest obecny na 185 lotniskach w Europie i Afryce, posiada około 70 baz z czego cztery znajdują się w Polsce, dzięki czemu cała Europa (przede wszystkim zachodnia i południowa) znajduje się w zasięgu kilku godzin lotu. Nie można tego nie docenić.
Cena – z tym bywa już różnie. Loty za 1€/£/zł poszły precz (chyba, że krajowe), ale wciąż można tanio polecieć z Polski np. do Oslo czy Girony i zapłacić niewiele ponad sto złotych tam i z powrotem. I to bez żadnych klubów, kart członkowskich czy innych cudów różowej konkurencji, o której za chwilę.
Bagaż podręczny – podróżuję zawsze z aparatem. Uparłem się na lustrzankę cyfrową, więc targam dziada wszędzie i to od lat tego samego i czasem się dziwię, że po tylu ciągłych gnieceniach i upychaniu go po plecaku ten chce jeszcze ze mną współpracować, aż tu Ryanair wprowadził drugi bagaż podręczny – i to za darmo. Ja i mój stary Canon dziękują i odwdzięczają się kolejnymi rezerwacjami.
Dostępność w Polsce – właściwie podchodzi to pod zasięg, jednak chcę dodatkowo zaznaczyć, że Ryanair jest dostępny na każdym większym regionalnym lotnisku w Polsce (chyba tylko poza Zieloną Górą i Radomiem). 

Wady
Mniejsza o nie, bo choć znam różne historie i perypetię znajomych, to mnie Ryan nigdy nie podpadł. Drażni jednak to ciągłe wyciąganie kasy tj. kup walizkę, wypożycz samochód, zarezerwuj nocleg, kup los, kup bułkę, kup Colę… o, i tu podpadli. Na jednym z ostatnich lotów bardzo chciało mi się pić, więc zainwestowałem w Colę. Nie pierwszy raz i pamiętam, że ostatnim razem dostałem 0,33l, a teraz, 0,2l. No a cena ta sama.


Odnośnie dostępności, to w irlandzkie Boeingi wsiądziemy w: Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Lublinie, Łodzi, Poznaniu, Rzeszowie, Szczecinie, Modlinie i w końcu we Wrocławiu, gdzie Ryana widziano w Polsce po raz pierwszy i skąd pierwsza fala emigracji mogła polecieć na Stansted.


Sporo ludzi porównuje Wizz Air do Ryanaira. Fakt, podobieństw mnóstwo, jednak wystarczy spojrzeć na mapy połączeń, by zauważyć oczywistość. Mapa Ryana oraz mapa Wizza.
Widzicie? Kiedy Ryanair skupia się na Europie zachodniej i południowej, to Wizzair inwestuje w wschód, północ oraz południe + takie egzotyczne destynacje jak Moskwa, Tel-Awiw, czy Dubaj. Ryanairem leciałem wiele razy, Wizz Airem znacznie mniej, jednak na tyle, by móc się wypowiedzieć.

Zalety
Cena – bezsprzecznie i przede wszystkim. Nie do końca rozgryzłem klucz, bo ceny wahają się od kilkudziesięciu złotych do kilkuset, ale i tak możemy polatać za mniej niż 100zł i wcale nie musimy kupować biletu wiele tygodni przed wycieczką. Do tego dochodzi Wizz Discount Club, w którym uczestnictwo gwarantuje nam niższe ceny na połączenia. Zamówiłem właśnie kartę Raiffeisen Polbank Wizz Air, z której, jak dobre wiatry powieją, zacznę korzystać nawet jeszcze w tym półroczu.
Zasięg – przy 316 samolotach Ryanaira zaledwie 56 Wizz Aira wypada dosyć blado i właśnie dlatego Wizz skierował się bardziej na wschód niż na wyeksploatowany już zachód. Z naszym różowym przyjacielem wylądujemy na 7 rumuńskich lotniskach, trzech bułgarskich, w Mołdawii, w Macedonii – Skopje i Ochyda, kraje bałkańskie, Gruzja (!), Ukraina (!), Norwegia… swoją drogą wiecie, że większość połączeń Wizz Aira z Norwegii jest z Polską? Stavanger, Bergen, Trondheim – tam między innymi możemy polecieć z Polski. Do tego doszedł właśnie Reykjavik, a jeśli wolimy więcej piachu niż lodu to mamy Tel-Aviv lub Dubaj. I to wszystko za stosunkowo niewielkie pieniądze.
Dostępność w Polsce – Boli mnie bardzo, że Wizz nie chce latać z Balic. Katowice niby są rzut kamieniem lecz dojazd do Pyrzowic niestety wciąż nie jest ani łatwy, ani tani. Ok, to taka moja prywata, jednak muszę być fair i przyznać, że Wizz na polskim niebie jest bardzo mocny. Około 25 połączeń z Katowic, ponad 30 z Warszawy (i to z Okęcia, a nie tego kurnika na północ), niewiele mniej z Gdańska, ponadto Poznań, Lublin, Bydgoszcz, Szczecin i Wrocław. Może w Krakowie ich nie widać, ale tej ilości różu na polskim niebie nie da się nie zauważyć.
W odróżnieniu od Ryanaira Wizz wydaje się być bardziej ludzki i tym samym przyjaźniejszy. Od strony głównej, przez rezerwację, aż po odprawę i sam lot. W Ryanie wszystko jest mechaniczne, nawet instrukcja stewardess jest nagrana, te kupony, wycieczki tam i z powrotem z wózkiem… a w Wizzie tego nie ma. Instrukcję wygłasza steward/stewardessa przez głośnik, wózek przejeżdża 2-3 razy, w zależności od trasy, nie ma żadnej muzyczki, fanfar i innych bzdur, od których chcesz jak najszybciej uciec.


Wady
Te niskie ceny biletów muszą mieć swoją… hmm, cenę. Płacimy mało za bilet, pakujemy 2 podkoszulki, zmianę bielizny i aparat do małego plecaka i możemy lecieć. Ale kiedy chcielibyśmy zabrać coś więcej to niestety musimy dopłacić, Wizz Air bowiem podzielił bagaż podręczny na mały (42x32x25cm) – bezpłatny i większy (56x45x25cm) – płatny.
Wspominałem, że WizzAir nie lata z Krakowa? No, to nie lata.


Lata za to co innego – EasyJet. Z punktu widzenia polskiego pracownika korporacji trudno mi nazwać tego przewoźnika niskokosztowym, gdyż ceny biletów rzadko spadają poniżej 100zł w jedną stronę, a zazwyczaj i tak rzadko są choćby takie. Patrząc na mapę połączeń EasyJeta można odnieść wrażenie, że twórcom przyświecała myśl ‘jak tanio przewieźć Brytyjczyków na wakacje i z powrotem’. Na mapie widzimy głównie Wielką Brytanię, Europę Zachodnią i całą masę większych bądź mniejszych kurortów nad Morzem Śródziemnym. Leciałem z nimi zaledwie trzy razy, więc nie czuję się na tyle kompetentny, by ich tu obsmarować, ale odnotuję tylko jedną ważną zaletę tych linii, która wydaje mi się istotna – polecimy z nimi na główne paryskie lotnisko (de Gaulle'a). Minus ten, że tylko z Krakowa. Mimo sporej floty, bo składającej się z aż 210 samolotów, ich zasięg zdaje się być mniejszy od czterokrotnie mniejszego węgierskiego przeciwnika. Jednak tutaj w grę wchodzi inny klient i inna strategia. Przyjemnie za to słyszeć o nowych atrakcyjnych połączeniach z Krakowa - Bazylea, Hamburg oraz Lyon – i to w dosyć przyjaznych cenach, bo do 200zł tam i z powrotem.

Na polskich lotniskach obecny jest jeszcze prężnie rozwijający się Norwegian, który podobnie jak EasyJet bywa w ogóle nie niskokosztowy (ale za to ma Internety na pokładach) oraz takie linie jak dosyć drogie Germanwings (latają z Krakowa, Katowic, Warszawy, Poznania i Wrocławia), brytyjskie Jet2 (tylko Kraków i tylko jeden kierunek - Newcastle), hiszpańskie linie Vueling, czy włoskie Air One, ale ich obecność w Polsce jest na tyle śladowa, że pozwolę sobie je pominąć i wrócę do Norwegów.

Patrząc na mapę połączeń Norwegiana to wychodzi nam głównie Europa Północna i Środkowa, od arktycznych terytoriów norweskich (Svalbard) po Maltę, oraz Europa Południowa, od wysp Kanaryjskich po Grecję, Tel-Aviv i Dubaj. Norwegian, w przeciwieństwie do swoich konkurentów, nawet Wizz Aira, odleciał dalej od Europy i obecnie oferuje już połączenia do Stanów Zjednoczonych i Tajlandii. Oferta dalekodystansowa dopiero raczkuje, ale już jest nadzieja na wiele przyjemnych destynacji jak np. Wyspy Dziewicze i wkrótce może być godną konkurencją w tym segmencie dla Air Berlin.

W Polsce czerwono-białe norweskie Boeingi spotkamy na czterech lotniskach; w Krakowie, skąd polecimy tylko do miast skandynawskich (w tym także Trondheim), na warszawskim Okęciu, tutaj kierunki skandynawskie mieszają się z hiszpańskimi, oraz w Gdańsku i Szczecinie skąd polecimy do Oslo, na główne lotnisko Gardermoen. Norwegian, owszem, miewa fajne promocje i za bilet zapłacimy nawet kilkadziesiąt złotych (jak kiedyś ja lecąc do Kopenhagi), jednak zwyczajne ceny są niestety znacznie wyższe.

Wspomnę jeszcze, trochę z sentymentu, o polskich liniach Centralwings. Jak wszystkie tego typu polskie wynalazki i ten istniał bardzo krótko i prawdę mówiąc specjalnie się nie dziwię. Lot do Amsterdamu mi odwołano i musiałem tłuc się autobusem, a z powrotem byłem jakoś dwie godziny po czasie. Wkrótce potem leciałem z nimi do Rzymu, tym razem w dwie strony i… prawdę mówiąc bez najmniejszego zgrzytu. Jakieś spóźnienie chyba było, ale znikome i nie warte uwagi. Równo 7 lat temu pisałem o nich tak: (…) Kolejny kontakt z Centralwings trochę niepokoi, ale mimo wszystko jestem dobrej myśli, chociaż jaja już są, bo przesunęli lot z 14:45 na 9:30 nic o tym nie powiadając (…) Nie życzę im źle. Naprawdę chciałbym, żeby stanęli na nogi i zaczęli świadczyć usługi na przyzwoitym poziomie, ale skoro nie potrafią wyjść z twarzą do klienta/pasażera to wątpię, by im się to udało. I niestety - na pieniądze za odwołany lot musiałem długo czekać, ale po odbyciu wspomnianego kolejnego kontaktu moje refleksje opisałem tak: Centralwings odkupiło swoje winy i dalej życzę im wszystkiego najlepszego, bo jednak głupio jest życzyć komuś upadłości kiedy jako jedyny organizuje przeloty na danej trasie. (…) Kiedy pisałem te słowa, czyli jakoś na początku maja 2008 roku, w Centralwings działo się już bardzo źle. Spółka przechodziła restrukturyzację i można było śmiało przewidywać, że nie pociągną długo. I tak się stało - niecały rok później, w czerwcu 2009 roku, Centralwings przestał pojawiać się na lotniskach z regularną ofertą.

Niebo jest ogromne i mogłoby się zdawać, że każdy może wykroić sobie kawałek dla siebie, jednak podobnie jak w przypadku transportu drogowego i w powietrzu trzeba mieć się na baczności i mierzyć siły na zamiary. Cholernie mi smutno z powodu Eurolotu, który musiał zwinąć swoje skrzydła w tym roku, bo choć może nie był tanią linią, to był miłym akcentem na polskim niebie, lecz z niezrozumiałych dla mnie powodów wybrali strategię, która nie mogła się sprawdzić. Szkoda.

Komentarze

  1. Pomimo tego, że trochę o tych liniach wiem, to i tak lubię czytać na ten temat. Lotniczy "konik" bierze górę :) Najczęściej z tanich linii podróżuję zdecydowanie Ryanairem. W porównaniu do Wizz Air-a jest zazwyczaj tańszy, oferuje więcej miejsc. Poza tym Wizz Air, niemiłosiernie mnie po prostu wkurza opłatą za większy bagaż podręczny. Przy ich cenach biletu (nie jestem członkiem WizzDiscountClub) jeszcze kolejna, dodatkowa opłata. Jedyny plus, to taki, że latają z Lotniska Chopina, a nie z Modlina.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Portugalia cz. 3 - Madera: Funchal i południe

Anglia: Newcastle, Zamek Warkworth

Anglia: Sheffield, Leeds & Manchester